Wspomnienie losów Franciszka Grygorcewicza z Nalibok (ów) woj. Nowogródzkie – obecnie Republika Białoruś.
W książce pt. „Więzień Kołymy” Jana Stanisława Smalewskiego, Antoni Rymsza „Maks” tak wspomina Franciszka Grygorcewicza z Nalibok (ów)
Str. nr 366…
„ Po odejściu Grążyńskiego jego łoże przejął ob. Franciszek Grygorcewicz s. Edwarda. Urodził się w roku 1916 na krańcach Rzeczypospolitej, koło Wołożyna (woj. Nowogródzkie – obecnie Republika Białoruś). Jako lojalny obywatel po ukończeniu 21. Roku życia wstąpił do wojska i będąc dzieckiem puszczy (Puszcza Nalibocka) odpornym na komary i różnego rodzaju płazy bagnisk i lasów, służył w żandarmerii na polsko – sowieckim pograniczu. Po przeżyciu katastrofy wrześniowej wrócił do domu, gdzie był biernym świadkiem wywozu rodziny: ojca i matki do Kazachstanu. W takich to warunkach zrodziła się w nim zemsta, którą w miarę możliwości zaczął wprowadzać w czyn. Będąc zżyty z puszczą i terenem oraz posiadając karabin, naboje, parę granatów, pistolet – dla moralnego wsparcia, stal się postrachem, nieuchwytnym dla najbardziej aktywnych budowniczych socjalizmu kołchozowego, których trzymał w niepewności i napięciu. Przy spotkaniu z nim kilku z nich pożegnało ziemski padół.
Gdy zbrzydło mu działanie w pojedynkę – już za czasów okupacji niemieckiej – wstąpił do AK i na stałe zaprowiantował się w partyzanckim oddziale.
Franek opowiadał niesamowite historie o swej ukochanej Jadzi, która zdobył podstępem, mając nadzieję, że do końca życia. Zrobił to przy udziale uzbrojonego po zęby partyzanckiego oddziału, któremu przewodził. Razem z Jadzią potem oglądali wycofywanie się Niemców. Ze strachem i wstrętem przyglądali się, jak szedł Czerwony; głodny, obdarty, na wpól dziki człowiek. – Uwalniając ludność od okupacji, niósł niewolę wykrwawionym narodom, nazywając to wolnością i oswobodzeniem. – Tylko niska i nikczemna dusza – podkreślał Franek – gdy sama wydobędzie się z niewoli, zakłada pęta innym.
Nauczony doświadczeniem minionych lat, Franek wraz z małżonką przeniósł się na zachodnie tereny Polski, gdzie siebie obarczył kilkuhektarowym gospodarstwem i parą dorodnych koni, a żonę kilkunastoma krowami, czeredą świń i masą ptactwa domowego. Wspomagany materialnie przez sędziwego ojca i przez brata, prowadził żywot uczciwego człowieka, żył w dostatku o oboje byli szczęśliwi.
Taki stan uśpił czujność Franka, przestało go interesować NGB, ale…on NGB nie przestał interesować. Wolność podbitego państwa okazała się iluzoryczna, aresztowano go i wyeksmitowano do kopalni miedzi w Kazachstanie.
Pracował tam jakiś czas, wypełniając początkowo obowiązki elektryka, a później naradczyka. Z tej ostatniej funkcji zadowoleni byli wszyscy: i więźniowie, i administracja. W grudniu 1956 roku nieoczkiwanie skierowany został na punkt repatriacyjny, w celu odesłania do Polski.”
Relacja Marii Chilickiej z Nalibok(ów) – list z dnia 24.11. 2016 r.
„ To co jest w książce „Więzień Kołymy” Jana Stanisława Smalewskiego to nie jest wszystko prawda. Co ja wiem, to było tak: Ojca (Edwarda) aresztowali od razu jak przyszli Sowieci. Wywieźli wujka na Sybir, miejscowości nie znam, i po wojnie nie pytałam gdzie był – w Kałudze ? Listów nie pisał. Matkę, trzech synów i córkę dopiero wiosną mieli wywieźć do Kazachstanu. Nie wywieźli, bo kuzynka pracowała w Sielsawiecie i dowiedziała się, że mają ich wywozić do Związku Radzieckiego, uprzedziła ich o tym.
Oni mieszkali na Kolonii Kamionka, więc dom opuścili. Franek był najstarszy, to poszedł do Terebejna, żeby być bliżej domu i mógł choć po żywność przyjść, Staś poszedł do wujka Władka, który też mieszkał w Kolonii pod lasem. Córka Marysia przyszła do nas, bo u nas było 5 dziewcząt – ona miała być szóstą, a najmłodszy Mietek – mój rocznik 1926, poszedł do swego wujka Halszewicza– brata matki, który mieszkał w Nalibokach. Było to ponad 1 km od naszego domu i moja matka dawała jemu jedzenie, a ja musiałam tam wieczorem nosić. Ciotka, czyli żona wujka Edwarda została w domu sama i położyła się do łóżka, udając chorą pluła krwią. Lekarz powiedział, że jest to gruźlica, która jest zaraźliwa, to ją zostawili.
Marysia jak u nas się ukrywała musiała się pokazać lub rozmawiać z kimś przez okno. W nocy przyszło NKWD razem z nalibockim Żydem. Wzięli matkę i ojca na spytki oddzielnie. Pytają matkę ile ma dzieci ? Matka mówi, że siedmioro. Ojciec powiedział prawdę, że sześcioro. Przyszli do naszej sypialni, gdzie my spali – cztery siostry. Najstarsza z kuzynką, a ja spałam z młodszą siostrą. Najmłodsze rodzeństwo spało z Rodzicami. Żyd wskazał NKWD, która ona jest i kazali się jej ubierać. Zabrali ją i ojca powieźli do Iwieńca.
Po trzech dniach wrócił ojciec razem z kuzynką. Ale musiał podpisać, że ona od nas nie ucieknie i na każde ich wezwanie się stawi, a jeżeli nie, to całą naszą rodzinę wywiozą z Nalibok. Już u nas nie była, poszła do matki. Moja mama stale była w strachu żeby nie uciekła z domu. Tak było do końca – nosiłam jedzenie najmłodszemu.
Przyszli Niemcy, oni mieszkali jakiś czas w Iwieńcu. Matka, Staś i Mietek mieszkali w Nalibokach a Marysia i Franek mieszkali w Iwieńcu u Morawskich na Nowym Mieście.
W dniu 13 listopada 1942 r., Stasia zabili partyzanci w Niwnie. Wiem, że Marysię, Mietka i matkę, Niemcy wywieźli, jak spalili Naliboki, do Austrii i tam w Linz pracowali na kolei.
Franek z żoną Jadzią został gdzieś koło Iwieńca, nie wiem z jakiej ona jest miejscowości. Wiem, jak wróciłam z Niemiec, to oni mieszkali w Maszewie k. Goleniowa. Tam go zabrali i wywieźli do Mińska na Białorusi, i tam siedział rok w celi śmierci.
Ktoś powiedział, że Franek zabił Szabunię – priedsiedatilela Sielsawieta. To wcale nie było prawdą, zabił kto inny. To, co jest w książce, że zabił kilku aktywnych, nie wiem czy tak było, nic o tym nie mówił. A co do jego żony, poznałam ją dopiero jak aresztowali Franka. Może fantazjował z niej, bo on był trochę żartowniś. Wiem, że do Polski go nie puścili, ojciec go ściągnął z Mołodeczna do Ameryki i tam zmarł, po tym wszystkim był chory na serce.”
Śmierć Szabuni – „Żywe echa” Wacław Nowicki s. 41
„ W połowie maja (1941) okolicę obleciała wstrząsająca wieść? W drodze do Iwieńca ktoś zastrzelił predsiedatiela Szabunię. Znałem go. Bywał w sklepie. Pamiętając prawo harcerskie nie mogłem sobie wytłumaczyć, za co jeden człowiek tak prześladuje i zabija drugiego człowieka” – Szkoda, był „dobry” , wszystkim pomagał – mowili niektórzy, kręcąc głowami. Inni milczeli jak zaklęci. S…syn – szeptali. Przez dwa dni w budynku gminnym wystawiony był na widok publiczny. Poszedlem z kolegami zobaczyć. Leżał wśród kwiatów, w szerokim holu, na czerwonym katafalku. Po pogrzebie na miejscowym cmentarzu stanął samotny pomnik z czerwoną gwiazdą. Ludzie szeptali, że w puszczy jest pełno partyzantów, że w szkolnych klasach ktoś zdejmuje ze ścian portret Stalina, a na ich miejsce zawiesza obrazy Piłsudskiego”.
Stanisław Karlik
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!