20 lipca białoruskie portale donosiły, że wskutek eksplozji sprzętu gazowego, na budowie elektrowni jądrowej w Ostrowcu zginęli dwaj spawacze. Jest informacja również o śmierci robotnika, który spadł z dużej wysokości. Służba prasowa białoruskiej siłowni podała w komunikacie, że w 2017 roku nie dochodziło na budowie do nieszczęśliwych wypadków ze skutkiem śmiertelnym.
W komunikacie czytamy, że do rzecznika elektrowni napływają maile z pytaniami dotyczącymi pojawiających się w sieci doniesień o nowych tragicznych wypadkach.
Tymczasem państwowa agencja informacyjna Belta podała dziś, że dyrektor generalnego wykonawcy obiektu, czyli rosyjskiej kompanii „Rosatom” przyjechał 24 lipca na Białoruś, spotkał się z Aleksandrem Łukaszenką i obiecał mu, że pierwsza białoruska elektrownia atomowa ruszy pełną parą…. już latem 2020 roku.
„Wczoraj pracowaliśmy przez cały dzień w elektrowni, omawialiśmy sytuację. Jesteśmy gotowi złożyć szczegółowy raport, powiedział Alieksiej Lichaczew. – Zakładamy, że z wziętego na siebie zobowiązania „Rosatom” wywiąże się latem 2020 roku”.
Dyrektor „Rosatomu” podziękował białoruskiej stronie za uwagę udzielaną budowie białoruskiej elektrowni atomowej. „Czujemy to, odczuwają to również nasi konstruktorzy pracujący tu na Białorusi” – powiedział.
Oddanie do eksploatacji pierwszego bloku energetycznego białoruskiej elektrowni jądrowej w Ostrowcu było już kilka razy przesuwane, ostatnio na rok 2019, instalacja pierwszego reaktora powinna była rozpocząć się już pod koniec 2016 roku, ale kolejne wypadki pokrzyżowały plany białoruskiego rządu i Rosatomu – rosyjskiego głównego wykonawcy i sponsora elektrowni.
Wg. danych na grudzień 2016 rok, na budowie elektrowni atomowej w Ostrowcu potwierdzono 10 wypadków i 4 zgony pracowników. Informacje o incydentach i wypadkach są ukrywane przez władze, do opinii społecznej docierają z opóźnieniem kilku tygodniowym i pochodzą z nieoficjalnych źródeł.
Litwa bije na alarm, i przypomina o zagrożeniach wynikających z budowy elektrowni. Obawy te podzielają niezależni eksperci białoruscy. Ich zdaniem, w razie awarii obiekt stwarza zagrożenie nie tylko dla Wilna, ale może też zanieczyścić wody rzeki Wilii, gdyż woda byłaby używana do chłodzenia reaktora. W strefie potencjalnie niebezpiecznej znajdzie się 6 stolic europejskich (50 kilometrów od Wilna i ok. 200 od polskiej granicy),
Wskazują oni, że miejsce na budowę zostało wytypowane z pominięciem właściwej oceny (z dokumentów wynika, że w 1993 roku teren pod budowę został uznany przez ekspertów za niebezpieczny), nie została dokonana ocena oddziaływania na środowisko, kryteria wyboru miejsca budowy pozostają utajnione, alternatywne miejsca nie zostały poddane ocenie. Zdaniem ekspertów, ocena zagrożenia sejsmicznego jest niewiarygodna: w rejonie placu budowy miało miejsce największe na Białorusi trzęsienie ziemi (5-7 stopni w skali Richtera). W 1908 roku jego epicentrum było w pobliżu stacji Gudogaj – 4 km. od Ostrowca).
Litewscy eksperci z komisji rządowej podkreślają, że Białoruś odmówiła przestrzegania 4 z 6 punktów raportu sporządzonego po analizie terenu budowy i projektu elektrowni, wykonanej przez tzw. misję SEED – Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Eksperci powinni byli zatwierdzić wybór miejsca i projektu przed rozpoczęciem budowy, a ta trwa już 7 lat. Misja przybyła na Białoruś dopiero 16 stycznia 2017 roku. Ponadto, tzw. stress – testy powinny zostać przeprowadzone 5 lat temu, tymczasem nie było ich do tej pory! (zapowiadano ich rozpoczęcie na 1-10 września 2016 roku, następnie podano inne terminy, ale dotychczas o przeprowadzeniu badań nie informowano). Białoruś zobowiązała się przed Komisją Europejską do przeprowadzania stress – testów warunków skrajnych już w 2011 roku.
Zdaniem litewskich specjalistów, konstrukcja białoruskiej elektrownia będzie w stanie przetrzymać upadek lekkiego samolotu do 5 ton. Ale uderzenie dużego samolotu, np. 200-tonowej pasażerskiej maszyny doprowadzi do katastrofy na miarę Czarnobyla czy Fukuszimy. Inne podobne projekty elektrowni jądrowych w Europie są na tę okoliczność odpowiednio zabezpieczone.
Ponadto władze białoruskie pozorują chęć współpracy. W ubiegłym roku 330-tonowy reaktor spadł z wysokości 4 metrów (w rzeczywistości, dokładna wysokość jest nieznana), a władze usiłowały zataić informację o zdarzeniu. Kiedy zaczęły o nim pisać wszystkie media niezależne, początkowo zaprzeczyły, dopiero pod presją opinii publicznej przyznały, że „miał miejsce nieprzewidziany incydent”. Uszkodzenie było na tyle poważne, że obudowę korpusu trzeba było wymienić.
Jak podkreśla Piotr Maciążek, redaktor naczelny portalu energetyka24.com, z perspektywy osób interesujących się projektem, chodzi przede wszystkim o interesy Rosatomu, który jest jedną z nielicznych firm nieobjętych sankcjami. Więc dla Federacji Rosyjskiej jest to firma bardzo potrzebna politycznie.
– Poza tym mamy sytuację, podobną do Czarnobyla, gdzie awaria była spowodowana błędami technicznymi. „ZSRRbyło państwem totalitarnym, zamkniętym, nie było międzynarodowych konsultacji. Tutaj mamy do czynienia z taką samą sytuacją – powiedział Maciążek.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!