Współpraca wojskowa z lokalnymi rządami, dostawy broni i wsparcie doradców. Przede wszystkim zaś półoficjalne misje najemników, które łączą politykę i bezpieczeństwo z biznesem. Tak aktywna w Afryce Moskwa nie była od czasów sowieckich.
Na przełomie kwietnia i maja w arabskich mediach pojawiły się doniesienia, że Sudan de facto wycofał się z umowy z Rosją o współpracy wojskowo-technicznej i zażądał od Moskwy ewakuacji ludzi mających budować w Port Sudan rosyjską bazę wojskową. Szybko okazało się, że to jednak nieprawda. Rosja jednak zbuduje bazę w Port Sudan nad Morzem Czerwonym. W lutym br. zawinął tam pierwszy okręt pod banderą rosyjską: uzbrojona w pociski manewrujące fregata rakietowa Admirał Grigorowicz. Według umowy podpisanej pod koniec 2020 roku baza w Port Sudan nie będzie wielka: jednocześnie będzie się mogło w niej znajdować do czterech okrętów (w tym jednostki o napędzie atomowym). Liczba żołnierzy i specjalistów cywilnych w bazie nie będzie mogła przekraczać 300. Ale jest możliwość rozwoju bazy w przyszłości (na razie umowa obowiązuje przez 25 lat). Razem z umową na temat bazy Rosja i Sudan podpisały nieujawniony publicznie protokół o dostawach rosyjskiego uzbrojenia i sprzętu dla rządu w Chartumie. Baza w Port Sudan ma bowiem bardziej znaczenie polityczne niż militarne. Ma utrwalić obecność rosyjską w Sudanie. To kolejny etap umacniania tam wpływów Moskwy. Wcześniej już bowiem pojawili się tam najemnicy z Kompanii Wagnera. W zamian za pomoc władzom – kiedyś Omarowi Baszirowi, dziś jego pogromcom – Rosjanie dostają koncesje i dostęp do bogatych złóż minerałów. Osłabiają też polityczne wpływy zachodnich rywali, a sami poszerzają własne. Sudan jest modelowym przykładem ekspansji rosyjskiej na Czarnym Lądzie. Ten model Moskwa usiłuje realizować także w innych krajach afrykańskich.
Złoto, polityka i rebelianci
Zacznijmy jednak od Sudanu, jednego z trzech (obok Algierii i Angoli) największych afrykańskich klientów rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. I jednego z największych producentów złota na Czarnym Lądzie. Dane z 2016 roku mówiły, że pod względem ilości wydobywanego tego drogocennego kruszcu Sudan zajmuje w Afryce trzecie miejsce. Wtedy było to 90 ton rocznie, dziś już znacznie więcej. Nic dziwnego, że gdy mowa o bazie wojskowej w Port Sudan, to należy pamiętać, iż dla Moskwy nie mniej ważnym, niż militarny, aspektem współpracy z Sudanem jest możliwość eksploatacji tamtejszych złóż surowców. W listopadzie 2017 roku do Soczi przyleciał ówczesny prezydent Sudanu, Omar Baszir. Międzynarodowy banita ścigany za zbrodnie w Rosji szukał wsparcia. Zaoferował Władimirowi Putinowi i Siergiejowi Szojgu możliwość założenia rosyjskiej bazy wojskowej na wybrzeżu Morza Czerwonego. Ale też od razu podpisał szereg umów ekonomicznych, dając m.in. koncesje na wydobycie złota w Sudanie spółce M-Invest. To podmiot kontrolowany przez Jewgienija Prigożyna, kwestią czasu było więc pojawienie się w kraju znanym nam choćby z sienkiewiczowskiej powieści „W pustyni i w puszczy” wagnerowców. Wyprawili się oni tam z geologami już w grudniu 2017 r. Zaś w lutym 2018 r. Baszir ogłosił, że Moskwę i Chartum łączy program rozwoju zdolności bezpieczeństwa Sudanu. Sudan stał się zresztą ważnym punktem na trasie przerzutu złota i diamentów z Republiki Środkowoafrykańskiej do Rosji. Rosyjscy instruktorzy szkolili Służbę Narodowego Wywiadu i Bezpieczeństwa (NISS), ale także oddziały wojska nie przepadającego z bezpieką Baszira. Nic dziwnego, że zamach stanu w kwietniu 2019 roku obalił Baszira, ale nie oznaczał końca obecności rosyjskich najemników w Sudanie. Nie tylko okazali lojalność wobec nowych władz, ale też później pomogli im w likwidacji próby puczu realizowanej przez agentów bezpieki Baszira. Następcy dyktatora z sudańskiej armii równie chętnie korzystają z rosyjskich najemników – jako instruktorów i doradców. Umowa o rosyjskiej bazie wojskowej, a więc idea zapoczątkowana przez Baszira, znalazła zaś w końcu urzeczywistnienie.
Działalność wagnerowców w Sudanie ma ścisły związek z ich obecnością w sąsiedniej Republice Środkowoafrykańskiej. 25 października 2017 roku w stolicy kraju Bangi zarejestrowana została rosyjska firma górnicza Lobaye Invest. Okazuje się, że to spółka zależna działającej w Sudanie, wspomnianej wcześniej M-Invest. 7 listopada 2017 zarejestrowana z kolei została w RŚA spółka Sewa Security Services. Cel działalności? „Ochrona obiektów przemysłowych”. I ścisła współpraca z Lobaye Invest. Zresztą za obiema firmami stoi Prigożyn. Pod szyldem Sewa Security Services kryją się najemnicy z Kompanii Wagnera (zwanej także Grupą Wagnera) zajmujący się ochroną interesów Prigożyna w RŚA. Nieoficjalnie. Bo oficjalnie odgrywają ważną rolę polityczną – zostali wysłani przez Moskwę by wspomóc prezydenta Touaderę. A wszystko za zgodą ONZ z grudnia 2017. Oficjalnie w RŚA jest dziś 535 Rosjan w charakterze instruktorów wojskowych. Faktycznie jest co najmniej dwa razy tyle najemników wspomagających armię rządową w wojnie z rebeliantami. Niedawno stało się o nich głośno z racji na ujawniony przez francuskie media raport ekspertów ONZ. Wynika z niego, że Rosjanie walczący w Republice Środkowoafrykańskiej po stronie armii rządowej dopuszczają się masowych egzekucji bez sądu, tortur podczas przesłuchań, atakują obiekty cywilne, wypędzają cywilów, dopuszczają się gwałtów zbiorowych. W materiale ONZ z 31 marca br. mowa jest o Kompanii Wagnera oraz o wspomnianych wcześniej Sewa Security Services oraz Lobaye Invest. Formalnym właścicielem tej ostatniej ma być Dmitrij Sytyj, tłumacz Walerija Zacharowa – najważniejszego Rosjanina w RŚA. Zacharow to doradca prezydenta Touadery ds. bezpieczeństwa. Najemnicy z Kompanii Wagnera, oprócz szkolenia miejscowych żołnierzy i wspierania ich w wojnie domowej, zajęli się bowiem również ochroną osobistą głowy państwa. To wagnerowcy stanowią pierwszy, najbliższt krąg ochrony Touadery, który w pełni zaufał Rosjanom. Sęk w tym, że Moskwę interesuje nie tyle bezpieczeństwo prezydenta i pokój w kraju, ale bezpośredni dostęp do bajecznie bogatych złóż złota, diamentów, uranu czy platyny. Koncesjami dla Prigożyna prezydent płaci Kremlowi za militarne wsparcie.
Wielkim wrogiem Touadery był jeden z najsilniejszych przywódców afrykańskich, prezydent sąsiedniego Czadu, Idriss Deby. To on za namową Francji, której nie w smak jest utrata wpływów w Republice Środkowoafrykańskiej na rzecz Rosji, wspierał rebelianckie muzułmańskie formacje walczące z obecnym rządem w Bangi. Jednak niedawno Deby zginął podczas wizyty na froncie walki z rebeliantami czadyjskimi. Za jego śmierć odpowiadają podobno bojownicy formacji FACT. Od lat znajdujący bezpieczne schronienie w sąsiedniej zdestabilizowanej Libii, ale też ostatnio szkoleni przez rosyjskich najemników. Jak pisał „The Times”, przez cały ubiegły rok wagnerowcy, po klęsce ofensywy marszałka Haftara na Trypolis, umacniali się na południu Libii. Czadyjscy rebelianci z FACT tam też tradycyjnie chronili się przed siłami Deby’ego. Ich też marszałek Haftar zwerbował do walki z rządem w Trypolisie. Towarzysze broni spod znaku Wagnera dużo więc mogli nauczyć bojowników FACT. Co więcej, pojawiły się doniesienia, że Rosjan widziano w konwojach rebelianckich na północy Czadu. Rząd tego kraju zapewnia ostatnio, że poradził sobie z FACT, ale wojna na pewno nie jest zakończona. Czad jest ważny ze względu na swe położenie dla każdego większego konfliktu na kontynencie. Mając tam wpływy, Rosja wzmocniłaby swoją pozycję w wielu innych miejscach, choćby sąsiednich krajach. Nie tylko Libii i Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie Rosjanie już są, ale też choćby w Nigerii. Moskwa buduje bowiem wyraźnie pas krajów sąsiadujących ze sobą, gdzie chce mieć wiele do powiedzenia. Gdyby udało się w Czadzie i Libii zrobić to, co w Sudanie i Republice Środkowoafrykańskie, to strefa rosyjskich wpływów połączyłaby Morze Czerwone z Morzem Śródziemnym, biegnąc przez serce Czarnego Lądu pasem Sudan-Republika Środkowoafrykańska-Czad-Libia. Problem w tym, że ostatnio sprawy rosyjskie w tym ostatnim kraju nieco się skomplikowały.
Porażki wagnerowców, strategia Moskwy
Szeroko otwartą bramą Rosji do Afryki miała być Libia, pogrążona w chaosie od 2011 roku, od czasu popartego przez NATO powstania, w którym zabity został wieloletni dyktator Muammar Kadafi. Moskwa próbowała grać na różne strony w wojnie domowej, ale najemników wysłała na pomoc tylko marszałkowi Chalifie Haftarowi. To on i jego Libijska Armia Narodowa miały przesądzić o zwycięstwie samozwańczych władz w Tobruku z urzędującym w Trypolisie rządem jedności narodowej Mustafy as-Saradża, uznawanym przez ONZ. W kwietniu 2019 ruszyła wielka ofensywa Haftara na Trypolis. Z mniej lub bardziej widocznym poparciem ZEA, Arabii Saudyjskiej, Egiptu, Francji i Rosji, LNA szybko zajmowała ogromne połacie kraju. Ale utknęła na przedmieściach Trypolisu. Blitzkrieg zmienił się w krwawą wojnę pozycyjną. We wrześniu 2019 roku szef MSW rządu jedności narodowej powiedział telewizji Al-Ahrar, że Haftar najpierw posiłkował się sudańskimi żołnierzami, „ale gdy oni zawiedli, postawił na Kompanię Wagnera”. Rosjanie zostali przerzuceni do głównej bazy wyjściowej LNA w Dżufrze. Potem trafili na front. I ponieśli duże straty w starciu głównie z tureckimi dronami – wrogów Haftara wsparła bowiem bezpośrednio Ankara. W walkach o Trypolis zginęło co najmniej 35 Rosjan. W styczniu 2020 najemnicy zostali wycofani z frontu. Miał być to element porozumienia Putina z Erdoganem dotyczącego Libii i Syrii. Ale faktem jest, że niedługo później armia rządu jedności narodowej przeszła do kontrofensywy. Haftar szybko stracił pozycje zdobyte w 2019 roku. Ale i tak był daleki od porażki. W końcu udało się wynegocjować rozejm i mapę drogową mającą prowadzić do trwałego pokoju w Libii. Pojawiły się więc od razu żądania, by odesłać z kraju zagranicznych najemników, w tym wagnerowców. Pod koniec grudnia 2020 prezydent Turcji, wspierającej wrogów Haftara, mówił, że liczba Rosjan walczących w Libii sięgnęła 2000. Większość z nich wciąż jest na libijskiej ziemi, głównie w oazach na południu kraju, w pobliżu granicy z Czadem.
Jeśli w Libii wagnerowcy byli o krok od udziału w wielkim militarnym i politycznym zwycięstwie mającym Rosji zapewnić trwałą pozycję w tym kraju (Haftar obiecał podobno za pomoc bazy wojskowe nad Morzem Śródziemnym) i po prostu musieli uznać wyższość potężniejszego przeciwnika, to w innym kraju najzwyczajniej się skompromitowali. Chodzi o krwawe walki w Cabo Delgado, najdalej na północ położonej prowincji Mozambiku. To biedna prowincja, ale za to bogata z złoża gazu. No i infiltrowana przez dżihadystów powiązanych z As-Szabab. Mozambik początkowo zaprosił tam Rosję i wagnerowców po spotkaniu prezydenta Filipe Nyusiego z Putinem w sierpniu 2019 r. Moskwa miała wesprzeć armię Mozambiku w zamian za koncesje na eksploatację minerałów, głównie gazu. Już w październiku 2019 roku do Cabo Delgado przybyło 200 wagnerowców. Nyusi zdecydował się na nich, bo byli tańsi niż afrykańskie firmy najemnicze, mające jednak bogatsze doświadczenie działania na Czarnym Lądzie. Tymczasem Moskwa chciała tu zastosować znany nam model. W zamian za usługi paramilitarne prawa do wydobycia minerałów. Rosjanie szczycili się, że wypchnęli z rynku zachodnich konkurentów (głównie z Afryki Południowej), ale już po paru tygodniach mieli straty. Byli kompletnie nieprzygotowani, nie znali terenu, ludzi i zwyczajów. Szybko swą arogancją zrazili do siebie oddziały rządowe. W walkach z dżihadystami wagnerowcy szybko ponieśli ciężkie straty i po prostu zamknęli się w swej głównej bazie w Nacala. Mozambik nie miał wyjścia, szybko zatrudnił południowoafrykańską prywatną spółkę wojskową Dyck Advisory Group (DAG).
Rosyjscy najemnicy znajdują się obecnie nie tylko w Libii, Sudanie, Mozambiku i RŚA, ale też w wielu innych afrykańskich krajach mających umowy o współpracy wojskowej z Moskwą. Zajmują się głównie szkoleniem miejscowych sił. Głównym kuratorem Kremla nad działaniami w Afryce, także tymi dotyczącymi najemników, jest doświadczony dyplomata Michaił Bogdanow. Ale nieoficjalnie najważniejszą postacią stał się Jewgienij Prigożyn. I nie wszędzie, i nie od razu, wysyła on uzbrojonych po zęby najemników. Na przykład od Demokratycznej Republiki Konga wysłał specjalistów nie od walki zbrojnej, lecz od wojny informacyjnej. Rosjanie wspierali kandydata związanego z dotychczasowym prezydentem skutecznie, bo Felix Tshisekedi wygrał wybory w styczniu 2019, co otworzyło kraj na rosyjskie inwestycje. Moskwa dostarcza swoich spin-doktorów także do innych afrykańskich państw. Wiosną 2018 roku Kompania Wagnera wysłała grupę analityków politycznych na Madagaskar w celu wsparcia prezydenta Hery Rajaonarimampianiny w walce o reelekcję w zamian za umowy ekonomiczne dotyczące eksploatacji złóż minerałów (złoto i ropa), rolnictwa i wykorzystania portu Toamasina. W kwietniu 2018 na wyspę dotarli też instruktorzy mający szkolić wojsko i służby bezpieczeństwa. Choć Rajaonarimampianina przegrał wybory, zdążył przed opuszczeniem urzędu wydać koncesje rosyjskim firmom.
Rosja w ostatnich latach podjęła prawdziwą ofensywę polityczno-gospodarczą na Czarnym Lądzie. Stąd zresztą organizowanie szczytów Rosja-Afryka, które cieszą się coraz większym powodzeniem wśród afrykańskich przywódców. Chyba nigdzie indziej Moskwa nie ma takich możliwości wykorzystania – często nieoficjalnie – najemników do osiągania celów państwa. Wagnerowcy są wysyłani w strefy konfliktów, gdzie wspierają jedną ze stron, aby uzyskać korzyści biznesowe dla swego sponsora Prigożyna oraz korzyści polityczne dla patrona Prigożyna, czyli Kremla. Najczęściej wygląda to tak, że Moskwa zawiera umowy z miejscowym rządem na zasadzie: pomoc militarna za dostęp do bogactw naturalnych. Na pewno jednak jeszcze nie raz usłyszymy o wagnerowcach na Czarnym Lądzie. Moskwa posługuje się nimi tam, gdzie nie może wystąpić oficjalnie, tam, gdzie nie może wysłać armii. To oni bowiem, rosyjscy najemnicy, zdobywają zaufanie miejscowych przywódców, oczyszczają pole pod przyszłe bazy wojskowe i otwierają drogę do bajecznych bogactw Afryki. Nie wszędzie się to jednak udaje, zwłaszcza, gdy Rosja trafia na silnego konkurenta, o czym najlepiej przekonuje sytuacja w Libii.
Grzegorz Kuczyński
Analityk i dziennikarz, pisze o Rosji i obszarze postsowieckim, specjalizuje się w tematyce służb specjalnych. Absolwent historii (Uniwersytet w Białymstoku) i specjalistycznych studiów wschodnich (Uniwersytet Warszawski). Ekspert Warsaw Institute, autor książek “Jak zabijają Rosjanie Ofiary rosyjskich służb od Trockiego do Litwinienki” i “Tron we krwi. Sekrety polityki Kremla”
fot. F. Mira, Wikimedia Commons, CC
1 komentarz
Dariusz
20 maja 2021 o 11:09Amerykanie bez skrupułów współpracują ze zbrodniczym reżimem w Arabii Saudyjskiej.