„Nie jestem pewien, czy jakiś inny sztuczny twór historyczny oprócz Galicji, tyle razy zwracał na siebie uwagę po odejściu w niebyt. Raz już zaczynałem artykuł słowami swego niemieckiego kolegi: „Galicja staje się modna”. Był to tekst o tworzeniu mitu Galicji, o literackiej podstawie tego zjawiska, o braku badań nad przeszłością kraju, o nostalgii i specyficznym „niemieckim” zainteresowaniu tematem” – pisze Wasyl Rasewycz w styczniowym numerze „Kuriera Galicyjskiego”, za którym przytaczamy tekst, polecając jego lekturę:
„Obecne zainteresowanie Galicją bije wszelkie rekordy. Powstała Ukraińska Partia Galicyjska, która ma bronić interesów regionu. Założono Europejskie Galicyjskie Zgromadzenie (EGZ). Seminaria, historyczne rekonstrukcje, dyskusje, prezentacje, promocja symboliki – są to współczesne zabiegi. Świadczą o tym, że zarówno „idea galicyjska”, jak i sama współczesna Galicja, są produktem informacyjnym czyli wirtualnym.
Taki wniosek nasunął mi się po dyskusji z jednym z najbardziej znanych znawców Galicji profesorem Larrym Wolffem. Pod koniec naszej rozmowy powiedział, że projekt „Galicja” jest nie mniej interesujący niż historia tej austriackiej prowincji, ale wątpi, żeby starczyło mu czasu i sił do napisania jeszcze jednej książki na ten temat. Byłaby to książka o zadziwiających przykładach „wynurzania” się od czasu do czasu tematyki galicyjskiej, o stałych próbach instrumentalizowania mitu Galicji i próbie zagrania na nostalgicznych strunach. Jako historyk, zajmujący się pamięcią historyczną i historią publiczną, nie mam prawa ominąć tego tematu.
Galicja – Feniks
Gdyby wśród „odrodzicieli” Galicji był choć jeden zawodowy historyk, to koncepcja upadłaby na samym początku. Dlaczego? Odpowiedź będzie prosta – bez aureoli tajemniczości, bez mitologizowanej świadomości i dobrowolnej zgody na wiarę w bajkę z przeszłości, Galicja po prostu wyparowuje, pozostawiając osad w postaci sowieckiej formuły „ziem zachodnio-ukraińskich”. Pomimo wszelkich prób współczesnych „Galicjan” kraj ten można nazwać jedynie austriackim Krajem Koronnym Galicji i Lodomerii, istniejącym w latach 1772-1918. Mówimy nie tylko o nazwie, ważniejszy jest termin ukraiński – Wschodnia Galicja (tzn. ukraińska część kraju), którą nazywamy po prostu Galicją. Ani wcześniej, ani później tereny te nie były nazywane „Galicja”.
Wprawdzie był okres po porażce Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej (proszę zwrócić uwagę – nie galicyjskiej, bo z taką nazwą bardzo krótko istniała Galicyjska Radziecka Republika Socjalistyczna), gdy termin „Galicja” i „galicyjski” używany był przez Ukraińców, aby przypomnieć Lidze Narodów o obietnicy nacisku na Polskę i zmuszenia jej do stworzenia autonomii galicyjskiej. Polacy nie tylko sami zrezygnowali z terminu „Galicja”, ale zabronili go używać, traktując okres porozbiorowej historii jako półkolonialny. Mimo, że Kraj Koronny Galicji faktycznie był polską quasi narodową autonomią.
Dlatego, gdy współcześni galicjanie z brawurą ogłaszają, że w 1861 roku Galicja otrzymała autonomię i od tego czasu była samorządną prowincją, podkreślając głębię swej europejskiej tradycji, wskazuje to, że nie znają oni sensu problemu, lub świadomie nim manipulują. Lider EGZ Wołodymyr Pawliw, zapewnia, że królestwo Galicji miało prawdziwą autonomię, co daje poczucie przynależności do wielkiej europejskiej cywilizacji. Rzecz w tym, że dla Rusinów-Ukraińców ta autonomia była najmniej pożądaną. Bardziej odpowiadała im sytuacja, gdy o wszystkim decydowano nie we Lwowie, a w stolicy imperium – Wiedniu. Kiedy Wiedeń występował w roli najwyższego sędziego. Nadanie autonomii Galicji, gdzie prawie wszystkie posady w administracji i praktycznie cała władza przebywały w rękach polskich, oznaczało faktycznie całkowite bezprawie dla Rusinów-Ukraińców.
Ten krótki „świąteczny” esej jest wspaniałą demonstracją tego, że współczesne galicyjskie odrodzenie opiera się na historycznych nieścisłościach i na manipulacyjnym wyrywaniu niektórych faktów historycznych i ich nadinterpretacji.
Galicja miała kilka powrotów. Pierwszy i najbardziej podbudowany historycznie zdarzył się w 1772 roku, gdy w wyniku rozbioru Rzeczypospolitej ówczesne ziemie województw bełskiego i ruskiego odeszły do państwa Habsburgów. Austriacy, dbając o praworządność i ciągłość włączonych do ich państwa terenów, nadali nowemu Krajowi Koronnemu nazwę „Koronny Kraj Galicji i Lodomerii” z dalszym rozszerzeniem tytułu. Podstawą do prawnego przyłączenia obcych ziem stał się krótki epizod historyczny, gdy te ziemie należały do Korony Węgierskiej i taka nazwa była w tytule królów węgierskich. Austriacy nie tylko dali nazwę terenom, ale i wymyślili nowe określenie dla ruskich mieszkańców: die Ruthenen – z łacińskiego – Rusini. Maria Teresa zadbała również o nazwę dla Cerkwi Unickiej, bo w tej nazwie nie było niczego cerkiewnego. Cerkiew została nazwana greckokatolicką, gdzie słowo „grecki” – określało bizantyjski, czyli obrządek wschodni, a drugi człon nazwy określał przynależność do kościoła katolickiego.
Nowy kraj był największy w państwie austriackim i, najprawdopodobniej, najbiedniejszy. Już od samego początku Austriacy zaangażowali się w podniesienie poziomu kultury Rusinów i ich wykształcenia. Z czasem przerosło to we wsparcie ukraińskiego projektu narodowego. Przez cały ten czas Habsburgowie wykorzystywali rusińsko-ukraińska kartę jako czynnik dla powstrzymywania rosnących apetytów Polaków. To przeciwstawianie i konkurencja dwóch projektów narodowych uniemożliwiły powstanie w Kraju ponadnarodowej i ponadetnicznej tożsamości. Ukraińcy stale domagali się podziału Galicji na część polską i ukraińską, natomiast Polacy starali się jeszcze głębiej opanować wszystkie poziomy życia politycznego i państwowego.
Austriacka część projektu „Galicja” zakończyła się w 1918 roku, gdy Polacy i Ukraińcy ogłosili powstanie swych niepodległych państw. Wojna polsko-ukraińska, która wybuchła natychmiast, była wymownym zaświadczeniem tego, że społeczeństwo starej Galicji nie było wielokulturowym i nie było w nim wymyślonej później współpracy między narodami zamieszkującymi kraj.
Kolejny raz Galicja pojawiła się na scenie przy bardziej tragicznych okolicznościach. Z wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 roku Niemcy wydzielili starą austriacką Galicję w oddzielny dystrykt i dali mu taką nazwę. District Galizien, pomimo protestów Ukraińców został włączony do tzw. Gubernatorstwa Generalnego, czyli okupowanej Polski. Według Alfreda Rozenberga, galicyjscy Ukraińcy istotnie odróżniali się od reszty narodu, bo życie przez 150 lat pod cywilizowaną władzą niemiecką dało się we znaki. Galicyjscy Ukraińcy zajęli trochę wyższy szczebel w hierarchii nazistów niż reszta ukraińskich „podludzi”. Życie w Dystrykcie Galicja odróżniało się od polityki w Reichskomisariacie Ukraina. W Dystrykcie Ukraińcy mogli uczęszczać do szkół i nawet zdobywać wyższe wykształcenie. Nie mogli na to liczyć Polacy, a Żydów w ogóle wymordowano.
Kolejnym krótkim epizodem nazistowskiego projektu „Galizien” stało się powołanie Dywizji SS „Galizien”. Odczuwając porażkę na Froncie Wschodnim, naziści przymknęli oczy na nieczystość rasową Galicjan-Ukraińców i pozwolili im umierać za III Rzeszę.
Niemiecko-faszystowski projekt w Galicji zakończył się w 1944 roku pełnym fiaskiem, zabierając na dziesiątki lat możliwość używania tej nazwy w pozytywnym sensie. Do tego doszła sowiecka propaganda antyukraińska i antyzachodnia. O Galicji zapomniano na długie dziesięciolecia.
Kolejne odsłony reinkarnacji Galicji miały nieoczekiwaną skalę w porównaniu z dwoma poprzednimi: austriacką i niemiecką. Może to kogoś zdziwić, ale zainteresowanie Galicją zaczęło się na Zachodzie. Tym razem wśród niemieckojęzycznych czytelników jak świeże bułeczki zaczęły się rozchodzić dzieła galicyjsko-żydowskich autorów: Józefa Rotha, Karla Emila Franzosa, Manesa Sperbera, braci Bashevis Singer i innych. Doprawdy, po katastrofie II wojny światowej życie w starej austriackiej Galicji wydawało się „rajem z niewielkimi wadami”. Potomkom austriackich i niemieckich nazistów przyjemnie było mieć świadomość, że ich przodkowie nie byli faszystami, nie mordowali Żydów, a wręcz przeciwnie – tworzyli wizerunek zjednoczonej Europy. Stąd wynikła nostalgia dzieci ofiar i dzieci przestępców, którzy przez literaturę postanowili pogodzić pamięć. Literacki projekt „Galicja” trwa do dziś, bo ma w sobie dużo więcej „ludzkich” elementów.
Kolejny powrót Galicji można zaobserwować w latach 90. ubiegłego wieku. Były to kulturalno-intelektualne środowiska, rozczarowane sowieckim modelem nowej Ukrainy i brakiem perspektyw europejskich. Ci ludzie – artyści, publicyści i naukowcy uciekali od sowieckich realiów w fantazje wokół europejskiej przeszłości Galicji. I chociaż od razu przyszyto im łatkę „galicyjskich separatystów”, w bezpośrednim znaczeniu tego słowa takowymi nie byli. Nie był to wytwór polityczny, nie stawiali sobie żadnych celów politycznych, a, tym bardziej, nie myśleli o jakiejś separacji. Świadectwem tego mogą być rytmiczne wahania nastrojów w tym środowisku. W czasie pomarańczowej rewolucji nikt nawet nie wspominał o Galicji. Galicjanie masowo ruszyli do Kijowa, na Zachodniej Ukrainie zamierały całe miasteczka. Jednak krach błogich zamiarów zbudowania nowej europejskiej Ukrainy znów odchylił wahadło w stronę apatii i rozczarowania. Znów mityczna galicyjska „Europa” dała przytułek rozczarowanym. Nowy minister oświaty Dmytro Tabacznyk podpadł mieszkańcom swoim „naukowym” dorobkiem o Galicjanach. Zupełnie serio zaczęto szerzyć rasistowskie teorie o „inności” Galicjan. Galicjanie według nich nie są etnicznymi Ukraińcami. Są oni – wynikiem austriacko-polsko-niemieckich eksperymentów, genetycznymi mutantami, wyselekcjonowanymi w sposób sztuczny do walki przeciwko Rosjanom i Małorosom, czyli „prawdziwym” Ukraińcóm. Rozgrywanie karty galicyjskiej stało się centralnym punktem propagandy rosyjskiej i Partii Regionów. Rosyjsko-regionalny projekt „Galicja” runął w chwili wybuchu Rewolucji Godności, chociaż niektóre jego elementy długo będą siały rozbrat i brak zaufania.
„Zrodzeni po to, by urzeczywistnić bajkę…”
Teraz o najnowszym odrodzeniu Galicji. Zacznę od pytania: czym jest współczesna Galicja i kim są współcześni Galicjanie w pojęciu nowych zwolenników „galicyjskiej tożsamości”? Spróbujmy znaleźć odpowiedzi w wypowiedziach działaczy nowego galicyjskiego odrodzenia. Wołodymyr Pawliw twierdzi, że „Galicja jest dla nas ojczyzną i wielką wartością”. Zbyt ogólnikowo. A dalej według Pawliwa: Galicja jest „odwieczna” i niezniszczalna, to „czarujący świat naszych przodków”, „region niedoceniony przez wszystkie reżymy”, „może stać się koniem trojańskim przeciwko ruskiemu mirowi”. Pawliw twierdzi, że „Galicja to Europa w Ukrainie”.
Jako doświadczony publicysta, nie wypowiada się konkretnie, dlatego śmiało uogólnia, skacze myślą ze stulecia w stulecie. Geograficznie konkretyzuje granice swej Galicji do obecnych trzech obwodów Ukrainy, ale historycznie sprowadza wszystko do austriackiej prowincji. Jego odliczanie czasu wygląda bardzo specyficznie. Miłe jego sercu są austriacki konstytucjonizm, demokracja, religijna i narodowościowa tolerancja, które niby zakończyły się w roku 1918. Dalej następuje likwidacja tego raju wszystkiego, ale dziwnym zbiegiem okoliczności wszystko to spływa na głowy naszych współczesnych zwolenników EGZ. Wcale nie dziwi ich fakt, że dalsza historia potoczyła się w taki sposób, że od tej starej nie pozostało ani śladu.
Wołodymyr Pawliw udaje, że nie rozumie, dlaczego ci tolerancyjni ludzie przeistoczyli się w zwolenników Ukraińskiej Wojskowej Organizacji, Organizacji Ukraińskiej Nacjonalistów i wstępowali do Dywizji SS „Galizien”. Sam natomiast twierdzi, że współczesna ukraińska Galicja – to „kuchnia i neofaszyzm”, które przekreślają naszą „europejską tradycję”. Stara się sztucznie oddzielić bezkonfliktowy okres austriacki, który bardzo mu się podoba, od tego wszystkiego, co stało się potem.
Istnieją jednak elementy, od których nie da się oddzielić historii galicyjskich Ukraińców. Wśród nich zachwyt integralnym nacjonalizmem, bardzo zbliżonym do włoskiego faszyzmu; to terror OUN przeciwko Polakom i Ukraińcom, którzy nie popierali idei narodowej rewolucji. To kolaboracja z nazistami jeszcze w latach 30. i na początku 40. ubiegłego wieku; służba w batalionach „Roland”, „Nachtigal” i policji pomocniczej. Nie uda się uniknąć wyjaśnień dotyczących czystek etnicznych Polaków i masowych zgłoszeń do Dywizji SS „Galizien”. Potem nastąpiła kolaboracja z sowietami, gdy setki tysięcy „Galicjan” dobrowolnie stawali się komunistami i robili zawrotną karierę w sowieckich organach władzy.
To Galicjanie masowo głosowali na skrajnie prawicową „Swobodę”. To oni, niczym rabusie, rozkradali wspólny majątek, starając się przyswoić osiągnięcia ukraińskiego społeczeństwa na Euromajdanie i w czasie Rewolucji Godności.
Proszę mi wybaczyć, ale nie jesteście dziećmi, bawiącymi się w chowanego, które zamykają oczy i mówią: „nie widzisz mnie”. Nie można wyjąć z historii pewnego fragmentu, mitologizować go, a jako podstawę do poważnego projektu wykorzystać bajki i legendy stworzone „na temat”. Śmiesznie i naiwnie brzmią słowa Pawliwa, że „dobrze kultywowany mit Galicji może stać się przepustką do Europy”. Jak może bajka stać się podstawą czegoś poważnego? Tym bardziej przepustką do pragmatycznego europejskiego świata? Albo deklaracja, że „kultywowanie swojej galicyjskości dziś jest dla nas czymś więcej, niż po prostu zachowaniem historycznej pamięci i tradycji”.
Środowisko EGZ proponuje realizację mitu Galicji. Innymi słowami, należy przemienić bajkowe projekty w rzeczywistość. W historii Ukrainy były już chwile, gdy bolszewicy budowali komunizm, śpiewając brawurowo „Marsz entuzjastów”: „Zrodzeni po to, by urzeczywistnić bajkę”. Pytanie brzmi: po co? Czy po to, aby sprowadzić po raz kolejny na manowce Ukraińców w najbardziej decydującym momencie ich historii? Czy po to, aby wyleczyć jakieś zadawnione osobiste kompleksy? A może po to, by polepszyć swój byt? Bo przecież dorośli i świadomi swych uczynków ludzie nie mogą przymierzać się do roli, delikatnie mówiąc, dziwaków, którzy publicznie demonstrują niewiedzę na temat tego, co wszelkimi siłami starają się absolutyzować.
Historyczne błędy współczesnych Galicjan
Koncentrowanie uwagi wyłącznie na austriackiej Galicji i sztuczne rozciąganie tej tradycji historycznej na cały okres od mitycznych „białych Chorwatów” po zwolenników „Swobody” jest największą pomyłką budowniczych współczesnej galicyjskiej tożsamości. Próby przedstawienia jako faktu dokonanego istnienia galicyjskiej tożsamości, opierając się wyjątkowo na okresie austriackim, są nieprzekonywujące i mylne. Historycy orientują się, że próby Habsburgów stworzenie ponadnarodowej proimperialistycznej tożsamości w Galicji nie powiodły się. Na przeszkodzie stanął sprzeciw i konkurencja dwóch potężnych żywiołów narodowych: polskiego i ukraińskiego. Dawni mieszkańcy austriackiej prowincji wyszli z tego okresu jako zdeklarowani Polacy i Ukraińcy. Potwierdzeniem tego stała się wojna polsko-ukraińska w latach 1918-1919.
Współcześni zwolennicy galicyjskiej kulturowo-historycznej, a może i politycznej odrębności, sztucznie manipulują, grając na różnicy kultur i szczegółach tradycji historycznej. To, że proces tworzenia ukraińskiej politycznej tożsamości przebiegał w różnych regionach w odmiennych państwowo-politycznych warunkach, podają za fakt dokonany istnienia dwóch odrębnych narodowych tożsamości. Przy tym ukraińska galicyjska tożsamość manipulacyjnie przeciwstawiana jest ogólnoukraińskiej. Różnica politycznych kultur, odmienności kulturowo-historyczne nie mogą negować tego, że są to odmienności w ramach jednego narodowego projektu – ukraińskiego.
Żadnej wielokulturowości w austriackiej Galicji nie było, Galicja była wielonarodowościowa, wielowyznaniowa, ale nie wielokulturowa. Bo istnienie w wielokulturowym świecie przewiduje wzajemne przenikanie różnych kultur narodowych, a w austriackim Kraju Koronnym ludzie mieszkali nie „razem”, a „obok siebie”. Stąd dalsze antagonizmy wśród sąsiadów.
Nie można wyjąć z historii pewnego okresu, nadać mu kilku bajkowych cech, odciąć się od wszystkiego, co stało się potem. I ogłosić spadkobiercą tego legendarnego czasu. Robią tak jedynie dzieci lub infantylni dorośli.
Wasyl Rasewycz, Kurier Galicyjski, nr 1 (221, 16-29 stycznia 2015)
Tekst w języku ukraińskim ukazał się na stronie portalu zaxid.net 27.11.2014. Jest odpowiedzią na artykuł „Narody i wojny” Wołodymyr Pawliwa.
1 komentarz
Łzy Matki
21 stycznia 2015 o 23:06Moda na Galicję – bez Polaków, bez Żydów – a to te dwie grupy razem stanowiły większość a już na pewno wyznaczały kierunki kulturowe, naukowe owej Galicji.
Warto pamiętać że Lwów zamieszkały głównie przez Polaków /Rusini ok. 10%/ był dla reszty Kraju pod zaborami swoistą stolicą – to tu funkcjonował polski uniwersytet, Politechnika, Akademie Medyczne, Rolne …To tu były z wielką troską kultywowane tradycje IRP. Dziś nam to miasto zabrano – ale chyba nikt w Polsce nie myśli o nim jak o ukraińskim. Zresztą dotyczy to większości miast Podola, Wołynia, Pokucia…
Lwów to kawał polskiej a nie ukraińskiej historii – ale to również serce naszego narodu.