Opóźnienie projektów LNG w USA może wywołać panikę podobną do tej, którą można było zaobserwować wobec problemów Baltic Pipe w Danii. Dostawy gazu do Polski spoza Rosji są bezpieczne, choć historia dywersyfikacji nie zakończy się wraz z końcem kontraktu jamalskiego. Czy to oznacza, że liberalizacja rynku gazu znów się odwlecze? – zastanawia się Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny portalu BiznesAlert.pl.
Problemy Baltic Pipe są do przezwyciężenia
Zakończenie budowy gazociągu Baltic Pipe trzy miesiące po pierwotnym terminie to nie problem, podobnie jak opóźnienia jednego z projektów LNG mających dać Polsce alternatywne źródło dostaw, ale w tym przypadku na rynek globalny. Jednak przez rosnące zapotrzebowanie Warszawa już teraz szuka gazu z innych źródeł, by gładko przejść przez przełomowy 2022 rok, w którym kończy się kontrakt jamalski z Rosjanami. Wiadomo już, że budowa gazociągu Baltic Pipe zakończy się w grudniu 2022 roku. W pierwotnym terminie listopada 2022 roku będzie dostępna częściowa moc magistrali planowanej na 10 mld m sześc. rocznie. PGNiG zarezerwowało 8,2 mld m sześc. z tego wolumenu i nie jest jasne czy będzie go mógł czerpać w całości od października 2022 roku. Rozwiązanie przejściowe to umowa spotowa z którą nie powinno być problemu.
Problemy LNG na dostawy krajowe i globalne
JDo problemów Baltic Pipe należy dodać kolejne, tym razem także poza obszarem odpowiedzialności Polaków. Terminal Plaquemines LNG w Luizjanie, który miał zapewnić gaz do umowy PGNiG-Venture Global LNG ma rozpocząć pracę komercyjną w 2024 roku pod warunkiem ostatecznej decyzji inwestycyjnej w połowie 2021 roku. Tymczasem umowa z PGNiG miała być realizowana od 2023 roku. Polacy zdecydowali o zwiększeniu dostaw z tego obiektu z 1 do 2,5 mln ton rocznie (1,35-3,38 mld m sześc. rocznie). Drugi terminal Venture Global LNG o nazwie Calcasieu Pass ma zapewnić milion ton LNG (1,35 mld m sześc. rocznie) od początku 2023 roku nie notuje opóźnień. W świat może pójść jednak komunikat o problemach Polaków z dostawami LNG do Polski. Jednakże umowy z Venture Global LNG zawierają klauzulę free on board przerzucającą odpowiedzialność za ładunek na Polaków, także wahania cen, a zatem z przeznaczeniem na rynek globalny w celu uzyskania premii za reeksport, a nie do Polski. Dostawy do Polski będzie zapewniał kontrakt PGNiG-Cheniere Energy na w sumie 0,52 mln ton LNG (0,7 mld m sześc.) w latach 2019-2022 oraz 1,45 mln ton LNG rocznie (1,95 mld m sześc. rocznie) od 2023 do 2042 roku. Zawiera on klauzulę delivery ex ship, czyli ładunek jest pod opieką Amerykanów aż do rozładunku, dając gwarancję ceny Polakom oczekującym konkurencyjności tych dostaw w kraju. Kolejny problem dotyczy projektu Port Arthur LNG, w sprawie którego ostateczna decyzja inwestycyjna ma zapaść dopiero w 2022 roku po kolejny opóźnieniu. Tymczasem PGNiG podpisało dwudziestoletni kontrakt na dostawy do 2 mln ton LNG rocznie (2,7 mld m sześc. po regazyfikacji) od 2023 roku. Może się okazać, że ten gaz będzie dostępny później, tymczasem zgodnie z zapowiedziami z 2018 roku miał trafić na rynek polski i europejski, nie na reeksport globalny. Warto podsumować te wieści faktem, że projekty LNG na świecie mają trudną sytuację przez wielką ich nadpodaż, niemrawe zapotrzebowanie ograniczone dodatkowo przez koronawirusa oraz trend dekarbonizacji zmniejszający atrakcyjność takich przedsięwzięć w świecie zachodnim, w którym operują firmy amerykańskie czy polskie PGNiG.
(…)
Cały artykuł tutaj.
fot. Wikimedia Commons, CC
1 komentarz
Bogdan
21 czerwca 2021 o 22:34Ja już zbieram chrust, bo od początku 2013, a to środek zimy, nie będę miał gazu. Wtedy będę siedział pod piecem, wkładał do niego chrust i przeklinał PiSowców, za ich głupotę i ich wyborców za dyletanctwo.