Polska oraz Rumunia są dla USA oknami prowadzącym do szerszej geopolitycznej rzeczywistości: całego regionu. Bazy wojsk amerykańskich w Polsce oraz w Rumunii (system przeciwrakietowy) to w ewidentny sposób linia obrony przeciwstawiona rosyjskiej linii wyrzutni rakiet balistycznych od Kaliningradu po Krym. Niepewność co do przyszłości Białorusi i jej przyszłej polityki jest dodatkową przyczyną, dla której NATO wzmacnia swoją obecność w Polsce, Rumunii i krajach nadbałtyckich.
Czerwcowa wizyta prezydenta Dudy w USA, pomimo jej wewnętrznego, krajowego wymiaru, musi być postrzegana jako kolejny z elementów długiej międzynarodowej układanki. Nie da jej się rozumieć bez szerszego kontekstu realizowanej przez lata polityki Waszyngtonu, oczekiwań Polski ani zmian w naszym regionie. Błędem byłoby jednak ignorowanie czynnika osobistych relacji Andrzeja Dudy i Donalda Trumpa.
Ustalenia: energia i wojsko
Z doniesień prasowych wiadomo, że do Polski przynajmniej w części przeniesieni zostaną żołnierze, którzy do teraz przebywali w amerykańskich bazach wojskowych w Niemczech, gdzie kontyngent ma być zmniejszony o 9500. Redukcja ma dotyczyć eskadr F-16 i oddziałów wsparcia. Mówi się, że z tego do Polski relokowanych zostanie około 1000 żołnierzy ze sprzętem.
Od połowy 2019 roku w naszym kraju stacjonuje już 4500 Amerykanów. Nie ma pewności, gdzie nowe jednostki amerykańskie będą ulokowane. Mowa jest o nowej bazie, przy tym Amerykanom ma zależeć, by była ona przesunięta bardziej na zachód od granicy polsko-białoruskiej. Liczebność to jedno, ale ważniejsze jest pytanie jakie będą to dokładnie jednostki wojskowe.
Od marca 2019 roku w Polsce stacjonują też drony MQ-9 Reaper (choć nad polskim niebem pojawiły się rok wcześniej), w czerwcu br. część nich została wysłana na stałe do Estonii. Drony mają jednak powrócić do Polski, gdy zakończy się przebudowa bazy w Mirosławcu.
Na Polsce będzie spoczywać obowiązek zbudowania odpowiedniej infrastruktury i możliwe poniesienia dodatkowych kosztów (pewnie związanych z transportem), jednak brak tu większych szczegółów. Na marginesie trzeba dodać, że sprawa odpowiedniej infrastruktury jest kluczowa, to od niej zależy mobilność jednostek, na ile będą one wstanie szybko zareagować i przejść do działania. A odpowiedniej infrastruktury w dalszym ciągu Polska nie posiada. Stąd też obawa, że Polska nie będzie mogła przyjąć zbyt wielu sił amerykańskich.
Krytycy decyzji prezydenta Trumpa wskazują na braki w tym zakresie. Wiadomo, że ani Polska (ani tym bardziej kraje nadbałtyckie) nie byłaby zdolna samodzielnie do całkowitego odparcia, co najwyżej powstrzymania czy spowolnienia, ataku ze strony Rosji. Oznacza to, że Siły Odpowiedzi NATO muszą być zdolne w sensie przeszkolenia, wyposażenia i organizacji do pojawienia się jak szybko jest to możliwe w zagrożonym terenie. Od warszawskiego szczytu NATO wskazuje się na szybkość reagowania. Mówiąc inaczej wiadomo, że jeśli Rosja zajmie jakiś teren, to z powodów politycznych i militarnych trudno będzie ją zmusić do wycofania się.
Obok spraw polskich ostatnie NATO-wskie ustalenia, potwierdzone ostatecznie 1 lipca (określane jako Eagle Defender), dotyczą krajów nadbałtyckich i ich nowego planu obronnego. Pomimo że Litwa, Łotwa i Estonia należą do NATO od 2004 r., to ich realna ochrona, jak głosił raport RAND z 2016 roku, pozostawała przez całe lata fikcyjna. Wedle przeprowadzonych wtedy symulacji, Rosja była zdolna podbić te kraje w zaledwie trzy dni, nie napotykając żadnego realnego oporu. Od tego czasu odnotowuje się pewien postęp.
W przypadku tak małych krajów jak państwa nadbałtyckie, ważniejsze od zgromadzenia dużych sił, które i tak miałyby ograniczone pole manewru z uwagi na geografię (brak większych przeszkód naturalnych), jest jak najwcześniejsze wykrycie zagrożenia i zorganizowanie obrony oraz przysłanie posiłków. Dlatego też rekomendacje dla tych trzech państw dotyczyły przede wszystkim rozwoju technologii wywiadowczych, użycia dronów, zaopatrzenia armii w sprzęt noktowizyjny. Gdyby Rosja dokonała bez większych strat podboju krajów nadbałtyckich zmuszenie jej do odwrotu byłoby nawet niemożliwe. Dlatego też nie należy spodziewać się, że do krajów tych za chwile wkroczą duże siły NATO, lecz raczej będzie to dalszy rozwój cyberobrony i wywiadu.
Rosyjska reakcja na (wstępne) ustalenia polsko-amerykańskie nie będzie najprawdopodobniej inna niż rok temu. Zresztą w porównaniu z decyzjami z 2019 roku czerwcowa wizyta Andrzeja Dudy w Białym Domu ma dużo mniejsze znaczenie. Moskwa z jednej strony zapewniania od lat, że nowe amerykańskie siły w Polsce znaczą niewiele, są pokazem siły. Tak utrzymywał przed rokiem jeszcze Franc Klincewicz, wpływowy członek rosyjskiej Rady Federacji. Jednocześnie i media, i władze rosyjskie ostrzegają, że amerykańscy żołnierze w Polsce to groźba nowego konfliktu lub zaognienia już istniejących.
Trzeba przyznać, że zwiększenie sił amerykańskich nie jest na tyle znaczne, by wywołać jakieś poważniejsze kontr-działanie. Prawdopodobnie jak przed rokiem zwiększą się naciski Rosji na Mińsk w sprawie współpracy wojskowej i politycznej. Wzmocniona zwycięstwem w plebiscycie nad zmianami w konstytucji Putinowska administracja może przejść dziś do międzynarodowej ofensywy.
Osobnym, nie mniej ważnym tematem, jest postęp w temacie budowy w Polsce przy współpracy z USA elektrowni atomowej. Z doniesień prasowych wiemy, że wybrana ma być już firma, która będzie ją budować, znana jest technologia i przewidywana moc. Nie ma jednak ani wskazanej lokalizacji ani planu jej finansowania. Poza tym mowa tu o perspektywie 15 lat.
W tym roku z kolei ma ruszyć białoruska elektrownia atomowa w Ostrowiec (budowana od 2009 r.), która może zmniejszyć zapotrzebowania Mińska na gaz nawet o 5 mld m3 rocznie. To więc nie plany budowy elektorowi w Polsce, a ukończenie takowej na Białorusi, może mieć duże znaczenie geopolityczne.
Przy tym nie tak oczywiste jak się może na pierwszy rzut oka wydawać. Pobieżnie rzecz biorąc Ostrowiec miałby służyć zwiększeniu dywersyfikacji energii na Białorusi i tym samym usamodzielnić Mińsk w jego relacjach z Kremlem. Jednak elektrownia zbudowana za 9 mld dolarów rosyjskiej pożyczki i przy użyciu technologii Rosatomu, która to firma jest także dostarczycielem paliwa dla elektrowni, może nie zmniejszyć, a zwiększyć dominację Moskwy w sektorze energetycznym w regionie.
Tak wiec na razie jedną z ważniejszych alternatyw wobec rosyjskich źródeł energii jest gazoport w Świnoujściu, który przetwarza rocznie 5 mld m3 gazu (do końca 2021 roku ma 7.5 mld). Planowany drugi gazoport w Gdańsku mógłby dostarczać dodatkowych 4 mld. Obecnie z Rosji importujemy niecałe 9 mld m3, i rokrocznie nasze uzależnienie od Rosji spada. Pytanie jednak czy da się naszą niezależność „eksportować” do innych krajów Europy Wschodniej.
Wedle memorandum podpisanego przez Polskę, USA i Ukrainę w 2019 roku Polska miałaby dostarczać na Ukrainę nawet 6 mld m3 gazu rocznie (dziś tylko 1,5 mld). Wymaga to jednak budowy nowego rurociągu, który planuje się uruchomić w 2021 roku. Wszystkie te mniejsze lub większe kroki powoli poprawiają bezpieczeństwo (także energetyczne) Polski, lecz Warszawa musi zawsze dążyć do tego, aby poprawa jej pozycji przekładała się na Europę Środkowo-Wschodnią. Samo zwiększenie bezpieczeństwa samej Polski, przy zaniku niezależności innych krajów regionu (w tym szczególnie na wschód od nas), okaże się niewiele warte.
Polityka USA jako strategia globalna
Jednym z istotniejszych pytań, przed którymi stoi obecnie polska polityka, jest to, na ile wstępne lub bardziej zaawansowane ustalenia z obecnego i zeszłego roku okażą się trwałe. Jest to istotne w świetle tak polskich jak i amerykańskich wyborów, które mogą w obu krajach poważnie zmienić układ sił. Ujmując to prosto: czy prezydent Biden będzie także zainteresowany realizacją „Fortu Trump” na polskiej ziemi? Moja teza brzmi, że rządy Demokratów w USA nie muszą oznaczać tu radykalnej zmiany.
Ważne jest wyłowienie czynników stałych w podejściu USA do Europy Środkowo-Wschodniej i niezmiennych potrzeb Polski oraz tych dwóch czynników odnośnie naszego regionu.
Pierwszym często powtarzanym mitem jest przekonanie o tym, że Donald Trump stanowi jakąś radykalną zmianę w kierunkach polityki zagranicznej USA w porównaniu z jego poprzednikami. Fakt jest taki, że nie stanowi. Nie oznacza to, że Trump przyniósł wyłącznie przesunięcie semantyczne (z „obrony Zachodu” na „America First”), lecz jak każdy polityk jest on zakładnikiem okoliczności i ma ograniczone pole manewru, w tym mocno nakreślone przez jego poprzedników w Białym Domu.
De facto każdy prezydent po Georgu Bushu jr. zmuszony jest realizować politykę zagraniczną w taki sposób, w jaki została ona zakreślona podczas jego prezydentury. A jest to polityka starająca się odpowiedzieć na pytanie jak USA mają działać w rzeczywistości post-zimnowojennej, gdy nie ma już wielkich bloków politycznych, na które dzielił się świat. Istnieje pewien z grubsza dostrzegalny ład międzynarodowy podtrzymywany przez Waszyngton, któremu to ładowi zagrażają kraje rewizjonistyczne (Rosja, Chiny, Korea Północna, Wenezuela). Ma to dodatkowo miejsce w sytuacji, gdy istniejący sojusz krajów zachodnich (NATO) nie jest wystarczający dla realizacji interesów USA.
Poza pierwszą kadencją Baracka Obamy, gdy starano się znaleźć („reset”) inny sposób komunikacji z Moskwą i Pekinem, a może nawet wciągnąć je do daleko idącej współpracy, Waszyngton przyjmuje pewne stałe wytyczne: USA działa w sposób swobodny, gdy jest to możliwe we współpracy ze swoimi sojusznikami, jeśli nie, to samodzielnie, poszukując nawet sojuszników czasowych, podejmując w ostateczności interwencje militarne.
Obecnie są bardziej stonowane i w mniejszym zakresie, aby nie powtórzyć błędu irackiego. USA broni międzynarodowego ładu, głównie w oparciu o kraje średnie (co do potencjału) przeciw dużym krajom rewizjonistycznym, których działania muszą być powstrzymywane, a zakres ich działań ograniczany.
Waszyngton często nie reaguje natychmiast, nauczony że wymagałoby to dużego zaangażowania i niosłoby ze sobą spore koszty. Agresję krajów rewizjonistycznych wykorzystuje jako pretekst do związania ze sobą wybranych krajów sojuszniczych (w retoryce przeciwników: uzależnienia), które następnie wzmacnia celem uczynienia z nich narzędzia powstrzymywania agresji rewizjonistów, a z czasem ofensywnego odbicia strefy wpływów.
Gdy globalna ofensywa Busha i ”resetowa” z początków rządów Obamy zawiodła, USA przeszły (po 2011 roku) do wyżej wymienionej strategii. Bezpośrednie zaangażowanie zostaje zminimalizowane, choć nie całkowicie wyeliminowane, na rzecz wsparcia sojuszników, którzy jednak zobowiązani się do ścisłej współpracy z Waszyngtonem. Trump nie był tutaj inicjatorem żadnej konkretnej, zasadniczej zmiany, raczej kontynuatorem. Tylko mocno odcinając się od poprzednika na poziomie retoryki.
Odświeżenie całej koncepcji NATO jako siły powstrzymującej było zasługą tandemu Obama-Kerry, to oni również jako pierwsi zaczęli (choć w mniej napastliwy sposób) domagać się większego zaangażowania krajów NATO i przede wszystkim zwiększenia wydatków na obronność w Europie. Także to prezydent Obama planował jako pierwszy wycofywanie się z mniejszych, nie potrzebnych USA, teatrów działań wojennych (Irak), na rzecz skupienia na większych przeciwnikach. Ilość konfliktów jakie wybuchły w ostatnich latach niestety w tym nie pomagało.
I tu trzeba wrócić do Europy Środkowo-Wschodniej, która od lat 90. jest obszarem zmagań między umownym Zachodem a Rosją, aby odpowiedzieć sobie na pytanie: na ile obecnie, w dobie, gdy najważniejszym przeciwnikiem Waszyngtonu są Chiny, ten pierwszy będzie zainteresowany tym, co dzieje się w naszym regionie?
Na marginesie trzeba zaznaczyć, że sprawa może być bardziej złożona i nie tak oczywista. Teza „obecność sił amerykańskich na Wschodzie ulega zwiększeniu” może być równie dobrze kwestionowana: do Polski przybędzie prawdopodobnie wyłącznie 1000 żołnierzy z grupy 9500 jaka wycofywana jest z Niemiec, gdzie w dalszym ciągu stacjonować będzie około 25 tys. En gros więc Amerykanie z Europy jako takiej się bardziej wycofują, niż do niej wchodzą, pomimo, że taktycznie przenoszą część sił na Wschód. Nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać, że dla Polski ważne jest tak zwiększanie sił amerykańskich u nas samych, jak i pozostawienie dużych sił na zapleczu (Niemcy).
Jest jeszcze jednak możliwa inna interpretacja, która naświetla decyzję Trumpa w szerszym kontekście. Wedle Roberta O’Briena, doradcy prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego, czas gdy Amerykanie gromadzili duże siły w jednym państwie, co było charakterystyczne dla okresu Zimnej Wojny, dobiega końca. Może to oznaczać, że niemieckie garnizony będę podlegać dalszej redukcji, a żołnierze rozlokowywani w innych krajach w mniejszych jednostkach. Nie jest więc to amerykański exodus co raczej przegrupowanie. I znowu istotne będzie wiedzieć na ile wzmocnienie sił amerykańskich w Polsce zrekompensuje osłabienie ich na terenie Niemiec.
Emancypacja Europy Środkowo-Wschodniej
Efekt polityki powstrzymywania po prawie dekadzie jej stosowania na pierwszy rzut oka należy uznać za mało owocny. W porównaniu z poprzednią dekadą miała miejsce poważna ekspansja Rosji i Chin, tak terytorialna, ekonomiczna, militarna jak i polityczna.
Oba kraje mogą odnotować szereg sukcesów. W przypadku Chin jest to przede wszystkim ekspansja morska i pośrednio lądowa na terenie Azji Centralnej. W przypadku Rosji to zdobycie Krymu, dominacja na Kaukazie, wzrost roli na Bliskim Wschodzie i utrzymanie silnej pozycji polityczno-wojskowej w Azji Centralnej, przy okazji budowy nowej, eurazjatyckiej wspólnoty gospodarczej.
Jednocześnie realizacja tej ekspansji nie obyła się bez zaognienia stosunków z krajami nią dotkniętymi. W przypadku Moskwy jest to sprawa utraty wpływów na Ukrainie, poszukiwanie przez kraje Azji Centralnej sposobu wyjścia z rosyjskiego uścisku (Chiny, Indie), usamodzielnienie się Gruzji czy Armenii.
Dalszą konsekwencją jest organizowanie się krajów Europy Środkowo-Wschodniej przy wsparciu USA. Waszyngton nie podejmuje więc bezpośredniej kontry, lecz czeka na rozwój wydarzeń. Tak jak naturalne jest kierowanie się krajów bezpośrednio zagrożonych ekspansją Moskwy czy Pekinu w stronę USA, tak naturalne jest przyjmowania przez Waszyngton roli protektora.
Innym elementem, który ma charakter kontynuacji w polityce Waszyngtonu to podejście do Europy Środkowo-Wschodniej. W Polsce pamięta się jeszcze, że to Barack Obama zrezygnował z budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej w naszym kraju, lecz jednocześnie to ten sam polityk był inicjatorem wzmacniania NATO-wskiej flanki wschodniej.
Pierwsze kroki miały miejsce podczas walijskiego a potem warszawskiego szczytu NATO, za kadencji Obamy. Donald Trump wyłącznie kontynuował politykę poprzednika. Stąd też można wnioskować, że Joe Biden jako prezydent nie będzie od niego za daleko odchodził.
Stosunek Waszyngtonu do Europy Środkowo-Wschodniej ma także dłuższą historię. Po upadku komunizmu nasz region miał dość nieoczywisty status, był postrzegany często jako bardzo problematyczny, pełen potencjalnych ośrodków zapalnych, w dużej mierze niesamodzielny i słabo rozpoznany. Z czasem nastąpiła stabilizacja regionu i za tym ewoluowało jego postrzeganie, przede wszystkim jako obszaru samodzielnego, oddzielnego tak od Rosji jaki i Europy Zachodniej. Uświadomienie sobie w Waszyngtonie odrębności regionu pozwoliło sformułować odpowiednią, osobną dla tego regionu polityczną propozycję.
Jakkolwiek silna jest w Europie Środkowo-Wschodniej ciągłość poczucia jedności ze światem Zachodnim, co ma być gwarancją tak ekonomicznej prosperity jak przede wszystkim politycznego bezpieczeństwa, od lat wzrasta w regionie świadomość i potrzeba polityki skierowanej na sam region, budowy jego suwerenności w relacji z zachodnią Europą.
Polityka energetyczna, wsparcie dla projektów nowej infrastruktury oraz obecność wojsk amerykańskich to trzy zasadnicze elementy strategii Waszyngtonu na rzecz umocnienia regionu, który spełnia rolę – z perspektywy USA, zapory przed agresją Rosji oraz przeciwwagi dla dominacji Berlina w polityce europejskiej.
Z perspektywy Warszawy istnieje duża zbieżność interesów Polski i USA, jakkolwiek nie można zapominać o pewnych dysonansach. Warszawa dostrzega tak jak Waszyngton, potrzebę powstrzymania ekspansji Rosji i jej wpływów w Europie, wzmocnienia współpracy krajów regionu, lecz jednocześnie Polska pozostaje częścią zjednoczonej Europy, i rozgrywki oraz spory na linii Waszyngton-Berlin-Bruksela postrzega jako oczywiste zagrożenie i niebezpieczeństwo destabilizacji oraz pęknięcia całej architektury bezpieczeństwa budowanej od dekad.
Dla Berlina nie bez znaczenia jest niezależność regionu od Rosji, Niemcy dostrzegają, że działania Rosji na wschodzie Europy mają głównie negatywne implikacje. Nie zmienia to faktu, że same starają się Moskwę wykorzystać dla wzmocnienia swojej pozycji. Dla naszego zachodniego sąsiada najważniejsze jest jak najściślejsze związanie krajów naszego regionu z Zachodem. Pojawia się tu pęknięcie między strategią integracji a emancypacji.
Dla USA Polska, obok Rumunii, niepodważalnie pozostaje najważniejszym partnerem w regionie. Do innych ważnych należy zaliczyć też Szwecję, oficjalnie neutralną, jednak od lat zaangażowaną w liczne polityczne i militarne projekty wspierane przez USA czy Wielką Brytanię. Ale to Polska i Rumunia są dla USA oknami prowadzącym do szerszej geopolitycznej rzeczywistości: całego regionu. Bazy wojsk amerykańskich w Polsce oraz w Rumunii (system przeciwrakietowy) to w ewidentny sposób linia obrony przeciwstawiona rosyjskiej linii wyrzutni rakiet balistycznych od Kaliningradu po Krym.
Białoruś – kwestia bezpieczeństwa
W tym układzie Polska i Rumunia stają się w oczywisty sposób krajami frontowymi, natowskim przedmurzem. Dla Warszawy kluczowe staje się pytanie jakie miejsce w tym układzie sił zajmą Ukraina i Białoruś, kraje, których los, ma bezpośrednie geopolityczne następstwa dla Polski.
Ujmując to najprościej istotna stacje się odpowiedź na pytanie, czy Ukraina i Białoruś w przewidywanej przyszłości staną się sojusznikami/narzędziami/częścią Rosji, zachowają neutralność czy stanął się w pełni sojusznikami Zachodu i częścią większej geopolitycznej strategii Waszyngtonu (i Warszawy).
W przypadku Ukrainy odpowiedź wydaje się dziś jednoznaczna (Kijów ani nie pragnie sojuszu z Rosją, ani zachowania „neutralności” przetestowanej za Janukowycza), sprawa Białorusi jest daleka od oczywistości.
Niepewność co do przyszłości Białorusi i jej przyszłej polityki to kolejna przyczyna, dla której NATO wzmacnia swoją obecność w Polsce, Rumunii i krajach nadbałtyckich. Można nakreślić kilka scenariuszy, co do przyszłości białoruskiego państwa, które będą determinować strategię NATO, Waszyngtonu i w konsekwencji naszą:
1. Status quo: oznacza to sytuację, gdy Białoruś pozostanie w dalszym ciągu formalnie niezależnym krajem, o niedemokratycznym ustroju, kierowanym przez Łukaszenkę lub jego następcę (realizującego jego linię polityczną), pozostającym w taktycznym sojuszu z Rosją, jednak blokującym zbyt daleko idącą interwencję w swoje wewnętrzne sprawy. Rosja ostatecznie rezygnuje z planów zjednoczeniowych na rzecz doraźnej kontroli polityki Mińska. Będzie to Białoruś, z którą będzie można podejmować ograniczoną współpracę polityczną i gospodarczą. Wojska NATO (amerykańskie) będą przebywać na wschodzie Polski tak długo jak istnieć będzie niebezpieczeństwo wybuchu konfliktu zbrojnego. Jednak z czasem, o ile sytuacja również na terenie Ukrainy będzie się „normalizować”, zainteresowanie Europą Środkowo-Wschodnią ze strony Waszyngtonu będzie stopniowo opadać, choć nie powinno całkowicie wygasnąć.
2. Białoruś zostanie pochłonięta przez Rosję w sposób pokojowy, przy niewielkim sprzeciwie społecznym i porozumieniu elit białoruskich z Kremlem, które za dokooptowanie ich do klasy rządzącej w Rosji uznają „zjednoczenie” obu krajów. Oznaczałoby to, że geopolityczna rola przesmyku suwalskiego i szczególnie państwa litewskiego znacznie wzrośnie. Podobnie jak Obwodu Kaliningradzkiego. Obszar ten może stać się, przy najgorszym scenariuszu, zarzewiem nowego konfliktu (hybrydowego). Wzrastać może oddziaływanie Rosji na mniejszość rosyjską w krajach nadbałtyckich i białoruską w Polsce; zrodzą się nowe napięcia narodowościowe. Naturalnie oznaczać to będzie wzrost zaangażowania NATO i USA w regionie, powinno to skutkować także poważnym wsparciem dla Polski i Rumuni (także Ukrainy, państw nadbałtyckich oraz Szwecji) i tym samym dla planów integracyjnych regionu. Jednocześnie niemała będzie presja na „niedrażnienie” Rosji, obawa o to, że nowy konflikt, toczący się nie w dalekim Donbasie, ale o wiele bliżej, musi zostać zażegnany za wszelką cenę. Oznaczać to będzie wzrost nastrojów antyamerykańskich na Zachodzie, przy okazji rusofilii oraz poważnych napięć w Europie i w ramach samego NATO.
3. Białoruś stara się wymknąć spod rosyjskiej kurateli, coraz bardziej widoczny antyrosyjski zwrot jest kierowany albo przez samego Łukaszenkę, albo jego bezpośredniego następcę, albo przez nowy rząd powstały w wyniku przewrotu bądź społecznej („kolorowej”) rewolucji. Rosja wkracza na Białoruś chcąc bronić „białoruskich patriotów” przed ”zamachowcami” (nawet jeśli na ich czele stałby sam Łukaszenka). Oczywiście, gdyby zmiana kursu była dokonana przez obecnego prezydenta, byłaby trudniejsza do zakwestionowania przez Kreml. Gdyby do władzy doszła nowa ekipa poprzez protesty społeczne (scenariusz ukraiński). Rosji byłoby bardzo łatwo usprawiedliwić interwencję przed własnymi obywatelami, jak też zdobyć sporą liczbę zwolenników na samej Białorusi (prezydencką administrację, część armii, służby specjalne). Zależnie od rozwoju sytuacji może to zaowocować o wiele dalej idącymi następstwa dla państwowości białoruskiej niż miało to miejsce na Ukrainie, która miała dość potencjału by przetrwać kryzys. Część Białorusi nie podlegająca wpływom rosyjskim będzie domagać się interwencji sił zachodnich celem powstrzymania Kremla. Mogłoby to oznaczać, że i Polska, w jakimś zakresie, musiałaby militarnie zaangażować się w bezpośrednie działania wojenne. Wojna na Białorusi będzie oddziaływać znaczniej na Polskę. Podobnie jak w wyżej nakreślonym scenariuszu rola geopolityczna Polski i całego regionu znacznie by wzrosła.
4. Czwarty scenariusz zakładałby ewolucję Białorusi w kierunku Zachodu, stopniowe uniezależnienie się od Rosji, pod wodzą Łukaszenki albo kontynuatora jego polityki, usamodzielnienie się w zakresie energetyki i w dalszym etapie całej gospodarki. Mogłoby to iść w parze z powolną demokratyzacją. Rosja nie będzie zbyt daleko interweniować w politykę Mińska. Oznaczałoby to także coraz większą współpracę Białorusi z zachodnimi strukturami. Białoruś stałaby się państwem podobnym do innych w regionie, gotowym na integrację z pozostałymi członkami Europy Środkowo-Wschodniej. Dałoby się to określić jako scenariusz gruziński czy armeński. Oznaczałoby to zmniejszenie się zainteresowania regionem przez Waszyngton i spadkiem napięć, tym samym powolnym wycofywanie się z niego sił amerykańskich.
Z perspektyw Polski najistotniejsze jest jednocześnie uniknięcie nowego konfliktu na wschodzie i utraty przez Białoruś niepodległości. Musi to oznaczać wspieranie jej niezależności. Warszawa nie może dążyć do eskalowania konfliktu i napięć w regionie, jednocześnie nie może pozwolić, by Polska oraz inne kraje, zagrożone polityką Kremla, pozostawały bezbronne.
Polska musi pracować na niwie dyplomacji tak, aby Mińsk nie postrzegał zwiększenia obecności sił amerykańskich w naszym kraju jako bezpośredniego zagrożenia. Białoruś nie może być w dalszym ciągu postrzegana w kontekście polityki rosyjskiej, lecz jako byt od Rosji oddzielny, który związany jest z nią z konieczności. Przyznać jednak trzeba, że sama białoruska władza tej strategii nie ułatwia.
Jedną z takich konieczności, która trzyma Białoruś przy Rosji, jest uzależnienie energetyczne. Stąd Polska powinna robić ile może, aby poszczególne więzi trzymające Białoruś przy Rosji były jedna po drugiej przecinane. Jednak Białoruś to kraj tranzytowy, przez który przechodzą instalacje Gazpromu, nad którymi Kreml musi zachować znaczną kontrolę. Dodatkowo Białoruś nie posiada własnych źródeł gazu i ropy naftowej, musi więc te surowce importować. Poszukiwanie przez Mińsk ich alternatywnych źródeł to oczywista szansa dla Polski, ale jednocześnie niezwykle trudne zadanie.
Osobne pytanie jest takie, na ile Białoruś realnie postrzega wojska NATO przy jej granicach jako bezpośrednie zagrożenie dla niej samej. Na ile sam Mińsk myśli o sobie w oderwaniu od Rosji? W latach 90. Łukaszenka był zwolennikiem ścisłego zespolenia obu krajów, lecz przyjście do władzy Władimira Putina pokrzyżowało plany, w których Łukaszenka stawał się ważną figurą w jednoczonym państwie Rosji i Białorusi.
Jego władza i wpływy mieszczą się tylko w granicach Białorusi. I wszelka niezależna od Kremla polityka ma swoje granice, gdy w grę wchodzi przetrwanie obecnego systemu władzy. Łukaszenka wie, że tylko Moskwa jest gwarantem jego trwania. Dlatego też obawy o przeprowadzenie przez Zachód operacji odsunięcia go od władzy traktuje on bardzo poważnie. Obok zależności gospodarczej, ten niejako psychiczny czynnik najsilniej wiąże Mińsk z Kremlem, pozwalając temu drugiemu łatwo manipulować sytuacją.
W 2017 roku Mińsk i Moskwa wspólnie prowadziły ćwiczenie przeciw „białoruskim separatystom” wspieranym przez Zachód, co było odbiciem mentalności białoruskich władz. Ostatnie pół roku przyniosło jednak pewne zmiany. To w pierwszej kolejności normalizacja stosunków z Litwą, z którą przez całą dekadę toczono boje o elektrownie w Ostrowiec. Dla Białorusi Kłajpeda jak też Ryga to ważne okna na świat. 30% ładunku przechodzącego przez litewski port (prawie 15 mln ton) pochodzi z Białorusi. Współpraca gospodarcza nie szła jednak w parze z polityką.
Białoruś była w stanie negocjować z USA (w połowie maja wysłano na Białoruś pierwsze dostawy ropy naftowej), w marcu br. miały miejsce pierwsze tego typu wspólne ćwiczenia wojskowe z brytyjskimi marines, pojawiły się zapowiedzi wspólnych ćwiczeń wojskowych z NATO. To mogą być sygnały zmian lub też wyłącznie bieżąca taktyka.
Dla Moskwy utrzymanie kontroli nad Białorusią, pośredniej lub bezpośredniej, pozostaje nie mniej ważne niż w przypadku Ukrainy. Tak jak Ukraina to sprawa obecności na Morzem Czarnym (w kontekście politycznym, wojskowym jak i energetycznym), tak Białoruś stanowi geopolityczną flankę wysuniętą w stronę Bałtyku.
Przez ostatnie lata rosyjska obecność nad Morzem Bałtyckim uległa znacznej intensyfikacji. W grę wchodzą nie tylko liczne ćwiczenia wojskowe (jak w 2017 r. wraz z jednostkami chińskimi), będące często odpowiedzią na działania NATO (jak w czerwcu tego roku, gdy rosyjskie SU ćwiczyły ataki na obiekty na Morzu Bałtyckim). Wedle projektu The Russian Activity Tracker, badającego od lat 90. aktywność Rosji w regionie bałtyckim, w latach 2016 – 2018 (najnowsze dane), Rosja dokonała prawie 300 różnego typu działań, takich jak: naruszenie przestrzeni powietrznej, wkroczenie na terytorium innego kraju, szpiegostwo, symulacje ataku, ataki hybrydowe (często cyber-ataki), których ofiarami padały kraje nadbałtyckie i skandynawskie.
Ponadto to także rozbudowa w ostatniej dekadzie nadbałtyckich portów morskich, które przejmują w coraz większym stopniu, którą jeszcze do niedawna pełniły porty Łotwy, Litwy i Estonii. Nord Stream i Nord Stream 2 stanowi dla Rosji zabezpieczenie nie tylko w kontekście Ukrainy, ale także Białorusi. Kontrola nad Białorusią to jednocześnie skrócie dystansu dzielącego Rosję od kaliningradzkiej eksklawy, poprzez którą z kolei Rosja oddziałuje na politykę krajów Morza Bałtyckiego. Wedle niektórych analiz, potencjalny atak na kraje nadbałtyckie mógłby wyjść właśnie z terytorium kaliningradzkiego.
Niestety polityka rządu w Mińsku pozostaje bardzo mało przewidywalna. Najczęściej określa się ją jako politykę balansowania, lecz sensownie będzie mówić tu o polityce uników. Białoruś w obecnej sytuacji nie ma za bardzo kim balansować wpływów rosyjskich i na kim opierać się, aby wpływy te przezwyciężyć. Choćby ostatni rok przynosił zarówno zapowiedzi daleko idącej integracji z Rosją, jak i próby wyślizgnięcia się z objęć Kremla.
W październiku 2019 roku, gdy na Litwie rozpoczął stacjonowanie batalion amerykańskich żołnierzy w bazie w Pabrade, miała miejsce ostra reakcja Białorusi wraz z militarnym pokazem siły. Jednak niedawne decyzje (dotyczące nowych jednostek w Polsce), które zapadły w Waszyngtonie, nie wywołały ostrzejszej odpowiedzi Mińska. Czy Białoruś może zacząć postrzegać obecność Amerykanów nie jako zagrożenie, lecz przeciwnie: gwarancję dla swojego bezpieczeństwa?
Niestety nieprzewidywalność planów Łukaszenki nie pozwala mieć nadziei, że za chwilę ton Białorusi nie powróci do poprzedniego brzmienia: postrzegania Zachodu jako zagrożenia. Łukaszence zależy dziś na wsparciu Zachodu w kontekście sporów z Rosją, lecz USA udzielają Białorusi pomocy niewiele oczekując w zamian. Brak im jest silnej karty przetargowej.
Prezydent Łukaszenka ma przed sobą kolejne wybory, które wygra, lecz oczekuje, że przejdą one bez żadnych wstrząsów, protestów i zamieszek (a widać, że ma już z tym kłopoty). Po wyborach narracja może raptownie się odmienić. Całkiem niedawno Łukaszenka powrócił do ostrego tonu i opowieści o zagrożonej przez zewnętrzne siły białoruskiej państwowości.
Podsumowanie
Sama Polska w oderwaniu od swojego środowiska geopolitycznego nie jest tak istotna, a jej potencjał sam w sobie dość ograniczony. Choćby obrona przesmyku suwalskiego nie może istnieć bez współpracy z Litwą. Szczególnie wzrastać będzie z czasem znacznie Białorusi, o ile realne okażą się plany integracyjne Kremla i o ile, co trudno przewidzieć, elity białoruskie są gotowe na ich kontynuację. Jeśli działania wojenne na Ukrainie zostaną zamrożone na długie lata, a nawet ulegną zaprzestaniu, na czym powinno zależeć dziś Kremlowi, może dojść do czasowego odprężenia w regionie i powolnej normalizacji.
Czerwcowa wizyta prezydenta Dudy jest potwierdzeniem współpracy na linii Warszawa-Waszyngton tak w zakresie politycznym, wojskowym i energetycznym. Projekty, które przez lata wspólnie zbudowały rządy obu państw, są już na tyle zaawansowane, że ani zmiany polityczne w Polsce ani w USA nie powinny ich zastopować.
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News
fot. Jakub Szymczuk, prezydent.pl
1 komentarz
Antoni Kosiba
25 stycznia 2022 o 22:58Fort Trump w Smoleńsku po odzyskaniu go przez Białoruś. Ale także w Budziszynie po odzyskaniu niepodległości przez Łużyce. Trójmorze od Budziszyna do Smoleńska! Nawet, jeżeli Trump nie wróci na stanowisko prezydenta USA.