Rzeczpospolita zaczęła skupiać uwagę europejskich polityków i teoretyków politycznych od czasów bezkrólewia po śmierci Jana III Sobieskiego. To wtedy zaczęło się kształtować przekonanie, że archaicznie zorganizowane państwo polsko-litewskie trawi śmiertelna choroba anarchii. W następnych dekadach obraz tego wschodnioeuropejskiego skansenu pogłębiał się i został ugruntowany za panowania Augusta II.
Rzecz jasna trafnym spostrzeżeniom i diagnozom towarzyszyło imaginarium rzeczywistości społeczno-politycznej w Rzeczpospolitej, podsycane stereotypami budowanymi przez machiny propagandowe dworów ościennych i nie tylko. Państwo polsko-litewskie i jego mieszkańcy jako kraj i naród beznadziejnie nieszczęśliwy to bodaj pierwsza w XVIII wieku opinia, która za sprawą dworu Ludwika XIV niejako określiła obraz Rzeczypospolitej na następne stulecia. Wrażenie fatum, które zawisło nad krajem i przygnębiająca bezradności wobec niego Polaków niezmiennie przewija się w korespondencji francuskiego króla z swoimi rezydentami przy Karolu XII, Stanisławie Leszczyńskim, Auguście II oraz polskich dostojnikach z czasów wojny północnej. Jednobrzmiące opinie les malheurs de la Nation Polonaise (nieszczęścia narodu polskiego) i malhereurs dont la Pologne est depuis longtemps affligée (nieszczęścia, na które Polska od dawna cierpi) wynikały z obserwacji negatywnych stron polskiego charakteru narodowego, braku zdolnych przywódców, niedostatków ustrojowych, niekorzystnej międzynarodowej koniunktury politycznej i ruiny, w jakiej znalazła się Rzeczpospolita w wyniku wojny północnej.
Symptomatyczne, że Francuzi z rozczarowaniem zestawiali katastrofę kraju oraz niemoc i upadek cnót obywatelskich szlachty tamtych czasów z biegunowo odległymi postawami ich przodków za panowania Sobieskiego. Porażająca była szybkość upadku i degeneracji narodu szlacheckiego. W oczach francuskich obserwatorów była to lekkomyślna i samolubna masa, pozbawiona myśli politycznej. Z tego wynikał brak przywódców, którzy byliby zdolni pokierować nią i obronić kraj – nawet Stanisława Leszczyńskiego uważali za narcyza zbyt ulegającego Szwedom, a kandydata na Cyncynata widzieli jedynie w Stanisławie Ledóchowskim, marszałku konfederacji tarnogrodzkiej. Stąd rozdwojenie szlachty między Leszczyńskim a Wettynem, z których żaden – według Francuzów – nie był zdolny wzmocnić władzy monarszej i pchnąć umęczone państwo na nowe tory − bo niby z czyją pomocą? Ot, pytanie retoryczne.
Co ciekawe, dla Francuzów już wtedy było jasne, że zamęt w Rzeczypospolitej wykorzystają jej sąsiedzi. W 1710 roku Jean Victor de Besenval de Bronstat w raporcie dla Ludwika XIV jednoznacznie ujął cel polityki elektora brandenburskiego wobec państwa polsko-litewskiego; władca ten traktuje nieład starych porządków polskiego rządu jako prosty sposób do powiększenia swoich posiadłości kosztem tej strony [Rzeczypospolitej – aut.]. W tym kontekście osłabienie prestiżu Rzeczypospolitej dźwigającej się ze zniszczeń wojny północnej skrzętnie zaczęli wykorzystywać jej przyszli zaborcy.
Kraj panów i niewolników
Krytyka stosunków społeczno-politycznych Rzeczypospolitej i tworzenie żywotnych stereotypów jej „średniowiecznego ustroju” i kraju jako „siedliska anarchii” przebiegał kilkutorowo. Już na początku lat dwudziestych XVIII Monteskiusz w poczytnych Listach perskich, snując refleksje o Francji, która w chwili śmierci nieboszczyka króla [Ludwika XIV – aut.] była niby ciało obciążone tysiącem chorób, napomknął o Rzeczypospolitej, która tak zły czyni użytek ze swej wolności i z prawa obioru królów: rzekłbyś, iż chce pocieszyć przez to sąsiadujące z nią ludy, które straciły i jedno, i drugie. Słowem, demokracja szlachecka w polskim wydaniu to anachronizm, który przybrał postać anarchii zagrażającej jej bytowi państwowemu. Tę myśl Monteskiusz rozwinął trzy dekady później w O duchu praw, gdzie formę rządów w Polsce, już bez aluzji, określił jako najbardziej niedoskonałą z ustrojów państw „wolnych”.
Przykładem żywotności stereotypów o Rzeczpospolitej – tych zastałych i odświeżonych oraz sformułowanych po kataklizmie wojny północnej – opinie wyrażane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVIII wieku przez zwolenników oświeconego absolutyzmu, ale też republikanów: Gabriela Bonnota de Mably’ego i encyklopedystów, m.in. Denisa Diderota, Louisa Chevaliera de Jauncourta, Woltera i Jeana Jacques’a Rousseau. Z wyjątkiem de Mably’ego i Woltera, bezczelnie kłamiącego o stabilizujących działaniach armii rosyjskiej w Rzeczypospolitej w czasie konfederacji barskiej, autora antypolskiego paszkwilu napisanego na zlecenie carycy Katarzyny II i piewcy rozbiorów państwa polsko-litewskiego, pozostali trafnie i surowo piętnowali Rzeczpospolitą jako kraj kontrastów, w którym ostentacyjne bogactwo graniczyło z urągającą człowieczeństwu nędzą, kraj panów i niewolników z gnuśną i zanarchizowaną szlachtą, jednak wskazywali na potrzebę reform jej ustroju. Rousseau uważał, że nie da się przeobrazić Rzeczypospolitej w państwo w pełni republikańskie z powodu zbyt jej rozległych terytoriów.
Nietolerancja wyznaniowa i pruska propaganda
Jednym z głównych osiemnastowiecznych stereotypów o Rzeczypospolitej było przedstawienie Polaka jako zabobonnego, fanatycznego i agresywnego katolika, który zwalcza wolność sumienia i prześladuje innowierców. Taki wizerunek polskiej szlachty, lansowany szczególnie przez fryderycjańskie Prusy, a potem przez Rosję rządzoną przez „Semiramidę Północy”, wpisywał się w narrację zachodnioeuropejskich filozofów i teoretyków. Potwierdzeniem tej opinii mógł być tumult wyznaniowy w Toruniu z 1724 roku, rozdmuchany w Europie przez propagandę Fryderyka I Hohenzollerna. Przypomnijmy, w wyniku zamieszek między protestantami i katolikami zostało zdemolowane kolegium jezuickie, a powołany przez Augusta II sąd asesorski skazał na śmierć dziewięciu protestanckich uczestników zajść i dwóch protestanckich burmistrzów miasta – Jana Gotfryda Roesnera i Jakuba Henryka Zernekego. Ostatecznie doszło do egzekucji ośmiu osób, w tym Roesnera. Na Augusta II i Rzeczpospolitą posypały się zewsząd gromy, ba, Anglia, Dania, Brandenburgia, Szwecja, a nawet Rosja Piotra I zagroziły interwencją zbrojną. Jednak ich zapał wojenny szybko wygasł, szczególnie po śmierci cara, jednak za sprawą Prus mit ten wgryzł się trwale w pamięć (przykładem wynurzenia kanclerza Bismarcka).
Na marginesie, fatalne wrażenie w Europie zrobiła też uchwała sądu konwokacyjnego w 1733 roku, który pozbawił dysydentów prawa uczestnictwa w życiu politycznym i administracji, a więc zasiadania w sejmie, trybunałach i wszystkich urzędach. Jednak toruński tumult i publiczna dyskryminacja protestantów w Rzeczypospolitej nie były ewenementami na tle europejskiej kultury tolerancji religijnej. Prawda, po wojnie północnej, mówiąc delikatnie, sytuacja w państwie polsko-litewskim w tej dziedzinie pozostawiała wiele do życzenia, jednak na tle państw protestanckich, gdzie katolicy byli w znacznie gorszej sytuacji, Rzeczpospolita z pewnością była państwem nie bardziej konfesjonalnym, a niektórzy powiedzieliby, że nawet mniej.
Co ciekawe, antypolska narracja propagandowa Prus za panowania Sasów wywołała dość mizerny odzew w państwach niemieckich. Powód był prozaiczny: kierowanej przez Sasów kurii ewangelików w ramach obradującego w permanencji Sejmu Rzeszy Niemieckiej nie w smak byli łapczywi Hohenzollernowie.
Mobilizacja pruskiej propagandy ze stereotypem szlachcica-katolika w roli głównej nastąpiła w czasie konfederacji barskiej. Katolickość ruchu, zgoła partyzancki charakter walk z wojskami rosyjskimi, a przede wszystkim błędy przywódców konfederacji – ogłoszenie aktu detronizacji Stanisława Augusta w październiku 1770 i nieudolna próba jego porwania w listopadzie 1771 roku zostały skrzętnie wykorzystane przez Prusaków. W sprawę zaangażował się osobiście Fryderyk II, który w antykonfederackim pamflecie Wojna konfederatów oskarżył barzan o próbę królobójstwa, którzy tym samym postawili się poza prawem i niejako usankcjonowali rozbiór Polski.
W „obronie” prawosławnych
Doskonale współgrała z tym narracja carycy Katarzyny, choć genezy rosyjskiej propagandy należy doszukiwać się już w latach siedemdziesiątych poprzedniego stulecia. Pierwszym, który zwrócił uwagę na możliwość politycznego wykorzystania rzekomo uciskanych prawosławnych w Rzeczypospolitej był płk Wasyl Tiapkin, pierwszy stały rezydent moskiewski przy Janie Sobieskim. Pomysł podchwycił jego protektor, kierownik moskiewskiej dyplomacji kniaź Wasyl Golicyn, który przeforsował umieszczenie w tekście traktatu o wiecznym pokoju z 1686 roku zapisu o przestrzeganiu przez Rzeczpospolitą wolności prawosławnych i – co gorsza – możliwości interweniowania w ich sprawie patriarchatu moskiewskiego.
Rosjanie, poza incydentalnymi przypadkami, dotyczącymi z reguły lokalnych sporów pogranicznych, przez dekady nie wykorzystywali tej możliwości. Inna sprawa, że do czasów Katarzyny II Rosja nie miała dobrej prasy na Zachodzie. Sytuacja zmieniła się za jej panowania. Już podczas swojej mowy koronacyjnej w październiku 1762 roku zaapelowała o ratowanie niszczonego w Polsce prawosławia. Prawdopodobnie odświeżenie przez nią tej kwestii i uczynienie jej jednym z kluczowych elementów polityki wobec zachodniego sąsiada było dziełem dwóch namolnych duchownych prawosławnych z Rzeczypospolitej – Gieorgija Konisskiego, biskupa mohylewskiego, a więc zwierzchnika polsko-litewskich prawosławnych, oraz Teofana Leontowicza, mnicha z wileńskiego klasztoru Św. Ducha, którzy w poprzednich latach interweniowali w Św. Synodzie i Kolegium Spraw Zagranicznych w sprawach przechodzenia prawosławnych na unię i prześladowania prawosławia w Rzeczypospolitej. Co ciekawe, w swoich suplikach wileński mnich, posiłkując się przykładem profitów, jakie przynosiła Fryderykowi II obrona protestantów w Rzeczypospolitej, sugerował, że podobne korzyści polityczne może przynieść Rosji wspieranie swoich współwyznawców. Chodziło o prowadzenie z ich pomocą w Rzeczypospolitej rozpoznania i wywiadu, wysuwanie roszczeń do terenów zamieszkanych przez nich, a także – co doskonale pojmowała caryca – wykorzystanie obrony prawosławnych dysydentów, rzekomo uciskanych w nietolerancyjnym i ksenofobicznych państwie polsko-litewskim. W ten sposób można było budować wizerunek Rosji jako oświeconej monarchii absolutystycznej. Dodajmy, że taka polityka miała i krótkoterminowe efekty, bo pod pretekstem obrony prawosławia w Polsce Rosja rozpoczęła przymusową repatriację zbiegłych do Rzeczypospolitej rosyjskich chłopów i ludności służebnej (rzecz jasna, głównie prawosławnych, ale też starowierców). Szacuje się, że w Wielkim Księstwie Litewskim i na prawobrzeżnej Ukrainie przebywało wówczas ok. 200 tys. rosyjskich zbiegów.
W następnych latach Katarzynie z łatwością udało się owinąć wokół palca m.in. encyklopedystów. Wszystko za sprawą Nakazu z 1767 roku, czyli instrukcji dla rządowej komisji opracowującej nowy zbiór praw, który dla naiwnych na Zachodzie był niemal kamieniem węgielnym modernizacji Rosji. Stąd ich wzmożenie w tematyce polskiej, czego najwymowniejszym dowodem pamflet Woltera pt. Esej historyczny i krytyczny o rozbiciu kościołów w Polsce w którym pisał: Sprawiedliwość i ludzkość prowadziły jej pióro; zreformowała wszystko. Z kolei w Pismach przeciw Polakom obłudnie dołożył również konfederatom barskim.
Cynizm polityki przyszłych zaborców Rzeczypospolitej polegał też na instrumentalnym traktowaniu stereotypów na jej temat. Przykładem propagandowa obrona praw i wolności polskiej szlachty, przedstawianych przecież jako dowód anarchii. Paradoksem tego półwiekowego rozmiękczania jest fakt, że mimo nieporównywalnych potencjałów Rzeczpospolitą było jednak stać na podjęcie próby modernizacji ustrojowej i obrony swojej niepodległości. Tanio skóry nie sprzedała.
Opr. TB
fot. Obraz Europy w lipcu 1772, satyryczna akwaforta brytyjskiego anonimowego autora/www.polona.pl
2 komentarzy
dysydent
16 czerwca 2020 o 19:22Może to prawda i kiedyś rzeczywiście było tak, jak chcielibyście to tu opisać, czego na pewno nie można powiedzieć o dzisiejszej Polsce z kaczką zamiast orła w godle. Stąd wniosek, że historia chyba jednak lubi się powtarzać…
Fififi
10 listopada 2023 o 20:51Czas na odwyk.