„Niemieckie działania antypartyzanckie i martyrologia ludności w Puszczy Nalibockiej 1942/ 43” – fragment nieopublikowanych wspomnień udostępnionych przez wnuczka Adama Wiśniewskiego.
„Tydzień przed urodzeniem Ali zjechała do Pierszaj[1] masa Niemców. O świcie zebrano wszystkich mieszkańców na placu kościelnym. Byliśmy pewni, że będą nas rozstrzeliwać, ale zebrali przeważnie młodzież, najwięcej dziewcząt. Stałam w progu domu prosząc Boga, aby mi Wiesi nie zabrano. Wypędzono nas z domu. Ludzie płakali, ja widząc ten wielki strach też się rozpłakałam. Ale Niemiec, który został sam z nami powiedział mi: „niech pani nie płacze, nic złego nie będzie, tylko żeby w domu nikt nie pozostał, bo go zastrzelą”. Mówił po polsku i to nas uspokoiło.
Po powrocie do domu dowiedziałam się, że jeden z chłopców, który był ukryty widział dwóch Niemców czołgających się za naszym budynkiem. Okazało się, że koło okna była jedna kura i 8 piskląt. Niemcy usłyszeli szmery, bo kura chcąc się wydostać narobiła hałasu, dlatego się czołgali. Gdy ustalili, co było jego przyczyną wstali i odeszli.
Po tygodniu, z niedzieli na poniedziałek, właściwie już w niedzielę 5 lipca 1942 r. urodziła się Ala. Dokładnie w tym czasie partyzantka sowiecka ustawiła koło naszego domu stanowiska karabinów maszynowych. Domek stał blisko gminy (obok był dom, w którym mieszkał felczer i przyjmował chorych, o którym pisałam, że przed wojną siedział w Berezie). Przypominam sobie jego nazwisko – Pieczugów. Tam Niemcy zrobili posterunek milicji.
Tylko świt, odezwały się karabiny maszynowe. Partyzanci zabili dwóch milicjantów, jeden z nich był w ruchu oporu. Reszta uciekła razem z Niemcami, którzy też tam byli. Niemcy i milicjanci z początku się bronili, ale sowiecka partyzantka musiała być bardzo liczna, bo Niemcy odpalili rakiety licząc na wsparcie. Partyzanci spalili budynek gminy i posterunku.
W gminie, w areszcie siedziało dwóch chłopów oraz dwie dziewczynki z chłopakiem. Trzynastoletnie dzieci wyważyły drzwi uwalniając zamkniętych tam chłopów. Dziś wspominając to zdarzenie jeszcze ogarnia mnie przerażenie.
Za jakąś godzinę znów zjechała do nas masa Niemców. Pytali o nazwiska wszystkich, kogo tylko spotkali. Jeżeli (Braftrel) (Befehl – niem. rozkaz), na miejscu strzelali. Te dwie dziewczynki, które uratowały życie tym dwóm chłopom zostały zastrzelone pięć metrów przed naszymi oknami.
Wiesia strasznie płakała, babuszka Ukrainka nastraszyła ją, że jak będzie tak płakać, to nas też zastrzelą i dopiero wtedy się uspokoiła. Po zastrzeleniu tych dziewczynek dwóch Niemców weszło do naszej izby umyć ręce. Babuszka podawała im wodę i ręcznik. Ja leżałam za szafą tuż po porodzie. Po umyciu rąk jeden z nich zajrzał za szafę, popatrzył na mnie i na Alę, postał chwilę i odszedł. Za chwilę obaj wyszli z domu. Za dwa dni aresztowano Piecię i po południu rozstrzelano też pod naszymi oknami. Wiesia moja strasznie rozpaczała, nie mogliśmy jej uspokoić, lubiliśmy bardzo Piecię. Nastały dni grozy.
Partyzanci sowieccy coraz częściej od strony lasu odwiedzali ludzi zabierając im jakąkolwiek żywność. Milicja z Niemcami o zmierzchu opuszczała budynek posterunku. Idąc w pola przechodzili zawsze pod naszymi oknami. Ludzie byli nękani z dwóch stron: partyzantki sowieckiej i Niemców.
Nasiek zaczął poszukiwać nowego mieszkania i niebawem przenieśliśmy się do państwa Poczykowskich – 2 km od Pierszaj. Niemcy przysłali nam nowego komendanta, który podawał się za Białorusina. Partyzanci ruscy wystrzelali mu całą rodzinę i podpalili. Chodził jak obłąkany. Nasiek był w Pierszajach i nasz znajomy z ruchu oporu powiedział mu, że jak komendant z rana poczuje zapach prochu, to musi kogoś załatwić. On też już musi wiać.
Na początku 1943 roku objęto nasze tereny pacyfikacją. Przed paleniem wsi chodziły takie pogłoski, że niby ktoś miał jechać i po drodze ujrzeć worek pszenicy, który był tak ciężki, że nie mógł go podnieść; pojechał dalej, zobaczył przewrócone wiadro z krwią i wystraszył się; pojechał dalej i zobaczył płaczącą niewiastę z ręcznikiem u twarzy. Pytał czemu płacze, nie odpowiedziała. Jechał dalej, na końcu lasu szedł staruszek, zatrzymał go i zapytał, co to wszystko ma znaczyć. Ten powiedział mu, że z pożogi zostaną tylko wybrani, tak jak pszenica. Wiadro z krwią oznacza, że krew się poleje na tych terenach, a spotkana niewiasta, to Matka Boska opłakująca grzeszników.
Druga pogłoska mówiła, że trzeba w jedną noc zmielić w żarnach zboże, rozczynić ciasto i upiec chleb. Trzecia pogłoska głosiła, że w ciągu jednej nocy, a noce były krótkie, z wysokiego drzewa trzeba zrobić krzyż i w ciągu tej nocy uprząść nici z lnu i zrobić ręcznik, którym należy go opasać i postawić przy drodze do każdej wioski. I ludzie to wszystko wykonali. Niemcy mieli podobno mówić, że krzyże te zwiastują koniec wojny. Ja powiedziałam mężowi; „nas nie będzie a pozostaną tylko te krzyże.”
Po tych przepowiedniach za miesiąc nastąpiła pacyfikacja wsi (…). Później poszła wieś katolicka zamieszkana przez Polaków i to patriotów Januszkiewicze[2], położona blisko lasu. Niemcy przyjechali z wieczora. W wiosce było dwóch ludzi po wyższych studiach, którzy znali dobrze niemiecki, byli to synowie gospodarzy. Jeden pracował gdzieś w ambasadzie, w czasie wojny wrócił do domu. Jak Niemcy przyszli do jego rodziców ludzie zwrócili się do nich mówiąc, że pewno Niemcy palić ich będą. Ale oni powiedzieli, że Niemcy tylko przenocują i pojadą dalej.
Opowiadała nam nasza znajoma z tej wioski, że gdy poszła doić krowy Niemiec wszedł za nią do chlewa i wyrwał jej wiadro. Pokazując na piersi powiedział jej, że : „matka puf, puf”. Na migi wytłumaczył też, żeby z dziećmi z domu uciekała a na usta wskazał, żeby milczała.
Wówczas rano kazała mężowi wziąć sierp, kosz i z dzieckiem wyszli za pole żyta. Ona niby cięła trawę, a on robił niby w burakach. Kiedy zbliżał się wieczór Niemiec na migi pokazał im, że wioska jest otoczona i tak oddalili się około kilometra. Przenocowali w krzakach, a rano skoro świt Niemcy podpalili wioskę ze wszystkich stron. Dwóm młodym udało się uciec z tego piekła. Tych dwóch naszych, z którymi Niemcy do północy grali w karty, zastrzelili jeszcze śpiących.
My mieszkaliśmy wówczas na wzgórzu, a wioska ta była ponad kilometr od nas. Widzieliśmy wszystko, słychać było ryk bydła i krzyk ludzi, karabiny trajkotały. Niemcy zawsze wpadali niespodziewanie, najeżdżając przeważnie o świcie na wioski. Porobiliśmy bunkry na polach, tj. ziemianki i wieczorem, jak był już dobry zmierzch, po cichu chyłkiem wychodziliśmy z domów w pola by spędzić w nich noc. W końcu nie mieliśmy już z czego żyć. Wokół nas wioski z ludźmi zostały popalone. Pacyfikacją zostały objęte wioski, które były położone blisko lasu. Trwało to około półtora miesiąca. Już było żyto w kopkach na polach, kiedy jednego dnia tak waliły pioruny, że nawet w nie uderzały.
W tym czasie palili Niemcy wioskę oddaloną od nas 3 km (Mniszany)[3]. Dwie kobiety z trójką dzieci i jeden mężczyzna uciekało z niej biegnąc koło nas. Kobiety wznosiły ręce w górę i krzyczały, że nie dość, że Niemcy palą, to jeszcze i „Boh Poli”, tj. Bóg pali, bo pioruny biły strasznie. Zdawało się nam, że jest koniec świata. Ala była malutka, miała roczek i już ją odstawiłam od piersi. Ale w nocy, gdy siedzieliśmy w ziemiankach, tak jak mówili Białorusini, zaczynała upominać się jeść. Noce były bardzo jasne i ciepłe; płacz dziecka, nawet spod ziemi słychać było daleko. Wtedy zatykałam jej buzię piersią, ciągnęła, ale pokarmu nie było.
W te piękne noce słychać było tylko wycie psów i to bardzo straszne wycie, bo wioski były opustoszałe. Ze strachem słuchaliśmy płaczu naszego dziecka, aż się zmęczyło i zasnęło. Dobrze, że te noce były takie krótkie; rano życie wracało, ludzie wychodzili z kryjówek i szli do domów. Nie było wyjścia, Nasiek znów musiał szukać pracy, poszedł pracować za parobka do pobliskiego majątku. Był w nim duży i pusty pałac położony z pół kilometra od zagrody gospodarza, u którego mieszkaliśmy. Chciano, abyśmy się do niego przenieśli. W pałacu tym, jak tylko przyszli bolszewicy powiesił się dziedzic i nikt nie chciał tam mieszkać. Ludzie uważali, że po nocach w nim straszy. Stał tam też duży pusty kurnik, który wyczyściliśmy i tam zamieszkaliśmy.
Niemcy zrobili kierownikiem majątku karbowego, który przedtem stał nad ludźmi. Syn jego poszedł do Niemców do wojska i nosił trupią czaszkę na czapce; co jakiś czas przyjeżdżał do ojca. Chcieli, żebym i ja chodziła do pracy w pole, ale widząc, że mam dwoje malutkich dzieci dali mi spokój. Biedna Wiesia pracowała pomimo, że miała dopiero 15 lat. Za męża kosili chłopi, tj. parobcy, bo Nasiek nie umiał, ale się w końcu nauczył. Tak przeżyliśmy do jesieni, kiedy odbyły się dożynki. Ludzie chcieli posadzić nas na honorowym miejscu, ale nie zgodziliśmy się. Dobrze zrobiliśmy, bo niebawem przyjechał rządca i usiadł na tym miejscu.
Na tych dożynkach spotkaliśmy człowieka, który opowiedział nam, jak przeżył pacyfikację jego wsi (Dory)[4] Pół roku wcześniej zmarła mu żona i został sam z dwoma córkami. Jego wioskę prawosławną najechali wieczorem Ukraińcy i Niemcy. W jednej chacie był pogrzeb, ludzie byli przy zmarłym i śpiewali. Jeden z niemieckich żołnierzy wpadł pierwszy do izby i powiedział: „ludzie, palić was Niemcy będą, rozejdźcie się i nie zdradźcie mnie”. Widocznie był to Ślązak, bo mówił po polsku. Rozeszli się do domów.
Rano tylko świt, spędzili ich wszystkich do małej drewnianej cerkwi. On ze swoją dwójką dzieci stał przy ołtarzu; było ciasno, trzymał córki przed sobą zasłaniając je i przytulając do siebie. Niemcy zamknęli wrota cerkwi i zaczęli strzelać z karabinów maszynowych. Powstał straszny krzyk, kula trafiła go w rękę. Ludzie padali jęcząc. Gdy Niemcy otworzyli drzwi cerkwi, Ukrainiec powiedział: „kto żyw puskoj wychodzi.” Nie wiedział co robić, nikt nie wychodził, bo prawie każdy był martwy bądź ranny. Bał się, poczuł jednak jakby jakaś siła kazała, mu wyjść. Wyszedł wraz z dziećmi. Niemiec popatrzył na jego rękę, z której ciekła krew i kazał mu odejść. Myślał, że idąc zastrzelą go. Udał się w stronę wioski, ale nie do domu; skręcił w pole i stamtąd widział jak Niemcy oblali cerkiew benzyną i wraz ze wsią podpalili. Zaczęli uciekać – byli wolni. Z wioski uciekły i uratowały się też te kobiety, które posłuchały się Niemca i wcześniej ją opuściły. Akcję palenia Niemcy zakończyli pod koniec 1943 r…
S.K.
[1] Pierszaje – wieś, 59 budynków mieszkalnych, ludności 361 osób (320 Polacy, 41 Białorusini). Pierszaje – folwark, 8 budynków m., 114 osób – Polacy. Skorowidz Miejscowości RP. T. VII., cz.1., Warszawa 1923,Nakładem GUS.
[2] Januszkiewicze – wieś, 33 budynki mieszkalne, ogółem ludności 178 osób ( 177 Polacy, 1 Białorusin). Skorowidz Miejscowości RP, s. 74
[3] Zbrodnia w Mniszanach, Archiwum Kresowe Stanisława Karlika.
[4] Dory – wieś, 72 budynki mieszkalne, ogółem ludności 417 osób (289 Białorusinów, 121 Polaków). Dory – folwark – 1 budynek, 53 osoby (28 Białorusinów, 25 Polaków). Skorowidz Miejscowości RP, s. 74
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!