Białoruska opozycja w obecnym kształcie nie jest zdolna do zjednoczenia i skutecznych działań, nie ma nic do zaoferowania rewolucyjnie nastawionym wyborcom, a ewentualnych zamieszek boi się bardziej niż sam Aleksander Łukaszenka – taką surową ocenę wystawia liderom białoruskiej opozycji tamtejszy politolog Paweł Usow.
Problem totalnej dezintegracji prześladuje opozycję od chwili, gdy pojawiła się na białoruskim rynku politycznym. To przejaw siły rządzącego reżimu, a najśmieszniejsze jest to, że wszyscy w opozycji od dawna to rozumieją. Ale skoro to rozumieją i jednocześnie nie robią nic, żeby rozwiązać ten problem, to oznacza, że albo opozycja składa się z głupców, albo z ludzi, którzy wykonują czyjeś zamówienie polityczne – ocenia Usow w wywiadzie dla gazety „Biełarusskij Partizan”.
Według politologa, bez pojawienia się nowej inicjatywy politycznej na Białorusi żadne zmiany w tym kraju nie są możliwe. „Błąd polega na tym, że dziennikarze i publicyści w kolejnym opozycyjnym zgiełku próbują doszukać się poważnego politycznego projektu. Tymczasem to nawet nie jest komedia, prędzej kiepska parodia komedii” – mówi Usow. Jego zdaniem, opozycja zjednoczona czy rozproszona pozostanie i tak słaba i niereprezentatywna. W jej strukturach nie ma żadnych autorytetów, brak poważnych liderów.
Paweł Usow skomentował też propozycję Anatolija Liebiedźki, lidera Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, który ogłosił, że kandydatem jego partii w wyborach prezydenckich będzie więzień polityczny Mykoła Statkiewicz. Próbował też przeforsować Statkiewicza jako wspólnego kandydata opozycji, ale ta pomysł odrzuciła, podobnie zresztą jak i koncepcję bojkotu wyborów.
„Gdyby rzeczywiście opozycja zjednoczyła się wokół postaci Statkiewicza jako wspólnego kandydata, mogłaby przeprowadzić skuteczną kampanię informacyjną. Opozycja musi zjednoczyć się pod wspólnym, charakterystycznym symbolem, a nie wokół formy stricte technicznego uczestnictwa w politycznych rytuałach. Ale to byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby opozycją kierowało silne pragnienie walki o wolność i demokrację. Statkiewicz mógłby stać się symbolem sprzeciwu politycznego, co dałoby podstawę do prawdziwego zjednoczenia opozycji” – ocenia politolog.
Jednocześnie opozycja pokazałaby w ten sposób społeczeństwu, że warunkach represji politycznych nie może być żadnych normalnych wyborów i uniknęłaby legitymizacji reżimu Łukaszenki – uważa Paweł Usow.
Biełarusskij Partizan: Władimir Mackiewicz w sposób lakoniczny sformułował dzisiejsze realia: brak wyborów – brak kampanii, brak kampanii – brak kandydatów, brak kandydatów – nie ma potrzeby przeprowadzania procedury ich nominacji. Ale opozycja z uporem pcha się w to, czego w przyrodzie nie ma. Dlaczego?
Paweł Usow: Jeśli na Białorusi byłyby wybory, idea wspólnego kandydata i zjednoczonej opozycji nie miałaby sensu. Z kolei zjednoczenie wspólnoty demokratycznej jest akurat koniecznym warunkiem tego, żeby przy braku przejrzystych procedur wyborczych, zmusić władze do uznania pozycji przeciwników.
Trzeba rozumieć, że w żadnym autorytarnym kraju ma wyborów i żaden autokrata dobrowolnie nie zgadza się na przeprowadzenie demokratycznych wyborów. O to trzeba walczyć. Dlatego w wielu krajach niedemokratycznych kampanie wyborcze były postrzegane jako sposób koncentracji energii społecznej, niezadowolenia i wykorzystywane do zmiany władzy przez bezpośrednie działanie – rewolucję. Dlatego wspólny front, tak jak wspólny kandydat, w warunkach dyktatury jest potrzebny wyłącznie do mobilizacji społeczeństwa i do zmiany władzy przez protesty. W ten sposób społeczeństwo zyskuje moralne i polityczne prawo do protestu i rewolucji, ponieważ innych środków w warunkach autorytarnych nie ma.
Na Białorusi do 2010 roku rewolucja była postrzegana jako element składowy kampanii, z którą wiązano możliwość wpływania na rząd. Po roku 2010, a zwłaszcza po wydarzeniach na Ukrainie w 2014 roku, rewolucja jako główny mechanizm walki politycznej na Białorusi została całkowicie wycofana „z porządku dnia”. W związku z powyższym, jeśli opozycja nie odmawia otwartej walki, to zarówno wspólny kandydat, zjednoczenie opozycji, a także jej udział w kampanii wyborczej w 2015 roku – nie ma sensu.
Biełarusskij Partizan: Już teraz widać, że w kampanii prezydenckiej w 2015 roku nie będzie wspólnego kandydata, jednej strategii i działań; w najlepszym wypadku opozycja rzuci się na „wybory” dwiema kolumnami. A jeśli pod wpływem czynników zewnętrznych formalny wspólny kandydat opozycji się pojawi, przyniesie to więcej szkody niż pożytku. Jak w takim przypadku powinien zachować się tak zwany „protestujący elektorat”?
Paweł Usow: Tegoroczne wydarzenia na Ukrainie mają bardzo silny wpływ na świadomość polityczną naszego społeczeństwa, wzmocniły przekonanie, że rewolucja jest obarczona rozlewem krwi. W związku z tym bierność społeczeństwa będzie rosnąć, a radykalne pomysły – odrzucane. W rzeczywistości opozycja nie ma po prostu nic do zaoferowania „protestującemu elektoratowi”, gdyż boi się rewolucji nie mniej niż Łukaszenka. W tej sytuacji pozostaje jedynie skoncentrować się na pracy na przyszłość.
Kresy24.pl / Biełarusskij Partizan
2 komentarzy
józef III
26 listopada 2014 o 20:16w rzeczy samej !
Józef
27 listopada 2014 o 10:28Dobrze Usow mówi. Szkoda, że będą dalsze lata stagnacji. Zresztą duży wpływ ma na sytuację na Białorusi – Rosja. Każdy o tym dobrze wie.