Nad konserwatywnymi i populistycznymi uwarunkowaniami sympatii dla obecnej Rosji na Zachodzie zastanawia się Łazarz Grajczyński.
Pro-rosyjska deklaracja nowego premiera Włoch nie dziwi na tle ogólnej postawy elit zachodniej Europy, które zawsze wykazywały się swoistą słabością do Rosji. To co jednak wyjątkowe w słowach Giuseppe Contego to to, że padły one tak szybko, podczas jednego z pierwszych wystąpień szefa włoskiego rządu. Przez to zdają się one być wyrazem polityki zagranicznej jego rządu, zorientowanej na przymierze z Moskwą.
Gdy umieścić je dodatkowo na tle ostatniej aktywności zagranicznej Kremla, z udaną wizytą prezydenta Putina w Wiedniu, dla polskiego państwa – wychodzącego z założenia o konieczności ograniczania wpływów rosyjskich w Europie, rodzi się poważne wyzwanie. Na początku potrzebna jest jednak odpowiedzieć na pytanie skąd wśród europejskiej prawicy, konserwatystów czy szeroko pojętych środowisk populistycznych (niekoniecznie prawicowych) taka sympatia dla władz Kremla i skąd taka gotowość do współpracy z nimi.
Pro-rosyjskie sympatie np. niemieckiej Die Linke tak bardzo nie dziwią, partia, która chce wyprowadzić Niemcy z NATO, realizuje program dawniejszych środowisk komunistycznych. Czy jednak za sympatiami premiera Orbana, kanclerza Kurza i nowego, lewicowo-prawicowego rządu włoskiego stoi tylko koniunktura, taktyka czy coś więcej.
Skąd sympatia prawicy europejskiej, ale też coraz częściej i amerykańskiej, do spadkobierczyni ZSRR? Wydaje mi się, że można znaleźć trzy uzupełniające się powody.
Pierwsza kwestia to poczucie zagrożenia jakie we współczesnej liberalnej demokracji odczuwają konserwatyści. Z konserwatywnej perspektywy dzisiejszy porządek polityczny zachodniego świata jest konserwatyzmowi wybitnie nieprzyjazny.
Konserwatysta we współczesnej Europie czuje się zmarginalizowany, wielkie projekty uczynienia społeczeństwa bardziej wolnym i równym – w duchu nowoczesnego liberalizmu, są w jego odczuciu skierowane przeciwko niemu. Za walką z homofobią czy islamofobią kryć się ma walka z nim samym. W liberalnym dyskursie to konserwatysta jest przecież przyczyną istnienia negatywnych społecznych zjawisk.
Z tej perspektywy Rosja bywa postrzegana jako „bezpieczna przystań”, wolna od „dyktatury poprawności politycznej”, jedyny duży, liczący się w świecie kraj, którego oficjalny przekaz może być oceniony jako „konserwatywny”.
Współczesny europejski populizm, który często w warstwie społeczno-kulturowej ma konserwatywny wymiar, z tej także przyczyny kieruje swój wzrok w kierunku Kremla.
Konserwatywne media w USA i w zachodniej Europie często odczytują rzeczywistość „na opak”. Państwa, które w liberalnym dyskursie są atakowane, automatycznie zyskują ich sympatię. Skoro Putina i jego rządy krytykuje się za pomocą takiego samego języka jaki jest wymierzony w zachodni konserwatyzm, to może moskiewski reżim nie jest taki zły. Putin to „homofob”, nielubiany przez liberalny świat, co oznacza: może jednak mieć rację.
W liberalnej perspektywie świat jest płaski – zagrożenia wolności są wszędzie takie same, nie są one różnicowane; nie ważne więc czy wolność jednostki ogranicza autorytarny reżim czy reakcyjne, własne społeczeństwo. Stąd o wiele łatwiej o liberalnych krytyków Rosji niż konserwatywnych.
Wprawdzie starsze pokolenie konserwatywnych komentatorów – jak np. w USA Glenn Beck czy Rush Limbaugh, jeszcze z pokolenia Reagana, zachowują niemniej krytyczny stosunek do Putinowskich władz niż Edward Lukas, lecz młodsi konserwatyści zatracili dawny instynkt.
Dla modnego dziś, alt-prawicowego aktywisty i dziennikarza Alexa Jonesa Rosjanie to, jak to on sam ujął, „biali rycerze”, walczący z islamizmem (oczywiście ignorując fakt, że ci sami Rosjanie hodują islamską dyktaturę Kadyrowa). Również raz tracący, raz odzyskujący popularność, Milo Yiannopoulos w swoich mediach broni współczesnej Rosji, udziela wywiadów dla RT (z której materiałów obficie korzystają prawicowcy na Zachodzie).
Dla amerykańskich konserwatystów narracja wymierzona w Putina jest tożsama z tą, za pomocą której zwalcza się prezydenta Trumpa. Ten pierwszy więc automatycznie zyskuje sympatię.
To co łączy konserwatyzm z populizmem to obrona wspólnoty przed zewnętrznymi zagrożeniami, nieważne czy są nimi globalizacja, międzynarodowy terroryzm czy feminizm, oba naturalnie są „ksenofobiczne”.
W warstwie społecznej to wspieranie swoistych dla danego narodu wartości, w tym zakresie populizm kieruje się wyraźnie w prawo, jednocześnie w warstwie ekonomicznej przyjmuje on zazwyczaj lewicowe standardy (np. redystrybucje czy protekcjonizm). Co dobrze ilustruje nowy rząd w Rzymie: konserwatywny, gdy chodzi o temat rodziny, protekcjonistyczny w gospodarce.
Suwerenność, obrona odrębności, samodzielności stają się wyznacznikami populizmu. Nic dziwnego, że rosyjska „suwerenna demokracja” może być dla populistów ideałem.
Drugą cecha kierująca współczesnych konserwatystów i populistów w stronę trzeciego Rzymu to kryzys klasycznych założeń o obiektywności praw, kierujących społeczeństwem. Dla klasycznych liberałów oraz konserwatystów istniały niezmienne, stałe prawa, czy to osadzone w naturze człowieka (Locke) czy w historii (Burke).
Zorganizowane społeczeństwo ma za obowiązek je implementować czy to w zakresie uprawnień podstawowych, ładu ekonomicznego czy politycznego. Jednak przekształcenia ostatnich dekad, szczególnie w zakresie tak drażliwych spraw jak edukacja, rodzina czy ochrona życia (casus Irlandia!) dla konserwatysty to nie implementacja praw, tylko przykłady arbitralnych zmian, wprowadzanych dla zaspokojenia apetytu totalnych ideologii.
Gdy liberał wierzy, że zmiany w tym zakresie są konieczne dla zrealizowania egalitarnego modelu społeczeństwa, konserwatysta postrzega je jako podważenia dawnych praw.
Niedawno Trybunał Konstytucyjny Austrii uznał, że prawo uznające jako małżeństwa wyłącznie związki osób przeciwnych płci dyskryminuje osoby homoseksualne, musi więc zostać bezwarunkowo zmienione. Decyzja ta przyszła w odpowiednim momencie, bo nowy rząd kanclerza Kurza był takim zmianom otwarcie nieprzychylny. Czy austriacki kanclerz może bez sympatii myśleć o prezydencie Rosji, którego jego własny Sąd Konstytucyjny nie postawi nigdy w tak krępującej sytuacji?
Lecz może pojawić się wątpliwość: czy konserwatysta, odnoszący się krytycznie do arbitralnych rządów liberałów, wybierając Rosję, nie wybiera przypadkiem równie arbitralnego systemu politycznego? Starsza generacja stwierdzi, że tak, lecz dla młodych prawicowców to nie ma już takiego znaczenia. Wiara w obiektywne prawo przestaje obowiązywać, więc tkwimy pomiędzy dwoma równie arbitralnymi projektami. Znaczenie ma więc wyłącznie efekt danego systemu.
Przebija to z wypowiedzi premiera Conte. Nie liczą się stare podziały, ważny jest skutek rządów. A jakby niebyło w Rosji szanuje się chrześcijańskie dziedzictwo, inna rzecz że za cenę uzależnienia Cerkwi od rządu. Rosja jest w zasadzie krajem postmodernistycznym, gdzie można łączyć ze sobą sprzeczne na pierwszy rzut oka porządki pojęciowe. Czcić Stalina oraz cara Mikołaja II, nazywać upadek ZSRR tragedią, jak i za tragedię uznawać rządy bolszewików.
Arbitralność wymaga silnej władzy, i w tym wypadku Rosja może służyć dla wielu jako wzór silnego przywództwa. Świat jest chaotyczna, pełen zagrożeń, dla jego opanowania trzeba lidera. „Silne” figury Trumpa, Orbana, Erdogana pasują do tego świata o wiele lepiej niż typowo demokratyczni dialogujący przywódcy.
Oba powyższe motywy: nastawienie na suwerenność wspólnoty politycznej oraz arbitralność, wpływają na trzeci czynnik: wybory geopolityczne. Polskie elity są po dziś dzień przekonane, że przynależność do NATO czy Unii Europejskiej to nie wyłącznie kalkulacja polityczna, lecz sprawa aksjologii. Miejsce Polski jest wśród krajów cywilizacji zachodniej.
Dla populisty granicą aksjologii jest granica jego własnego państwa, wszystko poza nią jest mgliste i nieoczywiste. Dla włoskich, austriackich, francuskich populistów, i coraz większej rzeszy konserwatystów w ogóle, przynależność do bloku atlantyckiego to kwestia wyłącznie strategii.
Populistyczne rządy, traktując suwerenność swojego kraju jako dobro najwyższe, uznając arbitralność wszystkich zasad, nie obawiają się zmieniać bloków politycznych oraz sojuszy. Każdy kraj to jakby osobna cywilizacja, i tutaj również Kremlowska narracja o euroazjatyckiej, autonomicznej cywilizacji rosyjskiej może być punktem odniesienia.
Skoro bycie częścią świata atlantyckiego kierowanego przez Waszyngton przestaje być dla krajów europejskich celem samym w sobie, to Rosja urasta do roli naturalnego kontr-balastu. Geopolityka Europy w populistycznym ujęciu przestaje mieć na celu budowanie jej jedności, lecz staje się kontynentem konkurujących ze sobą krajów, które muszą uzyskać jak najsilniejszą pozycję.
Łazarz Grajczyński
2 komentarzy
Luk
26 lipca 2018 o 00:06Rzeczywiście w niektórych konserwatywnych środowiskach Rosja może jawić się jako „ostoja”. Zresztą jest to mocno podsycane przez rosyjskie brygady sieciowe, siejące swą propagandę zarówno na forach mediów mainstreamowych jak i niszowych forach i blogach.
Przedstawianie Rosji jako „ostoi” ma długą tradycję w moskiewskiej polityce. Już w XIX wieku Rosja starała się przedstawiać jako ostoja przed „zachodnią zgnilizną i nihilizmem”.
Bolszewicka Rosja w swej propagandzie lat 30stych XX wieku przedstawiała się jako „ostoja” przed faszyzmem, a po drugiej wojnie światowej jako „ostoja” przed imperializmem Zachodu.
Dziś próbują się jawić jako ostoja przed globalizmem czy islamem, jednocześnie próbując sprzedać ściemę o rzekomym odrodzeniu religijnym w Rosji.
Przeciw tej propagandzie najlepiej przeciwstawić twarde fakty a nie życzenia wielbicieli Putina.
A fakty są następujące. W obrzędach religijnych rosyjskiego prawosławia regularnie bierze udział zaledwie kilka procent Rosjan.
Z kolei w muzułmańskich obrzędach na ulicach Moskwy biorą nieraz (jednorazowo) udział dziesiątki tysięcy ludzi.
Zacytujmy relację z muzułmańskich świąt w Moskwie:
„Z roku na rok wzrasta liczna wyznawców islamu, którzy wychodzą na ulice Moskwy w czasie swych największych świąt religijnych. Podobnie było także w końcu lipca, gdy wokół sześciu niewielkich meczetów w Moskwie oraz w rejonie podmoskiewskim w święto Bajram, które kończy okres postu Ramadan, modliło się ok. 230 tys. muzułmanów. W niektórych rejonach, ze względu na to, że dziesiątki tysiące modlących się od rana rozłożyło na ulicach i placach dywaniki do modlitwy, na kilka godzin zatrzymano ruch uliczny.”
https://www.gosc.pl/doc/2104434.Moskwa-w-objeciach-islamu
Przeczy to zarazem tezie, że Rosja może ratować świat przed Islamem, kiedy to ona sama ma z nim ogromny problem.
Kolejną rzeczą której nie widzą zauroczeni Rosją „konserwatyści” to liczba aborcji, która sięga w tym kraju według oficjalnych danych państwa nawet 1,3 miliona rocznie.
To tyle na temat rzekomego „konserwatyzmu” Rosji i jej obecnego kierownictwa. Warto wziąć to pod uwagę kiedy Rosja i jej wielbiciele zechcą nas znowu bronić przed kolejnym „izmem”.
Zbigniew KORNELL
30 lipca 2018 o 06:12Rusofobia to choroba.