Dzisiaj w Wiedniu przedstawiciel Iranu będzie bronił porozumienia nuklearnego w jego obecnym kształcie. Amerykanie chcą zmian.
Joint comprehensive plan of action – tak nazywa się porozumienie w sprawie ograniczenia proliferacji broni jądrowej przez Teheran. Sygnatariuszami są państwa członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ oraz Unia Europejska.
Dla jednych będzie to dowód dalekowzroczności policjantów świata, który nie chce dopuścić, by broń nuklearna znalazła się w rękach państw „nieobliczalnych”. Na przykład tych, które „mącą” w Syrii. Persja rzeczywiście mąci.
Inni powiedzą, że chodzi tak naprawdę o to, by spetryfikować głęboko niesprawiedliwy układ sił, będący rezultatem II wojny światowej. Układ, w którym określone kraje mają „siedzieć cicho”.
Ostatnia wersja porozumienia nuklearnego została zawarta w roku 2015, „za Obamy”. Czarnoskóry lokator Białego Domu szukał na Bliskim Wschodzie sojuszników do walki z ISIS, ale nie wyszło mu ani jedno, ani drugie.
Donald Trump chce odzyskać dla Ameryki pozycję, jaką niegdyś cieszyła się na Bliskim Wschodzie. Stąd między innymi pokaz siły 7 kwietnia, to znaczy bombardowanie bazy wojskowej w Syrii.
Kolejnym krokiem ma być usztywnienie stanowiska wobec Iranu. Zdaniem prezydenta USA obecna umowa jest zbyt „gumowa” i Teheran może ją sobie interpretować dowolnie, śmiejąc się przy tym zachodowi w nos.
Wtóruje mu sekretarz stanu Rex Tillerson, który sprawę stawia jasno: nuklearne ambicje Iranu są zagrożeniem dla światowego pokoju. „Jeśli nie będzie kontroli, Teheran może pójść drogą Pjongjangu” – dodaje.
Czy przedstawicielowi irańskiej dyplomacji uda się w Wiedniu jakkolwiek złagodzić stanowisko Zachodu?
Kresy24.pl
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!