Konflikt zbrojny, trwający od kilku miesięcy we wschodniej części Ukrainy rodzi pytania zarówno o jego charakter, jak i możliwe konsekwencje dla Ukrainy, jak i dla całej Europy.
Nieprzypadkowo pojawia się określenie „dziwna wojna”, wskazujące na nietypowy charakter tego konfliktu. W pewnym stopniu można szukać analogii z „dziwną wojną” pomiędzy Francją a Niemcami na przełomie 1939 i 1940 roku, chociaż w omawianym przypadku sytuacja jest odwrotna: o ile u progu II wojny światowej mieliśmy do czynienia z wojną oficjalnie wypowiedzianą, ze wszystkimi tego dyplomatycznymi konsekwencjami, ale praktycznie bez starć zbrojnych, o tyle w przypadku konfliktu na wschodzie Ukrainy jest zupełnie inaczej: trwają walki w których stroną de facto jest Federacja Rosyjska, udzielająca wsparcia separatystycznym ugrupowaniom zbrojnym działającym na wschodzie Ukrainy, jednak Kijów i Moskwa nadal utrzymują stosunki dyplomatyczne, polityczne i w znacznej części gospodarcze.
Pomiędzy wojną a pokojem
Prawdopodobnie do otwartego starcia obu krajów nie dojdzie, gdyż faktycznie nie leży ona w interesie żadnej ze stron, w tym także Rosji. O ile pokonanie armii ukraińskiej w hipotetycznej konfrontacji zbrojnej byłoby możliwe, to okupacja i kontrolowanie części terytorium Ukrainy (nawet samego Donbasu) byłoby o wiele trudniejsze i wymagałoby olbrzymich nakładów środków, także finansowych – a jak wiadomo już w tej chwili konieczność utrzymywania administracji i zapewnienia niezbędnych świadczeń na zajętym w marcu Półwyspie Krymskim stanowi znaczące obciążenie dla budżetu Federacji Rosyjskiej. Inwazja na Ukrainę naraziłaby Federację Rosyjską na poważne i nieuniknione sankcje ze strony wspólnoty międzynarodowej o trudnych do przewidzenia konsekwencjach politycznych i gospodarczych.
Wydaje się, że taki stan rzeczy z jakim mamy do czynienia obecnie: sytuacja toczących się z mniejszą lub większą intensywnością walk w Donbasie może utrzymywać się przez wiele miesięcy lub nawet lat, podobnie, jak miało to miejsce w wypadku konfliktu pomiędzy Gruzją, a wspieranymi przez Rosję separatystycznymi republikami: Abchazją i Osetią Południową.
Nawet jeżeli armii ukraińskiej uda się opanować Donieck i Ługańsk oraz rozbić grupy separatystyczne, to należy liczyć się z tym, iż będą one nadal pojawiać się we wschodniej części Ukrainy nadal korzystając ze wsparcia strony rosyjskiej, a wybuchające od czasu do czasu starcia na pograniczu ukraińsko-rosyjskim (prowokowane przez separatystów) będą stale utrzymywać stan destabilizacji w regionie.
Stworzenie takiej sytuacji pozostaje w interesie Moskwy, gdyż pozwoli stosunkowo niewielkim kosztem na utrzymywanie Ukrainy w niejasnym położeniu, faktycznie pomiędzy wojną a pokojem, co w sposób zasadniczy może utrudnić dążenie Kijowa do zacieśnienia współpracy z krajami Unii Europejskiej i NATO, o członkostwie w którejkolwiek z wymienionych struktur nie wspominając. Będzie także negatywnie wpływać na ukraińską gospodarkę, generując znaczące koszty w postaci zwiększonych wydatków na siły zbrojne – dla których w sytuacji ciągłego zagrożenia zwyczajnie nie ma i nie może być alternatywy.
Powtórka z appeasementu
O ile do niedawna konflikt w Donbasie był sprawą dość marginalną z punktu widzenia polityki światowej i europejskiej, to zestrzelenie przez prorosyjskich separatystów samolotu malezyjskich linii lotniczych Boeing 777 z 298 osobami na pokładzie (z których większość stanowili obywatele Holandii) spowodowało, że problem ten znalazł się w centrum uwagi polityków europejskich, którzy wkrótce po tym wydarzeniu podjęli dyskusję nad kolejnymi sankcjami wobec Rosji.
Niestety, działania Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych od samego początku kryzysu związanego z wydarzeniami na Ukrainie – a więc faktycznie od końca listopada 2013 roku, są pozbawione zdecydowania.
Właśnie dzięki temu Władimir Putin może posuwać się coraz dalej w swoich agresywnych działaniach wobec Ukrainy, a politycy europejscy idąc na kolejne ustępstwa wobec Moskwy (jak choćby wezwanie kanclerz Niemiec, aby Ukraina podjęła rozmowy z separatystami) pozostają cały czas w przekonaniu, że bronią pokoju i bezpieczeństwa na kontynencie, co niestety musi budzić skojarzenia z polityką appeasementu, realizowaną przez Wielką Brytanię i Francję wobec III Rzeszy tuż przed wojną światową.
Takie stanowisko wynika w pierwszej kolejności z obaw, co do potencjalnej utraty korzyści handlowych ze współpracy z Rosją, także w sferze kontraktów zbrojeniowych – sztandarowym przykładem jest uparta postawa Francji, która pomimo wydarzeń, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich miesięcy jak dotąd nie zdecydowała się na rezygnację z kontraktu zakładającego sprzedaż Rosji okrętów desantowych klasy „Mistral”. Nie jest to jednak odosobniony przypadek, jako że technologie militarne do Rosji eksportują także Niemcy, Włochy oraz Wielka Brytania.
Pomimo ogólnego wzrostu napięcia na linii Zachód-Rosja, prawdopodobieństwo wybuchu poważnego konfliktu w skali całego kontynentu jest niewielkie. Wbrew obiegowym opiniom wydaje się, że Władimir Putin prowadzi bardzo przemyślaną politykę, starannie kalkulując możliwe zyski i potencjalne straty. Brak zdecydowanych kroków ze strony Unii Europejskiej i USA powoduje, że może posuwać się coraz dalej, chociaż te działania są obarczone pewnym ryzykiem nieprzewidywalności – najlepszym tego przykładem jest prawdopodobnie omyłkowe zestrzelenie malezyjskiego Boeinga 777, które do pewnego stopnia ograniczyło pole manewru Rosji, nie spowodowało jednak wycofania wsparcia dla nielegalnych grup zbrojnych działających w Donbasie.
Z punktu widzenia Moskwy najlepszym rozwiązaniem byłoby doprowadzenie do zamrożenia trwającego konfliktu i stworzenia status quo na wschodzie Ukrainy z funkcjonującymi tam republikami separatystycznymi, jednak ten scenariusz wkrótce może okazać się nierealny ze względu na szybkie postępy armii ukraińskiej prowadzącej działania przeciwko separatystom.
Takie rozwiązanie byłoby na rękę także wielu krajom w UE, które mogłyby ogłosić sukces swojej polityki zażegnywania konfliktów i powrócić do „business as usual” z Rosją.
W tym kontekście nie można zresztą wykluczyć dalszych nacisków dyplomatycznych na Kijów ze strony niektórych stolic europejskich – a trzeba pamiętać, że wobec obecnej, trudnej sytuacji ekonomicznej Ukrainy Zachód posiada pewne instrumenty nacisku, także finansowego, a pokutująca w świadomości wielu zachodnich polityków zasada „Russia First” może skłaniać do ich zastosowania.
Polityka Kijowa musi być więc bardzo przemyślana i wzorem Rosji opierać się na faktach dokonanych – im szybciej uda się zlikwidować większe grupy bojowników w Donbasie, tym lepsza będzie pozycja Ukrainy wobec Rosji oraz ewentualnych nacisków ze strony UE.
Dariusz Materniak, Kurier Galicyjski, nr 14-15 (210-211), 19-28 sierpnia 2014; skróty red. Kresy24.pl
6 komentarzy
podpis
21 lutego 2015 o 09:17gdzieś już taki komentarz czytałem dziwna wojna na Ukrainie to samo pisali o Krymie że putin nie zaatakuje bo mu się nie oplaca
Barnaba
1 kwietnia 2015 o 12:14Gdyby Ukraińcy wierzyli że Krym jest ich to by go bronili. A teraz to mówią Europie i światu: no zróbcie coś żeby Krym wrócił do nas bo przecież tak być nie może. Załatwcie żeby nam go oddali bo my chcemy tam rządzić. No i co? Teraz cały świat ma stoczyć wojnę z Rosją żeby wywalczyć dla Ukrainy Krym. Są w dość trudnym położeniu. Do walki za ukraiński Krym już raczej nikogo chętnego nie znajdą na świecie skoro u nich nikogo takiego nie było a więc go nie odzyskają. Jeśli podzielą kraj to utracą cały wschód ale zyskają jednolitość w narodzie, a jak poprą rozwiązanie Putina jeśli chodzi o federalizację to teoretycznie zyskają cały kraj ale Putin dzięki wschodowi będzie wpływał na zachód czyli całą Ukrainę a nawet w wyborach z racji większego zaludnienia na wschodzie będzie w stanie przeforsowywać kandydatów pokroju Janukowycza. I co mają wybrać? Co dla nas lepsze? Piszcie.
wojtek
4 kwietnia 2015 o 22:26Niestety ukraincy są w dużej mierze sobie winni.
Przez ponad dwadzieścia lat od upadku CCCP niewiele zrobili. Litwa, Łotwa, Estonia mimo iż też były byłymi republikami radzieckimi wykorzystały moment i uwolniły się od okupacji sowieckiej. Pomarańczowa rewolucja nie została wykorzystana. Pozbyli się sprzętu wojskowego a teraz czekają żeby Europa walczyła z Rosją za nich.
Oczywiście Rosja działa jak zawodowy bandyta z zimną krwią opłacają morderców. Ale to nie wina Putina (jak wszyscy twierdzą). To 90 % Rosjan chce powrotu Rosji do pozycji jak największego imperium i popierają tę bandycką politykę swojego cara.
amur-49
6 kwietnia 2015 o 00:41Krym, to już dla Ukrainy stracony. Ważny teraz jest Donbas. Czy Ukraińcom uda się sytuację w tym regionie ustabilizować, to znaczy separatystów ostatecznie pokonać? Zależy to od kilku czynników. Po pierwsze – konsolidacja ukraińskiej armii. Tu wszystko jest na dobrej drodze: co się Putinowi niewątpliwie udało,to zjednoczyć wokół wspólnej patriotycznej idei wszystkich mieszkańców Ukrainy, niezależnie od języka jakim w domu mówią, i tym samym podnieść morale również w armii ukraińskiej. Po drugie – dostarczenie Ukraińcom nowoczesnego uzbrojenia, wsparcia wywiadem satelitarnym, a i także dobrego przeszkolenia. To rola Zachodu.
No i po trzecie (tu również Zachód) przyciśnięcie Rosji sankcjami tak, żeby Kremlowi pozostała alternatywa: albo odpuścisz, albo z torbami. A separatyści bez pomocy Rosji nie mają żadnych szans. Dyplomacja zachodnia też ma jedną, prostą alternatywę: albo solidne wsparcie Ukraińców i w końcu poszerzenie europejskiego obszaru stabilizacji i bezpieczeństwa, albo pozostawienie w tym miejscu wiecznie ropiejącej rany. A historia osądzi.
lol
30 kwietnia 2015 o 11:24Co to za wojna, gdy po obu stronach walczy w sumie ze 20tys ludzi i 100 czołgów…. Więcej było w partyzantce AK…Nie zawracajcie gitary…
Dajaman
24 sierpnia 2015 o 20:23I właśnie dlatego dojdzie do III Wojny Światowej, bo sytuacja gdzie inni nie chcą wojny, a jest jedno państwo(Rosja) która jej chce, to ją wywoła. Karmienie bandyty w końcu wyjdzie bokiem (po raz kolejny) zachodowi.