W przededniu kolejnej rocznicy ludobójstwa na Wołyniu znów słychać protesty Polaków o braku zadośćuczynienia ze strony Ukraińców za mordy na ich bliskich w latach 1943- 1944. I głosy Ukraińców broniących się słowami, że „Polacy sami zaczęli, po co przychodzili na nasze ziemie etniczne?” oraz „Naszych krewnych wymordowano tyle samo, co waszych”.
Każdego roku w połowie lipca konflikt między potomkami zamordowanych a obrońcami „etosu walki narodowej” osiąga apogeum, a w sierpniu znów „wraca do normy”, stając się udziałem głównie sił prawicowych z obydwu stron. 9 kwietnia, w dniu, kiedy w Kijowie przebywał prezydent RP Bronisław Komorowski, Rada Najwyższa uchwaliła, a Petro Poroszenko podpisał pakiet ustaw dekomunizacyjnych, wśród których znalazł się dokument de facto legalizujący działaczy ukraińskiego podziemia oraz żołnierzy UPA, nadając im takie same uprawnienia kombatanckie, jak weteranom Armii Czerwonej walczącym przeciwko nazistom (w tym także przeciwko AK i UPA) podczas II wojny światowej.
Wydawałoby się, że cel Ukraińców został osiągnięty: „Lachów” wypędzono po wojnie za Bug i San (nie licząc 8 kilometrów między Przemyślem a granicą polsko-ukraińską), Wołyń, który dzisiaj przypomina malownicze pobojowisko, powrócił do grona „etnicznie ukraińskich ziem”, a Polacy niech sobie protestują. I tak niedługo wymrą ci, którzy jeszcze pamiętają apokaliptyczne wydarzenia na Wołyniu. Czy ten konflikt interesuje szersze masy Ukraińców i Polaków? Chyba nie – pisze redaktor naczelny Słowa Polskiego Jerzy Wójcicki.
Młodzi Polacy myślą o pracy w Anglii czy Irlandii, a Ukraińcy nie „zawracają sobie głowy” historią, traktując Polskę raczej jako „kraj szerokich możliwości i dobrobytu”, niż jako własnych wrogów czy sojuszników w wojnie z Rosją. Geneza drugiej polsko-ukraińskiej wojny (jak określił rzeź na Wołyniu szef ukraińskiego IPN Wołodymyr Wiatrowycz) jest zbadana bardzo dobrze przez polskich historyków i znacznie gorzej przez ukraińskich. Kolejni prezydenci wo łają o „pojednanie”, które wciąż nie następuje. Nie dlatego, że nie jest potrzebne, ale dlatego, że wciąż bardzo wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.
Komisarz III Rzeszy na Ukrainę Erich Koch podobno powiedział kiedyś: „Musimy zrobić wszystko, żeby Polak, widząc Ukraińca, chciał go zabić, a Ukrainiec, słysząc polski język, natychmiast żądał śmierci tego Polaka”.
Zaborcza polityka II RP wobec Wołynia, wsparta zresztą przez czołowych zwycięzców I wojny światowej, doprowadziła do powstania w świadomości Ukraińców stereotypu „Polaka okupanta, który zabrał ziemię, nie dając możliwości stworzenia niepodległego państwa ukraińskiego”.
Nie można zapominać, że na ten pogląd oddziaływała także rosyjska agitacja, prowadzona przed I wojną światową w środowisku rusińskim w związku z długim okresem rosyjskiej okupacji Wołynia. Polacy w oczach Rosjan zawsze byli narodem niepokornym, który „nie wiadomo po co” wzniecał kolejne powstania i nawet Kościół wykorzystywał do szerzenia idei narodowej. Nic dziwnego, że Ukraińcy z Wołynia pod wpływem wielu czynników stali się mieszanką wybuchową, która była skierowana wyłącznie przeciwko Polakom, niezależnie od faktu, że to Niemcy wyrządzili im dużo więcej krzywd.
Dlatego dekret, uchwalony 15 sierpnia przez dowództwo UPA o „nacjonalizacji” polskich ziem na Wołyniu został przyjęty wręcz entuzjastycznie. Niektórzy autorzy tekstów na temat stosunków polsko-ukraińskich na Wołyniu (np. Jurij Kiriczuk) winą za mord na Polakach i akcje odwetowe wobec Ukraińców obarczają także nazistów i oddziały dywersyjne sowieckiej partyzantki (NKWD-MGB).
Szczególnie dużo takich przypadków prowokacji ze strony Niemców było ponoć w powiecie włodzimierskim, gdzie złapani upowcy zrzucali winę za zabójstwo Polaków na przebranych w płaszcze z tryzubem Niemców: „Widziałem to w Hucie Stefańskiej. 250 przebranych Niemców wrzucało żywe dzieci do ognia!”. Wśród ukraińskich historyków panuje przekonanie, że nie można ustalić, kto pierwszy zaczął.
Polscy badacze (Władysław i Ewa Siemaszko i Grzegorz Motyka) wskazują na koniec 1942 roku, kiedy na Wołyniu miały miejsce pierwsze zabójstwa polskiej ludności przez Ukraińców z motywów religijnych lub etnicznych. Ukraińcy odbijają piłeczkę, przywołując napaść na swoich rodaków we wsi Peresopowyczi pod koniec tego roku. Prawdziwy koszmar czekał na Polaków w lutym 1943 roku. Dzisiejszy obwód rówieński jest de facto jednym wielkim cmentarzyskiem, pełnym większych lub mniejszych miejsc pochówku zamordowanych Polaków.
Wówczas w ukraińskim czasopiśmie „Do Zbroi” napisano, że „niech Polacy wyjeżdżają do siebie, bo jeżeli tutaj zostaną, szybko zginą”. UPA dostała rozkaz, by pojechać do wszystkich polskich wsi na Wołyniu (ponad 100) i uprzedzić: „Jeżeli Polacy w ciągu 48 godzin nie wyjadą za Bug, czeka ich śmierć”.
Kiedy na początku lipca działacz Batalionów Chłopskich Zygmunt Rumel razem z przedstawicielem Okręgu Wołyńskiego AK Krzysztofem Markiewiczem przybyli do kwatery OUN, żeby wpłynąć na zahamowanie rzezi wołyńskiej i uzgodnić wspólną z Ukraińcami walkę z Niemcami, został zamordowany (przywiązany do koni i rozerwany na części). Polacy w popłochu i desperacji uciekali do miast i sowieckiej partyzantki, dobrowolnie zgłaszali się do pracy w przedsiębiorstwach zbrojeniowych w III Rzeszy.
W akcjach odwetowych, urządzanych przez Armię Krajową i krewnych zabitych, Polacy też nie szczędzili Ukraińców. W ruch szły siekiery, młoty i kosy, przypominając wydarzenia z czasów Chmielnicczyzny i Hajdamacczyzny na wschodnim Podolu. Wojna ludowa, wydawało się, nie miała końca. Po Wołyniu konflikt wybuchł z nową siłą na terenach Wschodniej Galicji. W tym samym sierpniu 1943 roku wołyńskie oddziały UPA ruszyły na Lwów i okupowane przez Niemców województwo tarnopolskie.
Zabijano nie tylko Polaków, lecz także Ukraińców, którzy im pomagali. „Ziemie etniczne” zostały skropione krwią. Słowa „Polacy za San” stały się koszmarem dnia codziennego. Główną przyczyną nieporozumień między polskimi i ukraińskimi historykami w sprawie Wołynia jest liczba ofiar po obydwu stronach. Polscy mówią o 100 tys. Polaków (40-60 tys. na Wołyniu, 30-40 tys. w Galicji Wschodniej) i 10 tys. Ukraińców.
Historycy ukraińscy szacują, że ofiar po obu stronach było „prawie tyle samo” z lekką przewagą Polaków. Instytucje międzynarodowe nabrały wody w usta, jak Piłat umywając ręce. I jak w 1654 roku najbardziej korzysta na tym wspólny polityczny wróg (dla Ukrainy także militarny) – Rosja. Wrzucając do sieci wybrane i często sfałszowane dokumenty, FSB i GRU podtrzymuje ogień polsko- -ukraińskiego nieporozumienia w sprawie Wołynia, nie dając możliwości postawienia wszystkich kropek nad „i”.
W ciągu ostatnich miesięcy strona ukraińska odtajniła znaczną liczbę dokumentów dotyczących wydarzeń na Wołyniu w latach II wojny światowej. Mało prawdopodobne, że zmienią one stosunek do siebie najbardziej radykalnych oponentów z obydwu stron w przypadającą w tym roku 72. rocznicę ludobójstwa. Ale dają nadzieję, że dzięki wspólnemu wysiłkowi uda się rozpocząć ruch w kierunku „wybaczenia i poproszenia o wybaczenie”, jak powiedział 22 października ubiegłego roku w Winnicy zastępca prezesa Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Aleksander Zinczenko. Zwłoka działa na niekorzyść obydwu stron.
Jerzy Wójcicki/ Słowo Polskie/ Lipiec 2015 nr 7 (36)
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!