Wiaczasłau Kiebicz, były premier Białorusi, kontrkandydat Aleksandra Łukaszenki w pierwszych wolnych wyborach prezydenckich z 1994 roku, opowiada „komsołce”, jak po rozpadzie Związku Radzieckiego dzielono grube miliardy pochodzące ze składek partyjnych.
Gdzie się podziały miliardy KPZR? Gdzie jest złoto partyjne? Dlaczego były kierownik ds. administracyjnych KC KPZR, który po stłumieniu puczu w sierpniu 1991 r. wyskoczył z okna swojego mieszkania, a w ślad za nim samobójstwo popełnił również jego poprzednik – pyta „Komsomolskaja Prawda na Białorusi”.
Były premier Białorusi w swojej nowej książce „Białowieski gambit” wspomina, jak po rozpadzie ZSRR dzielono pieniądze partyjne. Polityk opowiedział, dlaczego to własnie jemu zaproponowano podjęcie decyzji o losie „złota partii”,rzecz dotyczyła 400 – 500 miliardów dolarów.
Kiebicz wyjaśnia, że mówiąc o złocie, nie ma na myśli sztabek, ale ruble radzieckie.
– Wiaczesław Franckiewicz, wielu do tej pory nie wierzy, że złoto partii rzeczywiście istniało…
– A co się według Pana z nim stało? Przecież my całe dziesięciolecia składki odprowadzaliśmy. Nie dużo i nie mało, ale co miesiąc 1% od pensji. Policzyłem, że przez całe swoje partyjne życie dobrowolnie oddałem KPZR dwa pierwsze modele „Żyguli”!
Będąc dyrektorem generalnym zakładu Kirowa otrzymywałem 1000 – 1200 rubli. Chociaż moja pensja wynosiła 340 rubli, ale ponieważ nasz zakład produkował na eksport, w socjalistycznej konkurencji zajmowaliśmy pierwsze miejsca, więc otrzymywałem kilka razy więcej.
To były ogromne wówczas pieniądze. Policzcie sami: jeśli dostawałem 1200, to każdego miesiąca oddawałałem partii 12 rubli, żeby tak obrazowo to przedstawić, mozna było za to kupić kilogram śledzi. Moja odpowiedź brzmi: Tak pieniądze partii rzeczywiście istniały. Nie mam na myśli prymitywnych sztabek złota, tylko raczej ruble radzieckie.
„Oni gotowi byli oddać pieniądze mnie, ale nie mojemu krajowi”
– Dlaczego to właśnie Panu zaproponowano rolę strażnika złota partii?
– Przed rozpadem ZSRR, spotkałem się w Moskwie z jednym z głównych bankierów ( nie chcę podawać jego nazwiska, jego nie ma już wśród żywych). Nie wiedziałem, w jakim celu zostałem zaproszony, ale pojechałem tam w konkretnym celu: żeby zdobyć pieniądze dla naszego kraju. Mój finansowy interes polegał na tym, żeby uratować Białoruś przed krachem gospodarczym.
Podczas rozmowy z bankierem pojawiła się siostrzenica sekretarza moskiewskiego komitetu partii. Zaczęli mnie wychwalać, mówiąc, że wiedzą o moim poświęceniu sprawie, o moich kontaktach za granicą. Dlatego też proponujemy udział w projekcie na rzecz wspólnej realizacji złota partii. Wyjaśnię: nie przywłaszczenia ale realizacji. Co to znaczy – że zanim rozpadł się ZSRR trzeba było majątek partyjny zainwestować w coś, np. w jakąś nieruchomość za granicą.
Ale ja odd razu odmówiłem, powiedziałem, że nie chcę się tym zajmować. Z ich strony padło stwierdzenie, że zostałem już do tego zadania przydzielony…. Obiecałem im, że nie będę rozmawiał z nikim na ten temat.
– A w którym roku to było?
– To był rok 90.. Jeszcze istaniał Związek Radziecki, jeszcze Gorbaczow był u władzy, jeszcze było to przed podpisaniem umowy Białowieskiej. Ale normalni ludzie zdawali sobie sprawę, że czas ZSRR jest już policzony.
– O jakiej sumie była wtedy mowa?
– To była suma rzędu 400 – 500 miliardów dolarów.
– Ale w złocie partii była część środków pochodzących od Białorusinów…
– Nie byłem takim naiwnym człowiekiem, żeby się łudzić, że ktoś coś mi podaruje. Oni mogli dać mi coś osobiście jako człowiekowi wtajemniczonemu w tę aferę, Ale ja nie miałem nadziei, że uzyskam coś dla Republiki Białoruskiej.
Nie chcę podawać nazwiska, ale długo potem w naszym kraju chodziły słuchy o tym, że jeden z pierwszych sekretarzy partii regionalnej przywłaszczył sobie część partyjnych składek, których nie zdążyliśmy przewieźć do sojuza. Czyli część złota partii.
– Prawdopodobnie ci sami ludzie nie uwierzą gdy usłyszą teraz o Pańskiej odmowie
– Wiem, że wiele osób widzi we mnie zagorzałego partyjniaka. I ja nadal nie twierdzę, że nim nie byłem – byłem uczciwym komunistą. Ale do partii miałem stosunek „tyle o ile”. Byłem II sekretarzem komitetu miejskiegoKPZR, nadzorowałem przemysł, struktury siłowe i handel. Na tym nie zarobisz, dostępu do składek nie miałem.
Potem zostałem przeniesiony na stanowisko kierownika wydziału przemysłu ciężkiego KC, i znowu praktycznie nie miałem do czynienia z partyjnymi strukturami. Płaciłem składki, wypełniałem wolę partii, ale zajmowałem się działalnościa gospodarczą.
– Przecież dobry gospodarz – zawsze jest blisko finansów!
– Szczerze mówiąc, takich zarobków, jakie otrzymywałem będąc dyrektorem zakładu, nie miałem później nawet jako prezes rady ministrów.
Otrzymywałem prawie dwa razy mniej – 700 rubli. Wiem, że wielu nawet teraz nie wierzy w moje słowa…
„Domyślałem się, komu jeszcze mogli złożyć propozycję”
– Nie miał pan wątpliwości na ile poważne są rozmowy tych ludzi o dzieleniu złota partii?
– Nie skądże, wiedziałem, że to realna propozycja i bardzo poważni ludzie. Znałem osobiście dyrektora banku, w którym odbywały się rozmowy. A nawiasem mówiąc, on też w końcu źle skończył.
– Ale Pan, jako człowiek rozsądny, analizował zapewne gdzie się podziało złoto partii?
– Najprawdopodobniej rozpełzło się po całym świecie. Być może jest w bankach zagranicznych lub w kieszeniach przedsiębiorczych ludzi, którzy wiedzieli o jego istnieniu.
Jestem jednym z ostatnich Mohikanów, którzy wiedzieli o partyjnym złocie. Kto pozostał? Szuszkiewicz, który nie miał z nim nic wspólnego. Tu muszę w pełni go wybielić: On nie ubrudził sobie rąk partyjnym złotem. On opowiedział się jako człowiek antysowiecki, dlatego, co do niego – nie mam żadnych wątpliwości.
Kto jeszcze? Krawczuk. Ale on też nie miał możliwości dostępu do złota partii. Kto tam jeszcze został w Rosji? Nikt, już wszyscy pozegnali się ze światem….
– Ale pewnie zastanawiał się Pan, kto jeszcze z Białorusi mógł otrzymać propozycję zatroszczenia się o skarb partyjny
– Mogłem tylko się tylko domyślać. Ale po upływie takiego czasu, widząc jak żyją dziś ci ludzie, odrzucam te przypuszczenia. Ci, których mogłem kiedyś posądzać, nie mają nic wspólnego ze złotem.
„ Aby zatrzeć wszelkie ślady, świadkowie byli likwidowani”
– Panie Wiaczesławie, nie wierzę, że nigdy nie żałował Pan swojej decyzji! No bo jeśli odrzucimy wszystkie zagrożenia, mógły zostać Pan bogaczem!
– Nigdy nie żałowałem. Nie mogę zrozumieć, po co milionerom więcej pieniędzy? Czyż oni do grobu je zabiorą? Mam przyzwoitą emeryturę, mnie wystarczy.
Wiele i dziś roni łzy: ”Oj, gdyby mnie Pan posłuchał w 1994 roku, to nie przegrałby pan wyborów” – mówią. A ja szczerze im odpowiadam: „Dzięki narodowi, który uwolnił mnie od tego jarzma, jestem dziś wolnym człowiekiem”.
– Pewnie tak Pan tylko teraz mówi…
– No oczywiście, że nie od razu po wyborach. Ale dziś cieszę się, że jestem wolny; kiedy chcę jadę na ryby, kiedy chcę zostaję w domu, robię co mi się podoba. A gdybym został u władzy, to dożyłbym do tego czasu?
– Ale pieniądze daja władzę…
– Dam przykład Bieriezowskiego. Albo Łużkowa. I co, pomogły im te pieniądze, cieszą się nimi?
– Dopuszcza Pan możliwość, że jeszcze kiedyś zobaczymy jakieś resztki złota partyjnego?
– Nie dopuszczam( śmiech). One już znalazły swojego właściciela. A co, on dzielić się nimi będzie? Wykluczone. Tych pieniędzy nikt już nie zobaczy. Tak jak Tytanika. Gdyby mi dziś zaproponowano, też bym odmówił podjęcia się opieki nad złotem.
– A nie dręczyły Pana wyrzuty sumienia, przecież mógł Pan się zasłużyć dla narodu białoruskiego, próbując przynajmniej jakąś część złota sprowadzić do kraju… No tak, może za cenę własnego życia.
– Dobrze, że to dodałeś (śmiech). A to ja już chciałem wyjaśniać, że gdybym wziął swoją dolę i upublicznił to, byłoby tak jak powiedziałeś, już by mnie nie było.
– Proszę się przyznać, stchórzył Pan?
– Szczerze mówiąc tak, stchórzyłem. Wiem, czym mogły się skończyć takie propozycje. Zazwyczaj wszystko jest na początku dobrze, a następnie zaczynają się rozrachunki, i to najczęściej między swoimi. Tak, stchórzyłem, No i co?
Jak pokazuje historia, aby zatrzeć wszelkie ślady, świadkowie zwykle znikają. To zrozumiałe: gdy spekulacje stają się sprawą publiczną, domysły zamieniaja się w materiał dowodowy.
Jestem pewien, że śmierć Mikołaja Kruczyna – kierownik ds. administracyjnych KC KPZR, odpowiedzialnego za przepływy finansowe – nie była przypadkowa. Znałem go osobiście, my spędzaliśmy wspólne urlopy nad Naroczą. To był bardzo porządny człowiek, mądry, w moim wieku. On nie mógł wyskoczyć z balkonu, ktoś mu więc pomógł. I wy jeszcze pytacie dlaczego odmówiłem. Nie chciałbym dla siebie takiego tragicznego końca, który był wkrótce po śmierci Kruczyna udziałem i jego poprzednika, niejakiego finansisty komunistycznej partii Georgija Pawłowa. A taki był wszechmogący. Lepiej być biednym, ale żywym.
Kresy24.pl za kp.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!