Aktem założycielskim Księstwa Warszawskiego była jej konstytucja – dokument osobiście sformułowany przez Napoleona. Na znanym obrazie Marcella Bacciarellego widzimy uroczystą ceremonię wręczenia jej przez cesarza członkom Komisji Rządzącej ze Stanisławem Małachowskim na czele w Dreźnie 22 lipca 1807 roku – w rzeczywistości dokument został jedynie przedłożony polskim delegatom do podpisu.
Akt nie był dziełem rewolucyjnym i, co ważniejsze, pozostawał wbrew oczekiwaniom większości polskiej elity politycznej. Politycy odwołujący się do tradycji Sejmu Wielkiego oczekiwali ustawy zasadniczej opartej na Konstytucji 3 maja, co nawiązywałoby do polskiej myśli politycznej u schyłku Rzeczypospolitej. Uważali oni, że Księstwo Warszawskie ma być monarchią konstytucyjną z dziedzicznym władcą, ale z dominującą pozycją szlacheckiego sejmu, i ministrami, powoływanymi wprawdzie przez króla, ale odpowiedzialnymi przed parlamentem. Z kolei dawni polscy jakobini i republikanie chcieli przenieść na polski grunt francuskie rozwiązania ustrojowe z dominującą rolą władcy kierującego polityką wewnętrzną i zagraniczną, będącego zwierzchnikiem armii, a także rewolucyjnymi zasadami wolności osobistej, nienaruszalności własności prywatnej i równości wobec prawa. Miało to być panaceum na bolączki przedrozbiorowego państwa, a więc zapóźnienie cywilizacyjne i gospodarcze, dominację szlachty, poddaństwo chłopów i brak silnego mieszczaństwa.
Zgodnie z konstytucją armia Księstwa Warszawskiego miała liczyć 30 tys. żołnierzy. Jednak stopniowo jej liczebność wzrastała – po zwycięskiej wojnie z Austrią w 1809 roku edyktem Fryderyka Augusta do 60 tys. żołnierzy. Z kolei w roku 1812, krótko przed wojną z Rosją, w szeregach armii Księstwa służyło już 75 tys. żołnierzy. Dodajmy, że w latach 1807–1812 część jednostek operowała poza granicami kraju, m.in. w Hiszpanii. Dominowały jednostki piechoty, których liczebność w latach 1809–1812 wzrosła z 24 tys. do 55 tys. żołnierzy.
Jednak siłę uderzeniową armii Księstwa stanowiła kawaleria, choć wyraźnie mniej liczna niż piechota. Jej jednostki podobnie jak piechoty szybko zwiększały swoją liczebność. W 1809 roku w sześciu pułkach służyło 5500 żołnierzy, w 1810 już 12 764. Byli zgrupowani w 16 pułkach lekkiej jazdy – dziesięciu ułańskich, trzech strzelców konnych i dwóch huzarskich, a także pułku jazdy ciężkozbrojnej – kirasjerów. Położenie nacisku na rozwój lekkiej kawalerii kosztem ciężkiej wynikało przede wszystkim ze względów finansowych. Związane było również z popularnością wśród szlachty tego rodzaju jazdy i jej skuteczności na wschodnioeuropejskim teatrze wojny. Podobnie zresztą uważał Napoleon.
Niestety, gorzej było z artylerią i wojskami inżynieryjnymi. Słaby rozwój tych formacji w Księstwie Warszawskim był spadkiem po przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, w której traktowano je po macoszemu (zmiana podejścia u schyłku istnienia państwa była bez znaczenia). Utworzona w marcu 1765 roku w Warszawie Szkoła Rycerska, uczelnia wojskowo-cywilna, której celem było wykształcenie korpusu oficerskiego oraz kadr dla administracji państwowej, mimo trzech dekad funkcjonowania i wybitnych absolwentów nie była w stanie zapewnić dostatecznej liczby urzędników dla potrzeb państwa i armii. A podstawę korpusu oficerskiego artylerii i oddziałów inżynieryjnych w armii Księstwa stanowili jej nieliczni absolwenci. Napoleon, świadom potrzeb w tej kwestii, wysłał nad Wisłę francuskich instruktorów wojskowych, ale w obliczu nieuniknionej wojny z Rosją był to kropla w morzu potrzeb.
Na początku 1809 roku armia Księstwa Warszawskiego dysponowała 250 działami przejętymi po Prusakach, w tym 111 armatami polowymi i 54 granatnikami. Po zwycięskiej wojnie z Austrią potencjał artyleryjski armii Księstwa wzrósł do 306 dział, w tym 80 polowych (resztę przekazano do twierdz). Przed kampanią 1812 roku Napoleon przekazał Księstwu jeszcze 78 dział.
W latach 1807–1812 wzrastał również personel wojsk artyleryjskich Księstwa. Do 1809 roku zdołano sformować tylko trzy bataliony artylerii pieszej, ale już w 1810 roku armia Księstwa dysponowała pułkiem pieszej artylerii, który wraz z kompanią rzemieślniczą i batalionem saperów liczył 4331 żołnierzy. Składające się nań 16 kompanii przydzielono do wojsk polowych (12) i garnizonów (cztery). Uzupełnieniem tej jednostki były mobilne oddziały artylerii konnej – nowy rodzaj broni w Księstwie Warszawskim. W 1808 roku pierwszą kompanię, sformowaną z ochotników, wystawił hrabia Włodzimierz Potocki, syn targowiczanina Szczęsnego Potockiego, któremu wprawdzie nie udało się w ten sposób oczyścić nazwiska Potockich, jednak jego gest zjednał mu opinię publiczną. Drugą kompanię sformował Roman Sołtyk.
Uzupełnieniem wojsk regularnych była gwardia narodowa oraz gwardie ruchome – formacje wzorowane na rozwiązaniach francuskich. Do tej pierwszej rekrutowano przede wszystkim właścicieli ziemskich, mieszczańskich posesjonatów, urzędników, artystów i zamożnych chłopów, do gwardii ruchomych – ludzi luźnych, czyli czeladź, służących, wyrobników itp. Teoretycznie zadaniem tej siły zbrojnej, nadzorowanej przez prefektów i podprefektów, było wspomaganie i uzupełnianie działań oddziałów regularnych, choć nie była zaliczana do ich składu. Powód był prosty: słabe wyszkolenie i dość luźna dyscyplina w szeregach gwardzistów predestynowały ich raczej do roli zabezpieczania zaplecza regularnej armii. Udział w działaniach liniowych był ostatecznością.
O skali wysiłku militarnego Księstwa Warszawskiego świadczy fakt, że w latach 1806–1813 przez szeregi jej armii przewinęło się około 160 tys. osób, a mobilizacja objęła 4,2 proc. jego populacji (w granicach po 1809 roku). W porównaniu z wysiłkiem mobilizacyjnym i możliwościami przedrozbiorowej Rzeczypospolitej było to przedsięwzięcie nieporównywalnie większe. Dodajmy, że w epoce napoleońskiej więcej populacji powołały pod broń tylko Francja i Prusy (odpowiednio ok. 7 i 6 proc.). Nie był to szczyt możliwości mobilizacyjnych Księstwa Warszawskiego, ale skalę poboru do wojska ograniczały skromne możliwości finansowe, administracyjne i logistyczne państwa.
Pustki w skarbie uniemożliwiały nie tylko zwiększenie liczebności sił zbrojnych. Wiele do życzenia pozostawiał stan sformowanych już jednostek. Zaopatrzenie w broń i amunicję było niewystarczające. Większość artylerii, broni strzeleckiej i siecznej przejęto po Prusach. Po zwycięstwie nad Austrią w 1809 roku zaopatrzenie w broń, a przede wszystkim amunicję, zapewniały manufaktury i zakłady w Zagłębiu Staropolskim. Sytuacja wyraźnie poprawiła się dopiero w 1812 roku, kiedy przezbrojono armię w broń palną produkcji francuskiej. Gorzej było z umundurowaniem i ekwipunkiem – intendentura była w stanie zaopatrzyć tylko nieliczne jednostki. Na regularne dostawy nowych kompletów mundurowych, w tym wymiany podniszczonych, mogli liczyć żołnierze i oficerowie z jednostek stacjonujących w Warszawie – wiadomo, prestiż i walory reprezentacyjne. Gorzej z żołnierzami i oficerami z garnizonów na prowincji. Dla nich brakowało nie tylko umundurowania, ale także obuwia, a te, które do nich trafiało, było wcześniej noszone przez ich towarzyszy broni z owych eksponowanych i prestiżowych jednostek.
Podobnie było z wyżywieniem i żołdem. „Pułki mają żołd opóźniony o osiem lub dziewięć miesięcy, oficerom brak środków na utrzymanie; są pułki, w których pożycza się wzajemnie buty na wartę. […] Kasy wojskowe są puste […]. […] gdyby wódz naczelny i dowódcy dywizji nie potrafili utrzymać ducha żołnierzy obietnicą szczęśliwej przyszłości […], można by było ujrzeć żołnierzy porzucających swe sztandary nie z braku patriotyzmu i oddania sprawie publicznej, ale z powodu niedostatku środków niezbędnych do życia” – alarmował w memoriale z 1811 roku jeden z polskich oficerów.
W pierwszych latach Księstwa jego siły zbrojne składały się z trzech dywizji pod dowództwem ks. Józefa Poniatowskiego, gen. Józefa Zajączka i gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. W skład każdej wchodziły cztery pułki piechoty, dwa pułki kawalerii, batalion artylerii, kompania saperów i zaplecze zaopatrzeniowe. Taki podział miał charakter administracyjny, bo poszczególne pułki wykonywały odrębne zadania, a niektóre wydzielono do służby poza granicami Księstwa. Ta struktura nie uległa zmianie w czasie wojny z Austrią w 1809 roku, kiedy z jednostek tworzono doraźne zgrupowania operacyjne. W marcu 1810 roku nastąpiła reorganizacja, co wiązało się z przygotowaniami do wojny z Rosją. Wojsko podzielono na cztery dywizje składające się z trzech–czterech pułków piechoty i dwupułkowej brygady piechoty, pododdziałów saperów i ok. 20 dział w ramach kompanii artylerii pieszej i konnej. Dodatkowo dziewięć pułków jazdy zgrupowano w trzech brygadach tworzących rezerwę kawalerii.
Pospiesznie zorganizowana armia Księstwa Warszawskiego i jej dowódcy udowodnili swoją wartość w wojnie z Austrią w 1809 roku. O wojnie VI koalicji z napoleońską Francją i jej najważniejszym sojusznikiem – Księstwem Warszawskim – wspomnieliśmy w poprzednim rozdziale. Warto jednak przypomnieć działania na terenie Księstwa, bo polscy żołnierze pod księciem Józefem Poniatowskim bili się wspaniale, a i sam wódz pokazał, że słusznie należy się mu miano jednego z najwybitniejszych wodzów tej epoki.
15 kwietnia 1809 roku arcyksiążę Ferdynand d’Este na czele 38 tys. żołnierzy VII Korpusu przekroczył granicę austriacko-polską w środkowym biegu Pilicy. Miał przewagę liczebną i w artylerii (94 działa). Minister wojny i głównodowodzący ks. Poniatowski dysponował jedynie ok. 18 tys. żołnierzy, w tym ok. 2 tys. sprzymierzonych Sasów, oraz 32 działami polowymi. Austriacy zamierzali rozstrzygnąć wojnę błyskawicznie – zajmując Warszawę. Po potyczkach pod Mogielnicą i Coniewem Poniatowski zdecydował się wydać Austriakom bitwę w okolicach Raszyna. Bagienny teren sprzyjał obronie, bo ograniczał manewrowość liczniejszego przeciwnika.
Walki na pięciokilometrowym froncie rozpoczęły się rankiem 19 kwietnia. Wysunięte zgrupowanie kawalerii generałów Aleksandra Rożnieckiego i Michała Sokolnickiego stawiło zacięty opór austriackiej awangardzie. Równocześnie d’Este próbował bezskutecznie obejść centrum polsko-saskich pozycji w Raszynie od południowego wschodu, atakując pozycje gen. Ludwika Kamienieckiego. Ogień polskiej artylerii ostudził tutaj zapał Austriaków i Wołochów. W tej sytuacji arcyksiążę przypuścił atak w centrum: podczas wymiany artyleryjskiej silniejsi okazali się Austriacy. Broniący Falent płk Cyprian Godebski musiał się wycofać do grobli na rzeczce Mrowie, za którą był Raszyn i ostatnia linia polskiej obrony.
To był decydujący moment starcia. Sam Poniatowski ze swoim sztabem ruszył z odsieczą słabnącym polskim piechurom – rany odnieśli m.in. szef sztabu gen. Stanisław Fiszer i Godebski. Książę działał planowo i konsekwentnie. Uspokoił zmęczonych i oszołomionych żołnierzy, ściągnął z odwodu batalion 1. pułku piechoty i z fajką w zębach oraz karabinem w rękach poderwał wojsko do kontrataku, który zaskoczył przeciwnika. Polscy piechurzy w walce na bagnety odrzucili węgierski 48. Pułk Piechoty za Falenty, jednak kontruderzenie brygady gen. Franza von Pflachera ponownie zmusiło ich do odwrotu. Wieczorem Austriacy sforsowali groblę i wdarli się do Raszyna, po ciężkich walkach – zginął m.in. Godebski – Polakom udało się wyprzeć ich za Mrowę. Wprawdzie bitwa była nierozstrzygnięta, ale Poniatowski przy niewielkich stratach własnych wykrwawił nieco Austriaków i – co najważniejsze – zademonstrował, że żołnierze Księstwa Warszawskiego to bitna i dobrze zorganizowana siła. Ba, osobistym męstwem, ale też sprawnym zaplanowaniem i rozegraniem starcia zdobył zaufanie żołnierzy i opinii publicznej. W tej sytuacji zdecydował się na błyskotliwy manewr strategiczny, który skomplikował zamiary Austriaków. Rozumiejąc, że arcyksięciu zależy na zajęciu stolicy, zrezygnował nie tylko z uporczywej obrony Raszyna do ostatniej krwi, ale, na mocy porozumienia rozejmowego, oddał Warszawę. Wiedział, że oddaje stolicę w ręce cywilizowanego przeciwnika, nie septentrionowej barbarii Suworowa. Zresztą krwawy scenariusz z 1794 roku nie mógł się powtórzyć, bo w ręce Austriaków został wydany tylko stołeczny gród Warszawa, a więc lewobrzeżna część dzisiejszej stolicy. Prawobrzeżna Praga pozostawała pod kontrolą wojsk Księstwa. Strategiczny haczyk Poniatowskiego polegał na tym, że d’Este, aby utrzymać miasto musiał, w nim pozostawić część sił, osłabiając swoje możliwości w polu. Arcyksiążę połknął przynętę.
Austriacki wódz chciał odzyskać inicjatywę w wojnie, jednak trzy próby sforsowania Wisły – pod Grochowem, na Żeraniu i pod Ostrówkiem – i przeniesienia działań wojennych na jej prawą stronę Polacy odparli. W tej sytuacji Austriacy próbowali odnieść sukcesy na północy i zachodzie, ale oparła się im twierdza toruńska i Poznań, broniony przez wojska gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. W takiej sytuacji wyprowadzony w pole d’Este powrócił do Warszawy. W sumie kręcił się po kraju bez celu, nadwerężając swoje siły.
Poniatowski nie zasypiał gruszek w popiele. Przeniósł działania wojenne do Galicji, gdzie na jego stronę – oficjalnie Napoleona – zaczęły przechodzić miasta i powiaty, a miejscowa szlachta organizowała się administracyjnie i wojskowo. W Galicji Wschodniej wybuchło powstanie pod wodzą Piotra Strzyżewskiego, któremu udało się opanować obwód tarnopolski. W tej sytuacji arcyksiążę porzucił nadzieje na podbój Księstwa: zwinął garnizon w Warszawie i na przełomie maja i czerwca ruszył ku Galicji. Do akcji włączył się również ponaglany przez Napoleona car Aleksander I, który jako sojusznik Francji wprawdzie wypowiedział Austrii wojnę, ale przecież nie zamierzał gromić Austriaków zyskiem Polaków. Co więcej, książę Dmitrij Golicyn, który na początku czerwca na czele korpusu liczącego 22 tys. żołnierzy przekroczył na Wołyniu granicę rosyjsko-austriacką, potajemnie porozumiał się z arcyksięciem Ferdynandem o niewchodzeniu sobie w drogę i pozostawieniu mu swobody w rozprawieniu się w pojedynkę z Poniatowskim. Taktyka Rosjan polegała więc na zajmowaniu terenów, których nie mogli utrzymać Austriacy, i zwodzeniu polskiego wodza, że go wspierają.
To pogorszyło sytuację rozproszonych wojsk Księstwa, bo Poniatowski, planując zmuszenie Ferdynanda do przyjęcia walnej bitwy nad Sanem, liczył na, bagatela, gentlemen’s agreement z Golicynem. Nic z tego. Austriacy wypierali Polaków z zajętych terenów, zajmując w czerwcu Rzeszów, Sanok i Lwów, w połowie tego miesiąca zmusili Poniatowskiego do wycofania się za San i opanowali Sandomierz. Golicyn zaproponował polskiemu wodzowi rozgraniczenie działań: wojska Księstwa wycofują się za Wisłę, rosyjskie dostają carte blanche w Galicji. To i współpraca Austriaków przy przekazywaniu miast Rosjanom, którzy ignorowali polskie struktury administracyjne, uzmysłowiły Poniatowskiemu, że Rosja chce zagarnąć jak najwięcej terytoriów, licząc na przejęcie ich po zakończeniu wojny.
Według takiego scenariusza przebiegała też ostatnia faza kampanii 1809 roku. Ferdynand, ponaglany przez arcyksięcia Karola, wycofywał się w kierunku Czech i Moraw, w ślad za nim szły wojska Golicyna. Również Poniatowski, kierując się rozkazem Napoleona, zmierzał na południe. Do ostatniej rozgrywki w tej wojnie doszło w Krakowie. 14 lipca stojący pod miastem Poniatowski zawarł z Austriakami umowę o jego przejęciu, ale po ewakuacji ich wojsk. D’Este grał na zwłokę – chciał wykorzystać czas, by przekazać miasto spóźniającemu się Golicynowi. Na szczęście Poniatowski w porę zorientował się, o co chodzi, i po pojawieniu czołowych oddziałów rosyjskich bez ceregieli opanował Kraków. Dodajmy, wieczorem do miasta dotarł oficer ordynansowy Napoleona Dezydery Chłapowski z informacją o zawartym 11 lipca francusko-austriackim zawieszeniu broni i rozkazem cesarza o zaprzestaniu działań wojennych. Wprawdzie rozżaleni Austriacy żądali oddania Krakowa, ale w tej sytuacji zostali – oględnie mówiąc – zignorowani.
Poniatowski obronił w ten sposób nie tylko niepodległość Księstwa Warszawskiego, ale rozszerzył jego granice. Na mocy traktatu pokojowego zawartego w Schönbrunnie Księstwo zyskało teren o powierzchni ponad 50 tys. km kw. – ziemie w całości trzeciego i częściowo pierwszego zaboru austriackiego, które do momentu zaprzestania działań zbrojnych zajęły polskie wojska. Powierzchnia kraju zwiększyła się ze 104 tys. do 155 tys. km kw., a populacji ze 2,6 mln do 4,3 mln osób.
Biorąc pod uwagę zdradzieckie zachowanie Rosji w tym konflikcie, można go potraktować jako preludium wojny 1812 roku. Zresztą Aleksander I dojrzał w ówczesnych słabościach Napoleona – w oczy biła kompromitacja wojsk francuskich pod Aspern-Esling – szansę na wykonanie uderzenia wyprzedzającego. Jesienią 1810 roku zlecił opracowanie planów ograniczonej wojny prewencyjnej, w których rozpatrywano możliwości zagarnięcia Księstwa Warszawskiego z wariantami dojścia do Odry lub linii Wisły. Do wojny parła większość rosyjskiej generalicji, rozżalonej napoleońskimi klęskami. Rzecz jasna nie samodzielnie, a współdziałając z Prusami i… Księstwem Warszawskim. Dowodzący armią rosyjską, nowo mianowany ministrem wojny Michaił Barclay de Tolly zarządził nawet stopniową koncentrację wojsk u granic z Księstwem Warszawskim. Poniatowskiego urabiał Adam Jerzy Czartoryski, przyjaciel i doradca Aleksandra I, ale książę nakazał mu opuszczenie Księstwa, zaś król Prus Fryderyk Wilhelm III skrewił na finiszu, odmawiając ratyfikowania sojuszniczej konwencji.
Co ciekawe, o tych ruchach wojsk rosyjskich donosili do Paryża konsul w Bukareszcie Ledoulx, jeszcze sprzyjający Napoleonowi Bernardotte (przez francuskiego posła Alquiera), a najwytrwalej Poniatowski, którego, jak wspomnieliśmy, próbował przekabacić Czartoryski. Tyle że Francuzi, którzy po pokoju tylżyckim ewidentnie zaniedbali rozpoznanie i działania wywiadowcze przeciw Rosji, początkowo nie uwierzyli w te doniesienia. Uważali – zwłaszcza ostrzeżenia Poniatowskiego – za przesadne. Otrzeźwienie przyszło szybko i w tym samym roku Francuzi podjęli działania zmierzające do zwiększenia potencjału militarnego Księstwa Warszawskiego i budowy struktur wywiadowczych przeciwko Rosji.
W tej kwestii car wyraźnie jednak wyprzedzał Napoleona. Aleksander snuł plany wojny prewencyjnej i sporo energii poświęcił na stworzenie rozbudowanej siatki agentów we wszystkich kluczowych stolicach europejskich w oparciu o służbę dyplomatyczną. Już w lutym 1810 roku Barclay de Tolly utworzył nadzwyczajny urząd do koordynacji rosyjskiego wywiadu i kontrwywiadu – Ekspedycję Spraw Tajnych przy Ministerstwie Wojny.
W ramach tej struktury stworzono w Europie sieć agentów przy rosyjskich przedstawicielstwach dyplomatycznych, którzy oficjalnie występowali jako urzędnicy cywilni lub wojskowi, adiutanci posłów-generałów. Natura ich misji wymagała wykształcenia i znajomości języków, wiedzy i doświadczenia wojskowego (z reguły wyniesionego z dotychczasowych klęsk z napoleońską Francją), a przede wszystkim manier lwa salonowego (lub przynajmniej otrzaskania w materii towarzysko-bankietowej). Ich zadaniem było gromadzenie we wszelki dostępny sposób danych o obronności państw, w których rezydowali, a więc statystyk gospodarczych i wojskowych, schematów organizacyjnych, informacji bieżących o ruchach i zaopatrzeniu wojsk, stanie twierdz, ale też analiz studyjnych demografii, potencjału, kultury i charakteru miejscowych społeczeństw, uwag i prognoz dotyczących możliwych zmian. Nie mniej ważnym zadaniem była dezinformacja zachodnich elit politycznych i wojskowych. Takimi rosyjskimi szpiegami byli: por. Wasyl Brozin, adiutant generała-majora Mikołaja Wołkońskiego ks. Repnina, posła bez agrément w Madrycie, ppłk Roman Renni, adiutant przy generale-lejtnancie Chrystoforze Liwenie, pośle w Berlinie, i płk baron Ferdynand Thuyl von Siraskerken, adiutant generala-lejtnanta Pawła Szuwałowa, posła w Wiedniu. Właściwie każdy z nich dołożył ważny element do tej rosyjskiej układanki szpiegowskiej, np. rezydenci w Wiedniu i Berlinie trafnie określili antynapoleońskie nastroje tamtejszych społeczeństw, zaś Brozin regularnie i miarodajnie relacjonował problemy Francuzów w Hiszpanii pod rządami Józefa Bonapartego.
Jednak kluczową rolę w stworzonej przez Barclaya strukturze rosyjskiego wywiadu odegrał płk Aleksander Czernyszew, oficer łącznikowy przy sztabie Napoleona. W grudniu 1811 roku prowadził on już czterech agentów, usadowionych w Ministerstwie Wojny, administracji wojskowej i w Radzie Państwowej. Czwarty był łącznikiem. Najważniejszym w siatce był agent „Michel”, analityk w zespole statystycznym, który co dwa tygodnie dostarczał Napoleonowi raport o liczebności i dyslokacji wojsk francuskich. Kopiował on dla Czernyszewa egzemplarze raportów. Jak ważna była praca obu, niech świadczą słowa cara, który na jednej z owych kopii dostarczonych do Sankt Petersburga zanotował: „Dlaczego nie mam więcej ministrów podobnych do tego młodego człowieka?” (mowa oczywiście o Czernyszewie). Do cara docierały również sporządzone przez pułkownika charakterystyki napoleońskiej generalicji. Oto kilka przykładów: Nicolas Oudinot, książę Reggio: „Uznawany w całej armii francuskiej za najodważniejszego i mężnego, niebywale zdolny do wzbudzania odwagi i entuzjazmu w oddziałach, które będą pod jego dowództwem. Ze wszystkich marszałków Francji tylko on może być wykorzystany z największym powodzeniem w tych przypadkach, gdy konieczne jest wykonanie zadania, które wymaga dokładności, nawet gdy brakuje mu umiejętności; charakteryzują go zdrowy rozsądek, wielka szczerość, uczciwość; przyjaciele i wrogowie – wszyscy jednogłośnie oddają mu to, co mu się należy […]”.
François Lefebvre, książę gdański: „Marszałek Hiszpanii i senator. Nie zdobył żadnego wykształcenia; będąc głębokim ignorantem, ma za sobą jedynie duże doświadczenie, dużo odwagi i jest nieustraszony. Nie będąc w stanie działać samodzielnie, może jednak z powodzeniem przeprowadzić te operacje, które są mu polecone. Marszałek Lefebvre ma od 55 do 60 lat, ale nadal jest bardzo świeży i bardzo dobrego zdrowia”.
Louis Davout, książę Auerstedt, książę Eckmühl: „Marszałek Cesarstwa, głównodowodzący wojsk w północnych Niemczech. Jest człowiekiem niegrzecznym i okrutnym, znienawidzony przez każdego, kto otacza cesarza Napoleona; zagorzały zwolennik Polaków, wielki wróg Rosji […]. Obecnie jest tym marszałkiem, który ma największy wpływ na cesarza. Napoleon ufa mu bardziej niż wszystkim innym, i którego wykorzystuje najchętniej, mając pewność, że niezależnie od jego rozkazów, zawsze będą one wykonywane dokładnie i dosłownie. Nie wykazując się szczególnie błyskotliwą odwagą pod ostrzałem, jest bardzo wytrwały i uparty, a ponadto wie, jak zmusić wszystkich do posłuszeństwa. Ten marszałek ma nieszczęście być wyjątkowo krótkowzrocznym”.
Emmanuel de Grouchy, hrabia imperium, generał pułkownik jegrów konnych: „Mało wpływowy, nadto jest jeszcze daleko od awansów, które Napoleon już okazał swoim innym towarzyszom. Moralnie ten generał jest powszechnie szanowany – to wynik nieskazitelnej reputacji i nienagannego postępowania; jest oficerem o wielkich zasługach, ma głęboką wiedzę o sprawach wojskowych, a zwłaszcza kawalerii […]”.
Cennymi informatorami Rosjan okazali się także przeciwnicy Napoleona we Francji – Maurice Talleyrand, minister spraw zagranicznych w latach 1797–1799, oraz Joseph Fouché, trzykrotny minister francuskiej policji. Ten pierwszy, ukrywając się pod pseudonimami: „Śliczny Leandr”, „Anna Iwanowna”, „Radca prawny” i „Kuzyn Henry”, od września 1808 roku czyli od spotkania Napoleona z Aleksandrem w Erfurcie, dostarczał rosyjskiemu władcy cennych wiadomości o stanie swojego kraju i prowadzonej przez siebie polityce zagranicznej. Fouché, posługując się pseudonimami: „Natasza”, „Prezydent” i „Bergen”, dostarczał zaś zaszyfrowane raporty o sytuacji wewnętrznej we Francji, określając ją jako „angielskie rolnictwo” i „amory Butiagina”. Powody ich współpracy z rosyjskim wywiadem były proste: obaj nienawidzili Napoleona, a za swoją działalność agenturalną otrzymywali niemałe gratyfikacje. Dodajmy, że w grudniu 1810 roku Talleyrand dostarczył Aleksandrowi informacji potwierdzających, iż Napoleon przygotowuje się do wojny z Rosją. Co więcej, ocenił on, że inwazja nastąpi w kwietniu 1812 roku.
Oprócz stworzenia wywiadu strategicznego Barclay de Tolly poświęcił wiele uwagi zbieraniu informacji taktycznych. Czynił to, tworząc przy sztabach armii i korpusów rozlokowanych na granicy zachodniej Rosji komórki zbierające wiadomości i materiały na temat dyslokacji wojsk francuskich w Księstwie Warszawskim oraz w krajach napoleońskiej Europy. Praca wywiadowcza na tym szczeblu przebiegała nie bez trudności. 6 grudnia 1811 roku ppłk Moritz de Lezer, jeden z organizatorów rosyjskiego wywiadu na zachodniej granicy, informował ministra: „Skrajna ostrożność, którą przejawiają mieszkańcy Księstwa [Warszawskiego – aut.] w stosunku do podróżników, stwarza nam ogromne trudności w rozlokowywaniu agentów i szpiegów, mogących przynieść korzyści”.
Skutecznie pracował rosyjski kontrwywiad. W latach 1810–1812 na terytorium Rosji zatrzymano 39 cywilów i wojskowych prowadzących działalność szpiegowską na rzecz obcych państw (głównie Francji i Księstwa Warszawskiego). Wielu z nich wsypał były rotmistrz wojsk rosyjskich Dawid Sawan, najważniejszy rosyjski agent ulokowany w polskim wywiadzie wojskowym. Pochodził z pruskiej szlachty, w końcu lat 80. XVIII wieku zaciągnął się do armii rosyjskiej. W 1794 roku osiadł w Warszawie, gdzie służył w policji miejskiej. Nieskutecznie próbował go zwerbować gen. Stanisław Fiszer, dowódca Sztabu Generalnego Księstwa Warszawskiego i kierownik wywiadu wojskowego. Sawan pozornie zgodził się na współpracę z Polakami, jednak gdy udał się, zgodnie z poleceniem, do Wilna, zgłosił miejscowym rosyjskim władzom wojskowym zlecone mu zadania szpiegowskie. Rosjanie spreparowali potrzebne Polakom informacje i odesłali Sawana do Księstwa już jako rosyjskiego agenta. W Warszawie zdobył zaufanie Fiszera, przy okazji wykonując zadania zlecone przez nowych mocodawców, m.in. informował ich o składzie, liczebności i dyslokacji wojsk polskich i francuskich w Księstwie. Fiszer w porozumieniu z Édouardem Louisem Bignonem, rezydentem francuskiego wywiadu w Warszawie, ponownie wysłał Sawana do Wilna, skąd ten skutecznie zalewał ich potokiem dezinformacji. Największym sukcesem jego i kierujących nim Rosjan była mistyfikacja polegająca na przekonaniu Napoleona, że rosyjska armia stawi na Litwie i Białorusi zacięty opór francuskiej inwazji. Bardzo możliwe, że to dzięki temu w pierwszym etapie wojny 1812 roku Napoleon uporczywie starał się zmusić manewrujących Rosjan do rozstrzygającego starcia.
Nie ulega jednak wątpliwości, że w napoleońskiej Francji bardzo mało wiedziano wtedy o Rosji. I nie był to wynik odprężenia po pokoju w Tylży. Nad Sekwaną właściwie nigdy nie prowadzono studiów strategicznych dotyczących demografii, kultury i stosunków społeczno-gospodarczych państwa carów. Krótko mówiąc, Francja nie dysponowała wiedzą o Rosji na miarę Listów z Rosji Astolphe’a de Custine’a. Paradoksalnie to rosyjska arystokracja i elity dworiańskie, w tym aparat urzędniczo-wojskowy, których przedstawiciele w znacznej części posługiwali się językiem francuskim, niezrównanie lepiej pojmowały galijską mentalność niż na odwrót.
Napoleon, organizując w latach 1810–1811 działalność wywiadowczą przeciwko Rosji, wykorzystał francuskie placówki dyplomatyczne w Sztokholmie, Bukareszcie, Warszawie, Wiedniu i Petersburgu oraz struktury własnego wywiadu, a także służbę wywiadowczą Księstwa Warszawskiego. Informacje z tych i reszty francuskich placówek dyplomatycznych, a także siatek szpiegowskich, analizowało trzyosobowe tzw. biuro statystyki zagranicznej Ministerstwa Spraw Zagranicznych Francji. Kierował nim Élizabeth Louis Marie Lelorgne d’Ideville, młody audytor w Radzie Stanu. Znał niemiecki i, co niespotykane wśród francuskich urzędników, rosyjski, który opanował w czasie dwóch misji dyplomatycznych w Rosji. Biuro gromadziło materiały wyłącznie natury wojskowej, o armiach europejskich, w tym rosyjskiej, i corocznie aktualizowało je w formie poszytów, tzw. livrets. Napoleon, choć sarkał na ich formę i treść, wykorzystując je, kształtował swoje koncepcje strategiczne. Gorzej było z informacjami o charakterze taktycznym, dotyczącymi choćby bieżącej dyslokacji poszczególnych rosyjskich dywizji – nadchodziły nieregularnie i, jak wspomnieliśmy, w większości były spreparowane przez Rosjan (o czym, rzecz jasna, Francuzi nie wiedzieli).
Najgorzej było jednak z wiedzą na temat sytuacji politycznej i gospodarczo-społecznej w Rosji. Rosjanie skutecznie odcięli wywiady francuski i polski od tego typu informacji. W tym kontekście wymownie brzmi notatka szefa archiwów MSZ Francji Alexandre-Maurice’a Blanca de Lanautte, hrabiego d’Hauterive, ze stycznia 1812 roku: „Nie mamy nic naprawdę pewnego o Rosji, a zwłaszcza o tym, co należy znać najdokładniej i najpewniej, czyli o poziomie cywilizacji tego kraju. Nie wiemy, do jakiego stopnia zasady tej cywilizacji skutecznie odcisnęły piętno na różnych aspektach systemu społecznego, politycznego i wojskowego, a napotkały nieprzezwyciężalny opór w innych aspektach”.
Jednak Francuzi do ostatniej chwili próbowali uzyskać jak najwięcej informacji wywiadowczych. Wprawdzie Bignonowi, przy pomocy polskiego wywiadu udało się opracować pewne materiały o geografii, statystyce i potencjale gospodarczym zachodnich guberni (ich część padła łupem Rosjan w 1812 roku), ale nic poza tym. W końcu 1811 roku minister spraw zagranicznych Hugues Maret, na polecenie Napoleona, zlecił mu utworzenie, we współpracy z Poniatowskim, Biura Wywiadu. Jego zadaniem było stworzenie sieci agentur od Bałtyku po Dniepr z wykorzystaniem polskich wojskowych mówiących po rosyjsku lub niemiecku. Mieli oni zbierać informacje o ruchach wojsk w zachodnich guberniach i fortyfikacjach Pińska, Dźwińska (Dyneburga) i Rygi. Wszystko skończyło się na planach, bo nie udało się skaptować kandydatów na szpiegów – etatowych i dorywczych – zdolnych do zorganizowania siatek. Prawda, rozsiana agentura wciąż funkcjonowała, ale z marnym skutkiem – raporty i doniesienia były mgliste, a z powodu opóźnień w dotarciu do centrali często zdezaktualizowane. Z powodu rosnącego nadzoru i inwigilacji ze strony rosyjskiej Ekspedycji Spraw Tajnych, o czym świadczyły aresztowania polskich i francuskich szpiegów w zachodnich guberniach, wielu polskich oficerów obawiało się o swoje życie i odrzucało propozycje pracy szpiegowskiej. O porażce Bignona w dziele tworzenia Biura Wywiadu świadczą jego raporty dla rezydującego w Hamburgu dowódcy Armii Niemiec Louisa Davouta. 10 maja 1812 roku marszałek skarżył się, że nie może już znaleźć „emisariuszy chętnych do podróży do Rosji”, zaś 19 czerwca, a więc pięć dni przed przekroczeniem Niemna przez Wielką Armię, pisał: „nie dostajemy już wcale dobrych raportów z terytorium Rosji i dziś możemy już tylko bardzo ogólnikowo określać położenie jej wojsk”.
W lutym 1811 roku Napoleon rozpoczął formowanie Wielkiej Armii. Nazwa tej formacji nie była nowa, bo w latach 1804–1805 funkcjonowała licząca 200 tys. żołnierzy Wielka Armia Wybrzeży Oceanu, którą Napoleon zamierzał wykorzystać w inwazji na Anglię i ostatecznie rzucił przeciwko III koalicji. Ta wystawiona przeciwko Rosji liczyła 670 tys. żołnierzy i była największą formacją zbrojną w dziejach Europy. Składała się z trzech wielkich grup: pierwsza pod dowództwem Napoleona – ponad 220 tys. żołnierzy gwardii, trzech korpusów (1., 2. i 3.) oraz dwóch korpusów rezerwowych jazdy, druga pod dowództwem pasierba cesarza Eugeniusza de Beauharnais – włoski 4. Korpus, niemiecki 6. Korpus i francuski 3. Korpus wraz pułkami bawarskimi i saskimi, oraz trzecia – pod dowództwem brata Napoleona, króla Westfalii Hieronima – polski 5. Korpus, saski 7. Korpus i westfalski 8. Korpus. Na skrzydłach miały działać korpusy pruski (na północy) i austriacki (na południu).
Prawie połowa żołnierzy Wielkiej Armii nie pochodziła z Francji. Szacuje się, że było w niej 72–83 tys. Polaków, ponad 36 tys. Prusaków, 31–36,5 tys. Austriaków, 29 tys. Bawarów, ok. 28 tys. Westfalczyków, ok. 27 tys. Sasów, ok. 20 tys. poddanych Królestwa Włoch, 13,5–15,8 tys. Wirtemberczyków, 10 tys. Duńczyków, 8 tys. Neapolitańczyków, ponad 6,7 tys. Szwajcarów, 6,5 tys. Badeńczyków, 4,4–6,8 tys. poddanych księstwa Bergu, 5,1–6,8 tys. Hesów, 3,9 tys. Portugalczyków, ok. 3,7 tys. Hiszpanów, ok. 3,4 tys. Chorwatów, 2,6-3 tys. żołnierzy księstwa Würzburga, 2,9 tys. Iliryjczyków, 2,1 tys. piechurów Wielkiego Księstwa Franfurtu, 2,1 tys. piechurów z Meklemburgii, 2 tys. żołnierzy z Dalmacji i niewielki kontyngent księstw Związku Reńskiego. Armii „dwudziestojęzycznych Galów” – jak rosyjska prasa określiła Wielką Armię – brakowało spoistości.
Koncentracja wojsk napoleońskich w Księstwie Warszawskim okazała się katastrofalnym obciążeniem dla ludności i gospodarki kraju. Książę Poniatowski, przygotowując Księstwo do wojny z Rosją, nie szczędził funduszy, wykłócając się o każdy grosz z ministrem skarbu Tadeuszem Matuszewiczem. Mimo wszystko wyasygnowanie astronomicznych kwot na tworzenie oddziałów wojskowych, budowę twierdz i magazynów z zaopatrzeniem, a także straty, jakie poniosła ludność w związku ze stacjonowaniem oddziałów Wielkiej Armii, spowodowały, że kraj znalazł się na skraju bankructwa. Wprawdzie energiczny Matuszewicz poprzez Poniatowskiego skłonił Napoleona do udzielenia dwóch dużych pożyczek w celu opłacenia aparatu urzędniczego, jednak dla ubogiego kraju było to zbyt mało. Cenę, jaka poniosło Księstwo Warszawskie w związku z przygotowaniami do inwazji na Rosję wymownie określił gen. Antoni Amilkar Kosiński, ostrzegając gen. Jana Henryka Dąbrowskiego: „Zjedliście, Panowie, swój chleb za rok [18]13, 14, a może i 15 – jest to flota spalona, musicie koniecznie wypędzić Moskali za Lodowate Morze i te trzy lata tam przeżyć, inaczej razem z nami pomrzecie głodem”.
To było dopiero preludium katastrofy 1812 roku.
TB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!