Szansa, a zarazem zagrożenie. Nowa władza w Afganistanie budzi w Moskwie mieszania uczucia. Rosjanie liczą na zwrot politycznych inwestycji w talibów w ostatnich latach, ale jednocześnie – na wszelki wypadek – szykują się na czarny scenariusz.
Rosja nie weźmie udziału w inauguracji powołanego przez talibów rządu Afganistanu – poinformował w piątek rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Wcześniej Moskwa nie wykluczała obecności swoich dyplomatów na inauguracji. To kolejny w ostatnich dniach sygnał świadczący o pewnej modyfikacji stanowiska Rosji wobec nowych panów Afganistanu. Dopóki walczyli oni z Zachodem i wiązali znaczne siły USA i NATO, byli wspierani (nieoficjalnie) przez Moskwę, która też (oficjalnie) prowadziła z ich udziałem rozmowy pokojowe. Teraz, gdy przejęli pełnię władzy w Afganistanie – wydaje się, że i Rosjan zaskoczyło tempo zmian politycznych i bezpieczeństwa w tym kraju w ostatnich tygodniach – oficjalne władze w Moskwie nieco się dystansują i mówią, że uznanie nowego rządu uzależniają od jego zachowania, jego polityki. Mówiąc krótko, to, jak Rosja będzie się zachowywać wobec talibów, zależeć będzie od tego, czy i w jakim stopniu spełnią oni rosyjskie oczekiwania. Jakie te oczekiwania są? Jakie cele przyświecają polityce Moskwy wobec wydarzeń w Afganistanie?
„Odrobiliśmy lekcję”
Rosja od lat nie ukrywała i mówiła to głośno, że rząd w Kabulu i rządowa armia ANA upadną bez wsparcia amerykańskiego. Już w 2017 roku wysłannik prezydenta ds. Afganistanu Zamir Kabułow zauważał, że „cały szereg czynników czyni siły rządowe niezdolnymi do stawienia oporu zbrojnej opozycji wyłącznie własnym sumptem”. Dlatego Moskwa ostatnie kilka lat poświęciła rozwojowi dobrych relacji z Talibanem. Rosjanie zapewniali polityczne i wywiadowcze wsparcie talibom. Amerykanie już kilka lat temu mówili, że służby rosyjskie dostarczają talibom broń. A przecież głośno było też o doniesieniach, jakoby Rosjanie płacili bojownikom Talibanu za zabijanie Amerykanów. W każdym razie teraz te stare kontakty procentują. Jeszcze w lipcu, przed blitzkriegem afgańskim, delegaci talibscy w Moskwie zapewnili gospodarzy, że nie pozwolą nikomu użyć Afganistanu do ataku na Azję Środkową i Rosję. Gdy jeszcze w lipcu oddziały talibów zajmowały w szybkim tempie północne prowincje i zarazem przejścia graniczne do republik środkowoazjatyckich, Kabułow publicznie to chwalił, twierdząc, że przynosi to stabilność na tej granicy. Pytanie, czy to wystarczy teraz, gdy talibowie są absolutnymi władcami Afganistanu, do zabezpieczenia środkowoazjatyckich sojuszników Rosji? Nawet jeśli Kreml nie był zaskoczony upadkiem rządu w Kabulu, to jednak obecna sytuacja z punktu widzenia Rosjan niesie więcej zagrożeń niż szans. 24 sierpnia Władimir Putin mówił, że wzrost grup terrorystycznych w Afganistanie jest „bezpośrednim zagrożeniem dla naszego kraju, naszych sojuszników”. Czy miał na myśli talibów? Niekoniecznie. Może nawet nie nowy talibski rząd, a prędzej szereg radykalnych formacji dotąd walczących pod sztandarami Talibanu, złożonych z Uzbeków i Tadżyków, które po afgańskim zwycięstwie będą chciały zanieść porządki talibskie do Uzbekistanu i Tadżykistanu. Oprócz tego jest też przecież jeszcze Państwo Islamskie Chorasanu, wróg talibów.
Rosja i jej sojusznicy w regionie zdają sobie doskonale sprawę z zagrożenia. Ale żeby je zneutralizować, Kreml woli wpływać politycznie na talibów, niż angażować się militarnie. Jak przypomniał Putin, „były Związek Sowiecki ma własne doświadczenia w tym kraju. Odrobiliśmy lekcję”. Rosja w swej polityce afgańskiej teraz, po zwycięstwie talibów, kieruje się dwoma celami. Po pierwsze, ochrona środkowoazjatyckich sojuszników przed zagrożeniem ze strony radykalnych islamistów i potencjalną destabilizacją regionu. Po drugie, neutralizacja zagrożenia jakim będzie prawdopodobna aktywizacja islamskich terrorystów w samej Rosji – zwycięstwo talibów już odbiło się szerokim echem choćby na Kaukazie Północnym (a warto pamiętać w tym kontekście, że część liderów czeczeńskiego ruchu niepodległościowego widziała w talibach sprzymierzeńców w latach 90. XX w.). Sekretarz Rady Bezpieczeństwa FR Nikołaj Patruszew w wywiadzie prasowym 19 sierpnia wyliczył najbliższe cele Rosji odnośnie Afganistanu. Niektóre z nich mogą brzmieć niepokojąco dla Zachodu. Po pierwsze, były szef FSB mówił o kontroli strumienia migrantów z Afganistanu do Azji Środkowej i Rosji. W kontekście obecnego kryzysu na granicy Białorusi z Polską i krajami bałtyckimi może to oznaczać choćby wykorzystanie tych uchodźców jako broni przeciwko UE. Punkt drugi wskazany przez Patruszewa to ochrona Azji Środkowej przed infiltracją przez terrorystów udających uchodźców. I to może niepokoić w kontekście spodziewanego najazdu migrantów na Europę. Po trzecie, zapobieganie rozpowszechnianiu radykalnej islamskiej ideologii poza granicami Afganistanu. Czyli jasne przesłanie do talibów: wprowadzajcie sobie szariat i róbcie u siebie co wam się żywnie podoba. Ale tylko u siebie. Czwarty cel wskazany przez jednego z najważniejszych współpracowników Putina to ochrona przed przemytem broni i narkotyków. Brzmi to nieco dziwnie, biorąc pod uwagę, że i Rosjanie (grupy mafijne z udziałem służb) czerpią spore zyski z tego, co z Afganistanu – nielegalnie – idzie do Europy.
Azjatycka rubież
Choć oficjalnie Taliban jest wciąż na terytorium FR uznawany za organizację terrorystyczną, to widać w niektórych kręgach władz rosyjskich (głównie w MSZ) dążenie do oficjalnego uznania rządu talibów jako gwaranta stabilizacji Afganistanu, który dotrzyma słowa, jeśli chodzi o Azję Środkową i Rosję. Jednak w armii i służbach przeważa sceptycyzm zarówno co do trwałości obietnic talibów, jak też ich zdolności ustabilizowania kraju, w sytuacji gdy wciąż groźne tam jest Państwo Islamskie Chorasanu, a niektóre radykalne grupy mogą nie chcieć respektować ustaleń rządu i atakować Uzbekistan czy Tadżykistan. Skład rządu talibów może w tym kontekście niepokoić Rosjan. Stąd też w ostatnim czasie po stronie rosyjskiej więcej wysiłków na rzecz wzmocnienia południowych rubieży bloku Rosji i środkowoazjatyckich krajów, niż kolejnych komplementów pod adresem Talibanu. Minister obrony Siergiej Szojgu stwierdził, że Rosja musi wciąż wzmacniać bezpieczeństwo wzdłuż granicy z Afganistanem „nawet jeśli liderzy Talibanu mówią, że nie będą czynić żadnych wypadów przez granicę i atakować sąsiadów”. Na pewno rosyjskich generałów (a jeszcze bardziej tadżyckich) niepokoją doniesienia o dużych ilościach nowoczesnej broni i sprzętu made in USA, jakie wpadły w ręce nowych panów Afganistanu. Stąd wciąż intensywne działania rosyjskiego wojska w pobliżu granic państwa talibów: wzmacnianie bazy w Tadżykistanie oraz wspólne ćwiczenia wojskowe z Tadżykami i Uzbekistanem.
Potencjalny kryzys bezpieczeństwa w regionie byłby trudnym testem dla Moskwy. Gdyby na przykład islamiści zdołali wedrzeć się do Azji Środkowej i wywołać tam długotrwałą rebelię, choćby w Tadżykistanie. Na ile obietnice talibów należy traktować ostrożnie, pokazuje fakt, że odpowiedzialną za bezpieczeństwo w pięciu rejonach graniczących z Tadżykistanem liderzy ruchu uczynili złożoną z tadżyckich islamistów grupę Dżamaat Ansarullah, która dąży do obalenia rządu w Duszanbe i jest tam uznawana za terrorystyczną. Z kolei przy granicy z Uzbekistanem pojawiło się wielu bojowników z Islamskiego Ruchu Uzbekistanu (IMU), który niegdyś naprawdę dużo krwi napsuł rządowi w Taszkiencie, a jego nazwa budziła przestrach w całej Dolinie Fergany.Póki co, zarówno Tadżykistan, jak i Uzbekistan słyszą ze strony Moskwy solenne zapewnienia o sojuszniczych zobowiązaniach. Ale jeśli Rahmon czy Mirzijojew będą zmuszeni stanąć twarzą w twarz z wkraczającymi bojownikami islamskimi, Rosji przybędzie kolejny poważny i ekonomicznie wyczerpujący konflikt. Jeśli Putin chce sprostać imperialnym ambicjom, które sam rozbudził, będzie musiał pogodzić zaangażowanie w Azji Środkowej z toczącymi się wojnami na Ukrainie, w Syrii i wielu innymi konfliktami wysysającymi poważne środki z pogrążonej w stagnacji gospodarki Rosji.
Pierwsze rozczarowanie
Rosja nie kryje wielkiej satysfakcji z porażki USA w Afganistanie i widzi w tym wiele możliwości, ale też jednocześnie krytykuje Amerykanów za zbyt szybkie i źle przygotowane wycofanie się. Podobne stanowisko zajmuje Pekin. Rosja i Chiny chcą mieć dobrą współpracę z talibami z oczywistych względów. Po pierwsze, chodzi o wypełnienie miejsca po USA. Po drugie, chodzi o zapobieżenie – nie siłą, ale dyplomacją – ekspansji radykalnego islamizmu do Azji Środkowej i chińskiego Xinjiangu. Po trzecie, chodzi o… pieniądze, a konkretnie ogromne możliwości kryjące się za potencjalnymi inwestycjami w Afganistanie nie paraliżowanym już wojną domową, ale stabilnym politycznie. Problem w tym, że talibowie to nietypowy partner do rozmów, a tym bardziej współpracy. No i to Pakistan ma dziś w Kabulu najwięcej do powiedzenia. Oczywiście jest ważne, że z tym akurat krajem dobre relacje ma zarówno Rosja, jak i – nawet bardziej – Chiny. Ale niedawne, kolejne już w ostatnich tygodniach, ćwiczenia wojskowe Rosjan w Tadżykistanie, wskazują, że chyba Moskwa zaczęła urealniać swoje myślenie o talibach i relacjach z nimi.
Na pewno ma na to wpływ kształt rządu talibów. Wbrew nadziejom Rosjan i Chińczyków, mułła Baradar (przyjaciel Kabułowa, tak na marginesie) został tylko wicepremierem, a kluczowe stanowiska zajęli ludzie kojarzeni z radykalnym skrzydłem Talibanu: szef siatki Hakkanich i syn mułły Omara. Fiaskiem zakończyły się zakulisowe wysiłki Rosjan, żeby powstał rząd „koalicyjny”, czyli z symbolicznym udziałem innych sił politycznych niż talibowie (choćby Hamida Karzaja, z którym Rosjanie mają bardzo ciepłe relacje). Wszystko to oznacza, że dużo trudniej będzie Moskwie i Pekinowi starać się o uzyskanie legitymacji międzynarodowej dla rządu talibów na forum ONZ, nie wspominając o perspektywie uznania rządu talibów przez samą Rosję. Bez w miarę szybkiego uznania Talibanu przez świat, a co za tym idzie, choćby wznowienia pomocy humanitarnej i odmrożenia aktywów, sytuacja w Afganistanie nie musi wcale się stabilizować. Wręcz przeciwnie. Zaś niestabilny Afganistan bez Amerykanów, za to z walczącymi z sobą różnymi odłamami islamskimi, to dużo większe zagrożenie dla Rosji i jej sojuszników, niż ten Afganistan, z którym mieli oni do czynienia przez poprzednie dwie dekady.
Grzegorz Kuczyński
Analityk i dziennikarz, pisze o Rosji i obszarze postsowieckim, specjalizuje się w tematyce służb specjalnych. Absolwent historii (Uniwersytet w Białymstoku) i specjalistycznych studiów wschodnich (Uniwersytet Warszawski). Ekspert Warsaw Institute, autor książek “Jak zabijają Rosjanie Ofiary rosyjskich służb od Trockiego do Litwinienki” i “Tron we krwi. Sekrety polityki Kremla”.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!