W Gródku na Wołyniu do dziś mieszka rodzina Polaka Hnata Wowczyka, którego w 1943 r. uratował ukraiński ksiądz prawosławny.
Lato 1943 r. rozdzieliło ich rodzinę na zawsze. Polak Hnat Wowczyk ze wsi Gródek w rejonie maniewickim (pisownię imion zachowujemy według ich brzmienia po ukraińsku, ponieważ tylko tak są używane przez rodzinę mieszkającą na Ukrainie, – red.) cudem ocalał w zawierusze wydarzeń, które rozegrały się wówczas na wołyńskich wsiach. Kiedy do Hnata przyszli upowcy, żeby zabrać go na przesłuchanie, z sąsiedniej chaty wyszedł miejscowy ksiądz prawosławny. To właśnie on wstawił się za nim i uratował życie. Jak się okazało, potomkowie Hnata Wowczyka do dziś mieszkają w Gródku.
Znaleźć rodzinę Hnata Wowczyka
Gródek to dziś bogata wieś. Ma niezłą infrastrukturę. Tradycyjnie jest tu dużo leśniczych, bo wieś utrzymuje się głównie z leśnictwa. Tu, podobnie jak w większości wołyńskich wsi, przed II wojną światową, mieszkały nie tylko rodziny ukraińskie, ale również polskie. Polacy przeważnie byli nauczycielami lub uprawiali rolę.
W 1939 r. powiały sowieckie wiatry i część miejscowych Polaków przeprowadziła się ze wsi do Generalnego Gubernatorstwa. W 1943 r. pozostali Polacy przenieśli się do Przebraża. Wszyscy, oprócz Hnata Wowczyka. Ten dobrze sobie gospodarzył, niedawno ożenił pierwszego syna i nie chciał uciekać.
Oto jak wspominał o tym Mykoła Myszkowec z Gródka, którego relację można znaleźć w książce Iwana Puszczuka «Trahedija ukraińsko-polskoho protystojannia na Wolyni 1938–1944 rokiw» (w 1943 r. miał 14 lat):
«Wszyscy Polacy opuścili wieś. Wszyscy oprócz rodziny Hnata Wowczyka. Przyszli wówczas do wsi banderowcy, aresztowali go. Z sąsiedniej chaty wyszedł ksiądz prawosławny. Zaczął ich prosić, żeby oni mu nic złego nie robili, bo nie jest nikomu nic winny, nikomu nic złego nie zrobił. Uwolnili go. I ta polska rodzina została na wsi».
Według Mykoły Myszkowca nikt z Wowczyków do Polski się nie wyprowadził, ale, jak się okazało, losy tej rodziny potoczyły się trochę inaczej.
Ojca oszczędzili banderowcy, syna zabili komuniści
Znaleźć Wowczyków w Gródku było łatwo. Oni tu rzeczywiście mieszkają – tylko jedna rodzina. Ale o tym, że mają polskie korzenie, nie wszyscy we wsi wiedzą.
Czyste podwórko. Pęcznieją wiśnie. Na drzwiach – kłódka.
«Niech Państwo tam popatrzą, bo jej może i nie ma. Mimo że to już starsza kobieta, ale jeszcze wozi mleko na targ w Maniewiczach» – podpowiadali sąsiedzi.
Gospodynię jednak znaleźliśmy. Pracowała w oborze przy krowie.
«Czy Hanna Wowczyk to Pani?» – zapytaliśmy od razu.
«No ja…» – poprawia chustę, opiera się na widłach, którymi dopiero co wyrzucała obornik. Za chwilę zrozumieliśmy, że znaleźliśmy osobę, której szukaliśmy.
Hanna jest już po siedemdziesiątce. Jej mąż był wnukiem Hnata.
«Mój mąż rzeczywiście miał polskie pochodzenie. Petro Wowczyk. Urodził się tu, w Gródku. Jego matka była Ukrainką, a ojciec Polakiem. Co prawda z Wowczyków zostałam tylko ja i dzieci z wnukami» – opowiada.
Mieszka sama. Męża już pochowała. I mimo że o historii jego rodziny Hanna wie niezbyt dużo, informacje o tym, co się wydarzyło z Wowczykami w okresie II wojny światowej w rodzinie przekazuje się z pokolenia na pokolenie.
Polak Hnat Wowczyk był dziadkiem Petra. Nie wiadomo jak i kiedy przybył na Wołyń. Z miejscowymi Ukraińcami żył w przyjaźni. Dlatego obronili go w 1943 r.
Kto i w jakich okolicznościach uratował rodzinę Wowczyków w 1943 r., Hanna nie wie. Słyszała tylko, że był to albo miejscowy ksiądz prawosławny, albo nauczyciel ze wsi.
«Hnat miał dwóch synów i dwie córki. Najpierw został w Gródku, ocalał dzięki temu dobremu człowiekowi. Nie wiem dlaczego, ale oni później przenieśli się jednak do Polski. Tu w Gródku został tylko jego starszy syn Iwan. Był on ojcem mojego męża. Mimo próśb rodziny, nie chciał się stąd wyprowadzać. Po prostu pozostałe dzieci były młodsze, a Iwan był starszy i nawet miał już wówczas syna. Tak mówili…» – mówi Hanna.
Iwan, syn Hnata Wowczyka, został w Gródku, ale wkrótce zabrano go na wojnę.
«Tak się stało, że on tego Petra z jego matką mimo wszystko zostawił, bo musiał iść do ruskich. Nawet wrócił z frontu, ale przyszli sowieci i zabrali go z chaty. Gdzie i po co – nikt nie powiedział. Tak sobie myślimy, że jak wyprowadzili go z domu, to albo osadzili go w jakimś więzieniu, gdzie zamordowali, albo od razu rozstrzelali, bo nikt go więcej nie widział» – mówi Hanna Wowczyk.
Krewnych do dziś dziwi fakt, że Iwan jest oficjalnie uważany za osobę, która zginęła na froncie. Mówią, że po wojnie nazwisko Iwana pojawiło się na liście rodaków, którzy zginęli na wojnie.
(…)
Cały reportaż i więcej zdjęć tutaj.
Olena Liwicka, Iwan Syniuk
Fot. Iryna Kabanowa
Tekst pochodzi z „Monitora Wołyńskiego”
1 komentarz
Elżbieta
19 maja 2019 o 15:24Nie neguję pomocy Ukraińców Polakom w 1943 r
Faktem jest też, że duchowieństwo greckokatolickie i prawosławne
w dużym stopniu przyczyniło się do tego ludobójstwa -święcąc narzędzia rolnicze jako narzędzie mordu.
Ten ocalały Polak ”nic nie zawinił,był dobrym człowiekiem… ”Przepraszam ale te słowa są śmiechu warte.Prawie żadna ofiara nic Ukraińcom nie zawiniła.Były też osoby, które bardzo im pomagały np.dziadek kompozytora Dębskiego, który był lekarzem i dodatkowo miał Ukrainkę za żonę.Mimo to ich zaszlachtowali.
A co można powiedzieć o ludziach pastwiących się nad małymi dziećmi,polujących na ocalałe .Mogli chociaż oszczędzać te małe, które by nie pamiętały, że mają polską krew.