Gdy rządy państw nie mogą pochwalić się zdobyczami socjalnymi lub gospodarczymi, z zasady odwołują się do osiągnięć przodków – pisze Wasyl Rasewycz w najnowszym numerze Kuriera Galicyjskiego. W artykule pt. „Kładka czy magistrala?” autor pisze o podobieństwach w podejściu do polityki i historycznej w Polsce i na Ukrainie, i nadziejach związanych z objęciem stanowiska ambasadora RP w Kijowie przez Bartosza Cichockiego.
Często sytuacja wygląda dość dziwnie, a nawet śmiesznie. Szczególnie, gdy odwołania dotyczą nieopartych na badaniach historycznych legend o nieskazitelnych bohaterach nawet z czasów głębokiego średniowiecza. Zaraz potem ogłaszają ich siebie lub swoją „siłę polityczną” ich bezpośrednim spadkobiercą. Broniąc ze wszystkich sił wyidealizowanego wizerunku bohaterów, bez których „nas by nie było”, albo nawet jak byśmy byli, to nie tacy wolni i doskonali, ludzie ci przenoszą na swój nieciekawy stan bajkowe zdobycze postaci z przeszłości. Stworzony w ten sposób kult bohaterów historycznych stanowi pewnego rodzaju kompensację nie zawsze udanej polityki prowadzonej przez ich potomków.
Ale nie tylko w czasach kryzysu ekonomicznego politycy uciekają się do brutalnej eksploatacji historii. Często w naszym regionie historia okazuje się najlepiej działającym czynnikiem mobilizacji w kampaniach wyborczych. Służy bowiem jako papierek lakmusowy dla dokonania podziału na „swoich” i „obcych”. Innymi słowy, partia rządząca – ma swoich bohaterów, a opozycja – swój komplet dostojników. Przy zaangażowaniu historycznych argumentów w konflikcie politycznym poszczególne obozy nie muszą specjalnie przejmować się kwestiami ekonomicznymi i socjalnymi. Na tego rodzaju „turnieje rycerskie” wystawiają postacie historyczne, a dalej niech trzeszczą czuby wyborczej czerni. Szczególnego dramatyzmu taka sytuacja nadaje wydarzeniom wówczas, gdy podobne pobojowiska mają miejsce na arenie międzynarodowej.
Na przykład, na Ukrainie w ostatnich dziesięcioleciach walka o władzę toczyła się z wykorzystaniem stałego kompletu bohaterów i wartości historycznych z wyraźnym geograficznym i historyczno-politycznym powiązaniem. Jeżeli dana siła polityczna deklaruje, że jej bohaterami są UPA i OUN, Stepan Bandera i Roman Szuchewycz, to z dużą dozą pewności można określić, że jej działacze pochodzą z Zachodniej Ukrainy, chociaż w ostatnich latach dzięki działalności instytucji państwowych, odpowiedzialnych za politykę pamięci, pojawiła się niezbyt gęsta, ale dość rozległa na całej Ukrainie sieć adeptów ukraińskiego radykalnego nacjonalizmu. Przy czym zwolennicy ci mogą wcale nie odpowiadać swoim historycznym protagonistom: często używają języka rosyjskiego i mają specyficzne widzenie nie tylko historii, ale i przyszłości państwa. Stało się tak na skutek wojny, którą rozpętała Rosja przeciwko Ukrainie.
Jeżeli dana siła polityczna ogłasza, że „nie zdradzi” i „nie zniweczy” bohaterstwa żołnierzy Armii Czerwonej, która zwyciężyła faszyzm i nacjonalizm, to będzie to partia ze wschodu i południa Ukrainy, która szuka poparcia wyborców w tych regionach. Dotąd oba te nurty historyczne są jak najbardziej aktualne na współczesnej Ukrainie. Nieszczęście polega na tym, że są to nie tylko przeciwstawne nurty, ale z powodu nieodpowiedzialnej oficjalnej polityki historycznej zaprzeczają sobie nawzajem. Dlatego Ukraina występuje na arenie międzynarodowej każdorazowo z różnym kompletem historycznych bohaterów.
Odwołując się do niedawnej historii wewnętrznych i zewnętrznych „historycznych” wojen, można prześledzić szkody, które za każdym razem zadawały one Ukrainie. Wewnętrznie doprowadzało to do rozłamu w społeczeństwie ukraińskim i skierowywało znaczne siły na rozwiązywanie trzeciorzędnych zadań. Rosyjska agresja, która oderwała część ziem ukraińskich, również korzystała z tej „historycznej” przepychanki. A gdy wspomnimy odmienną od ogólnoukraińskiej historyczną politykę w obwodach zachodnich, z kultem UPA i Stepana Bandery oraz ich kategoryczną nieakceptację w gabinetach władzy „regionałów”, to widok będzie raczej niewesoły.
Był to moment gdy polscy nacjonaliści zawarli sytuacyjny sojusz z ukraińskimi regionałami. Przypomnijmy sobie wystawy Wadima Kolesniczenki w Polsce o krwawych przestępstwach ukraińskich nacjonalistów, czy wspólne wydawanie książek o podobnej treści. Człowiek nieświadomy mógł się zagubić i nie odnaleźć odpowiedzi na pytanie, jakaż jest w końcu polityka historyczna państwa ukraińskiego? I tym trudniej było się spodziewać jakiejś skonsolidowanej pozycji Ukrainy.
Po Rewolucji Godności ster instytucji państwowych, odpowiadających za prowadzenie polityki historycznej, przeszedł w ręce ludzi widzących tylko jedną linię – nacjonalistyczną. Wytłumaczenie takiego wyboru jest proste: Ukraina broni swej suwerenności i niezależności przed zewnętrznym agresorem, co sprawia, że dla podniesienia bojowego i patriotycznego ducha Ukraińców na froncie należy wybrać z historii te fragmenty, które związane są z walką Ukraińców przeciwko Rosji. Poszły więc w ruch argumenty od czasów Księstwa Moskiewskiego aż do okresu Związku Sowieckiego.
Twórcy aktualnej ukraińskiej polityki historycznej nie pomyśleli jednak, w jaki sposób na ten koncept zareagują nasi sąsiedzi. Wydaje się, że mieli nadzieję, że nienawiść Polaków do Rosji za wszystkie krzywdy historyczne przeważy nienawiść do OUN i UPA. Spodziewali się, że przymkną oni oczy i zgodzą się, że Ukraińcy też mają prawo posiadać swoich historycznych bohaterów, kimkolwiek są. Tak się nie stało. I nie mogło się stać, ponieważ w polskim społeczeństwie pamięć o masowych ofiarach poległych z rąk ukraińskich nacjonalistów nie jest pustym dźwiękiem i nie „podlega wymianie” na tymczasowy zysk taktyczny. A ponieważ mowa jest o wartościach, pomysł nie wypalił.
Sytuacja w Polsce, dotycząca polityki pamięci historycznej, różni się od ukraińskiej większą jednolitością. Są też podobieństwa: o ile elektorat konserwatywny strzeże zdecydowanie bohaterskiego kanonu historii i tezy o Polakach jako wyłącznie ofiarach, o tyle zwolennicy opcji liberalnej mniej koncentrują się na kwestiach przeszłości. Jednak w drażliwych kwestiach o charakterze ogólnonarodowym, jak np. przyjęcie przez Sejm rezolucji o „czystkach etnicznych z elementami ludobójstwa” dokonanymi przez ukraińskich nacjonalistów przeciwko ludności polskiej w czasie II wojny światowej, oba obozy głosują zgodnie.
Nie oznacza to jednak, że w polityce wewnętrznej obydwa obozy nie wykorzystują „karty ukraińskiej”, co nawet utrwalono w niektórych, nie do końca przemyślanych, dokumentach ustawodawczych.
Skoro na poziomie prawnym w obu państwach formacje historyczne i ich działacze są postrzegani diametralnie różnie: dla jednych są bohaterami, dla innych – przestępcami, żadne komisje ani fora intelektualistów nie pomogą. Jeśli przedstawiciele polskiej strony mordy na ukraińskich cywilach określają jako „akcje odwetowe”, dla Ukraińców zaś była to „druga ukraińsko-polska wojna” ze wszystkimi stąd wypływającymi następstwami, oznacza to, że dla odblokowania dialogu należy poszukiwać innych dróg.
Niedawno Komisja Spraw Zagranicznych polskiego Sejmu poparła kandydaturę wiceministra MSZ Bartosza Cichockiego na stanowisko ambasadora RP na Ukrainie. Warto zauważyć, że pomimo dość wyraźnych akcentów konserwatywnych w jego przemówieniu, kandydaturę tę poparli też posłowie „opcji liberalnej”. Taka reakcja może świadczyć o dwóch aspektach: po pierwsze – stosunki dobrosąsiedzkie z Ukrainą są dla Polski nadzwyczaj ważne. A po drugie – polskim posłom przypadł do gustu program kandydata na ambasadora na Ukrainie.
Teraz kilka słów o zmianach i samym Bartoszu Cichockim. Ma 43 lata, ale zdążył nabyć doświadczenie podczas pracy w różnych ważnych instytucjach oraz podczas sytuacji konfliktowych. Między innymi pracował nad międzynarodowym słownikiem dysydentów „Karta”, był analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich, pracował w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, wywiadzie, był nawet sekretarzem ambasady RP w Moskwie. Ale najbardziej chciałbym podkreślić jego wkład w normalizację prawno-politycznego dialogu z Izraelem po przyjęciu przez Sejm nowelizacji ustawy o IPN. Faktycznie po dwóch wizytach do Jerozolimy polskiej delegacji z Bartoszem Cichockim na czele sytuację na pewien czas udało się wyciszyć. Druga faza konfliktu, powstałego niedawno pomiędzy Polską i Izraelem, wymaga oddzielnej opowieści.
Bartosz Cichocki brał aktywny udział w polsko-ukraińskim dialogu historycznym. Jego wystąpienie na posiedzeniu komisji sejmowej wyraźnie zaświadczyło, na ile przemyślaną i nareszcie niespontaniczną będzie polska pozycja w próbach odblokowania dialogu.
Polski ambasador dość trzeźwo zauważa, że dalsze stosunki w znacznej mierze zależą od wyników następnych wyborów prezydenckich i parlamentarnych na Ukrainie. Chociaż uważa, że w ciągu ostatnich pięciu lat na Ukrainie odbyło się więcej zmian, niż w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci, to wszystko świadczy o tym, że Ukraińcy są rozczarowani swoją państwowo-polityczną elitą i oczekują przyśpieszenia społecznej modernizacji i poprawy poziomu życia. Cieszy też przede wszystkim to, że o tym, a nie jedynie o historycznych problemach zaczyna mówić reprezentant przyjaznego Ukrainie państwa.
W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na pewne podobieństwa, zarysowujące się w stosunkach międzypaństwowych i na poziomie życia codziennego Ukraińców i Polaków. W czasie, gdy politycy i mężowie stanu rzucają z wysokich trybun deklaracje o bezkompromisowości i wierności historycznym bohaterom, a rady obwodowe ogłaszają rok 2019 „Rokiem Stepana Bandery”, 730 tysięcy osób z Ukrainy w zeszłym roku otrzymało wizy z prawem do podjęcia pracy w Polsce, podnosząc tym samym poziom życia swoich rodzin. Tylko w 2017 roku ukraińscy pracownicy przesłali około 11 mld złotych na Ukrainę, co dorównuje przychodom państwa z tranzytu rosyjskiego gazu. Warto też dodać, iż ci, którzy przebywali w Polsce, nie będą już wierzyć różnym manipulatorom głoszącym „odwieczną” wrogość Polaków do Ukraińców.
Handel Ukrainy z Polską wzrósł o 16%. Trzeba też pamiętać, że przez Polskę produkcja ukraińska trafia na rynki UE. Ukraińcy w niektórych miastach Polski stanowią już 10% mieszkańców. Pojawia się inicjatywa dublowania ważnych informacji w języku ukraińskim. I tu powstaje najważniejsze pytanie do władz Ukrainy: co jej przeszkadza stworzyć godne warunki pracy na Ukrainie? Żeby setki tysięcy Ukraińców nie opuszczały ojczyzny i nie rozwijały gospodarki innych państw. Dlaczego władze cynicznie chronią się za historycznymi postaciami, wyrzucając swoich obywateli na emigrację zarobkową? Wydaje się, że nawet historyczni bohaterowie z różnych okresów cieszyliby się ze wzrostu gospodarczego Ukrainy i z takimi władzami rozmowę mieli by krótką.
Miejmy nadzieję, że Ukraina wyrzeknie się moralnej relatywizacji pamięci o Polakach, zamordowanych jedynie dlatego, że byli „panami”, wyzyskiwaczami, katolikami, „zajdami” i wrogami państwowości ukraińskiej.
Bartosza Cichockiego ukraińscy politycy często oskarżają o nieustępliwość i kategoryczną postawę. Wydawać by się mogło, że to zła cecha dla dyplomaty. Ale nie w tym przypadku. Bo jak inaczej można reagować na moratorium, nałożone przez Ukrainę na ekshumacje szczątków polskich ofiar. Ukraina głosi, że była to symetryczna reakcja na zniszczenie ukraińskich pomników i nagrobków w Polsce.
Dla wszystkich chyba było wątpliwą przyjemnością oglądanie w Internecie filmiku ze zniszczenia ukraińskiego pomnika w jednej z polskich miejscowości. Filmik nakręcony został specjalnie po to, by rozpalić wzajemną nienawiść. Chcę tu zapytać, gdzie były polskie służby specjalne, gdzie były władze? Władze, które później haniebnie skryły się za stwierdzeniem, że jest to kompetencja lokalnego samorządu.
Wiadomo jednak, że wiele postawionych przez organizacje ukraińskie pomników nie było nagrobkami, a ich wznoszenia nie uzgadniano nawet na poziomie władz lokalnych. Znam inicjatorów wystawiania takich upamiętnień osobiście i wspominam ich radość, gdy udało się zorganizować marsz Ukraińców w Przemyślu, i pochwalić się kolejnym pomnikiem. Ale historia ta nie mogła trwać wiecznie. Wynika tu całkowicie sensowne pytanie do polskiej strony: czy nie można by spokojnie spisać tych pomników, oddzielić nagrobki od symbolicznych konstrukcji i zdemontować to, co było postawione nielegalnie? A może zalegalizować? Po co było tak delikatną sprawę przekazywać w ręce prowokatorów?
Jednocześnie wynika pytanie również do przedstawicieli ukraińskich instytucji: czy uważają one zakaz ekshumacji za krok dopuszczalny? Dlaczego na naradach rządowych twierdzą, że Polacy, by zwiększyć ilość ofiar, przełamują kości na dwoje? Czy takie zachowanie można uznać za etyczne? I tacy ludzie chcą, żeby rozmawiano z nimi językiem wysokiej dyplomacji?
Podsumowując, warto powiedzieć, że w znacznym stopniu nieprzejrzystość stanowisk, dopuszczalność moralno-etycznej relatywizacji i brak empatii do ofiar i ich krewnych czynią dialog polsko-ukraiński wąską kładką. Obecnie są nadzieje, że w wyniku zmian, które nastąpią po wyborach i z przyjściem nowych dyplomatycznych przedstawicieli, uda się zbudować szeroką dwustronną magistralę.
Tekst ukazał się w wersji ukraińskiej na portalu zaxid.net
Wasyl Rasewycz
Tekst ukazał się w nr 5 Kuriera Galicyjskiego 15-28 marca 2019
3 komentarzy
franciszekk
22 marca 2019 o 08:21Jestem pod wrażeniem wysiłu obiektywizmu Wasyla Rasewycza!
Ciekawy jestem jego oceny faktu PO+wieszenia przez Rade Miasta Lwowa na elewzji pollskiej szkoły na elewacji polskiej szkoły we Lwowie PO+piersia jednego z największych krwawych rzeźników bezbronnej cywilnej polskiej ludności PO napasci na polskie panstwo II RP hitlerowskich Niemiec i ZSRR a potem rzeżi krwawych oddziałow UPA i OUN!
franciszekk
22 marca 2019 o 08:27Fakt dowodu dokonania PO+wieszenia PO+piersia tzw. ukraińskiego „hieroja” na elewacji polskiej szkoły we Lwowie – dowód ponizej:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szko%C5%82a_%C5%9Arednia_nr_10_we_Lwowie
Wołyń1943
23 marca 2019 o 10:22Przyłączam się do pytania p. Rasewycza, nieco je modyfikując: gdzie były polskie służby i władze, gdy prowokatorzy ukraińscy nielegalnie stawiali pomniki dla ludobójczej formacji zwanej UPA? Pomysł zalegalizowania owych monumentów, wznoszonych wbrew polskiemu prawu na cześć ukraińskich zbrodniarzy, należy uznać za co najmniej radosny!