Na wiecu w Ohio demokratyczna kandydatka na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych zaatakowała swego przeciwnika Donalda Trumpa kartą rosyjską.
Do tej pory kampania wyborcza w USA koncentrowała się – co tu dużo kryć – wokół spraw obyczajowych. I to z gatunku tych najbardziej pikantnych.
Z jednej strony sztab Demokratów atakował Trumpa za obsceniczne pogaduchy w męskim gronie rodem z Pulp Fiction, z drugiej Republikanie wprowadzili do studia TV kobiety rzekomo molestowane przez Billa Clintona.
42. prezydent USA, ostatnio sprawiający wrażenie cokolwiek zdemenciałego, jest dla swojej małżonki dużym kapitałem, ale i sporym obciążeniem.
Czytelnicy Kresów pamiętający lata 90. przypomną sobie z łatwością, że Clinton odchodził z Białego Domu w nie najlepszej aurze faceta, który nie tylko uprawiał seks pozamałżeński, ale również w tej sprawie „mijał się z prawdą”.
Poddany został za to procedurze impeachmentu, chociaż ostatecznie po przegranym przezeń głosowaniu w Izbie Reprezentantów, został uratowany przez Senat.
Jednak obyczajówką Trump mógł realnie liczyć jedynie na to, że wyprowadzi Hillary z równowagi, zmusi do błędu. De facto bowiem niewierny mąż może zostać sprytnie zdyskontowany na korzyść wybaczającej małżonki.
Tak więc „operacja Bill” nie powiodła się. Sztab Trumpa wrócił więc do tego, co frontalnie uderza w przeciwniczkę, a mianowicie sprawę nonszalanckiego traktowania przez nią korespondencji urzędowej.
Jednocześnie w całą sprawę zaangażowało się FBI. Padają sugestie, że korespondencja Hillary jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, w rzeczywistości zaś chodzi o tajemnicze finanse obojga Clintonów.
Sondaże wyborcze – te amerykańskie są o niebo lepsze od polskich – wykazały, że afera mailowa doprowadziła do zrównania poparcia dla kandydatów.
Wiadomo, że ten rządzi dyskusją, kto ma prawo formułowania problemu. I oto Clinton, próbując przykryć afery z przeszłości, wyciąga ostatniego asa – rusofilstwo Trumpa, co należy rozumieć jako zarzut o agenturalność.
Na wiecu Clinton w Ohio konkretów było mało, pojawiły się natomiast wyraziste sugestie, jakoby Kreml działał na rzez elekcji Trumpa.
Ohio to jest tak zwany swing state – raz zwyciężają tam demokraci, raz republikanie. Swing states są kluczowe dla wyniku wyborów w USA.
Clinton, wyciągając kartę rosyjską, uśmiecha się do sympatyków Partii Republikańskich, wychowanych w paradygmacie zimnowojennym, którym sympatia do Rosji nie mieści się w głowie.
Z polskiego punktu widzenia, obecne wybory prezydenckie w Stanach to wybór między dżumą a cholerą. Nie ma kandydata oczywistego, jak niegdyś Ronald Reagan.
Z jednej strony rusofil Trump, który zapowiedział, że zwinie wojska amerykańskie z Europy Wschodniej. Jego elekcja oznaczałaby sprzedanie nas Putinowi.
Z drugiej strony finansowana przez wpływowe liberalne lobby Clinton, której mąż nie widzi problemu Europy w imigrantach, tylko w prawicowych rządach Polski i Węgier.
Dżuma czy cholera? Rosja czy lewactwo? A która choroba zabija szybciej? Chyba jednak rosyjski imperializm. Szturm ideologiczny jakoś wytrzymamy. Może (doprawdy, trudne to są dylematy) przy całym absmaku jednak Hillary?
Kresy24.pl
5 komentarzy
Ttt
2 listopada 2016 o 07:44Rosja zabija szybciej ale w dłuższej perspektywie lewactwo jest znacznie groźniejsze dla istnienia narodu polskiego.
Matrix
2 listopada 2016 o 18:55Trump to człowiek pokoju. Jako Prezydent doprowadzi do zmniejszenia napięcia na świecie,do rozbrojenia. Pozwoli żyć narodom. To jedyna szansa dla świata na przetrwanie. Dlatego każdy rozsądny rodzić, myśląc o zdrowiu, szczęściu , przyszłości swojego dziecka, czy wnuka zagłosuje na Trumpa.
ltp
3 listopada 2016 o 10:22Pozdrawiamy towarzyszy z Pitrogradu
mich
3 listopada 2016 o 00:01nie chce mi sie pisac bo i tak to na nic sie zda ale niech obłuniczka opowie o resecie z putinem po napasci na gruzje
j-23
6 listopada 2016 o 17:30wielkie havno , kraj z 300 000000 obywateli i ne ma kogo wybrac
to nie otake ameryke walczylem -tadzik