Pogranicze polsko-sowieckie w pierwszych latach po I wojnie światowej to był przemytniczy raj. Ani państwo polskie, ani Sowieci nie byli w stanie poradzić sobie z sytuacją. Przerzucano nielegalnie przez granicę ludzi, narkotyki, ubrania, tabakę, tytoń czy ikrę. Grasowały zbrojne bandy. Po polskiej stronie spokój przywrócił dopiero elitarny Korpus Ochrony Pogranicza, a po sowieckiej stalinowski wielki terror.
„Żyliśmy jak królowie. Wódkę piliśmy szklankami. Kochały nas ładne dziewczyny. Chodziliśmy po złotym dnie. Płaciliśmy złotem, srebrem i dolarami. Płaciliśmy za wszystko: za wódkę i za muzykę. Za miłość płaciliśmy miłością, nienawiścią za nienawiść.” – pisał we wstępie do emigracyjnego, rzymskiego, wydania (1946 rok) swojej powieści „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” Sergiusz Piasecki. Najsłynniejszy nie tylko wśród literatów przemytnik działający na pograniczu polsko-sowieckim w czasach międzywojennych.
Na mocy traktatu ryskiego kończącego wojnę polsko-bolszewicką granica polsko-sowiecka z 18 marca 1921 roku podzieliła naturalnie uformowane przez wieki kresowe społeczności Polaków, Białorusinów, Ukraińców, Żydów.
Mimo że granica „ryska” była ówczesną „żelazna kurtyną”, a po stronie sowieckiej instalował się totalitarny reżim, warunki do kontaktów i rozwoju przemytu były przez lata doskonałe. To zresztą zaczęło się już u końca I wojny światowej, gdy przez linie wojsk niemieckich szedł przemyt do pogrążonej w rewolucji, a potem wojnie domowej Rosji.
Zapisem tamtych czasów i tych zjawisk są właśnie wczesne powieści Piaseckiego, oparte na jego własnych doświadczeniach. Etnicznie Piasecki był bardziej Białorusinem niż Polakiem, a jego pierwszym językiem był język rosyjski.
Był dzieckiem z nieślubnego związku zubożałego, zrusyfikowanego polskiego szlachcica i białoruskiej wieśniaczki o szlacheckich korzeniach, ale z matką miał niewiele kontaktów, wychowywała go konkubina. Znęcała się nad nim, a ojciec niewiele interesował, nic więc dziwnego, że Piasecki już w okresie dojrzewania wszedł na przestępczą drogę, po raz pierwszy trafił do więzienia po bójce w szkole. Uciekł stamtąd do Moskwy, tam zastała go bolszewicka rewolucja. Widząc jej okrucieństwa nabrał do komunizmu odrazy i nienawiści.
Potem Piasecki wyjechał do Mińska, gdzie również „pracował” w światku przestępczym. Ale sprawy ideowe nie były mu nigdy obce. Poparł tworzącą się państwowość białoruską, zaciągnął się do armii krótko istniejącej w latach 1918-1920 Białoruskiej Republiki Ludowej. Niepodległa Białoruś nie utrzymała się długo, zgnieciona kontrofensywą bolszewików. Uciekł na zachód jak tysiące Białorusinów, „białych” Rosjan, Ukraińców, Gruzinów, Azerów i zaciągnął się do polskiej armii, by z bolszewikami walczyć.
Swoje powojenne losy oddał między innymi w najbardziej poczytnych, napisanych po latach książkach „Żywot człowieka rozbrojonego” (z okresu, gdy tułał się po Wileńszczyźnie) i w swoim opus magnum „Kochanek wielkiej niedźwiedzicy”.
Przemytnicy i służby specjalne
Ze wspomnianych książek wynika, że w okresie wojennym i kilka lat po występują na Kresach patologie, które skłonni jesteśmy uważać za charakterystyczne dla naszych czasów – przestępczość zorganizowana, dwuznaczne uwikłania służb specjalnych, rozpad rodzin, demoralizacja, narkomania, hazard, proceder zarabiania na pornografii i prostytucji, homoseksualny półświatek, korupcja, zbrodnie. Ale mimo wszystko świat ten miał jednak swój kodeks honorowy. „Kształciłem się z ksiąg życia, a pedagogami moimi byli ludzie szczególni i ciekawi. Niektórzy z nich nawet czytać nie umieli, lecz posiadali „głębinową wiedzę” pewnych odcinków życia. Dyplomów z tych „szkół” nie posiadam, lecz poznałem rzeczy naprawdę ciekawe i uczyłem się dobrze. Tamci „pedagodzy” byli ze mnie zadowoleni, choć protekcji nie miałem. Zastępowały ją szczerość, wierność, spryt i odwaga. W tamtym świecie ceniło się to i szanowało.” – pisał Piasecki.
Wciąż żyjący na krawędzi, także finansowej, Piasecki nawiązał w końcu współpracę z polskim wywiadem, słynną „dwójką” czyli II Oddziałem Sztabu Generalnego. Znał realia i ludzi za wschodnią granicą, miał być łącznikiem – przenosić przez granicę pieniądze dla agentów „dwójki”. I ze swoich zadań wywiązywał się znakomicie, tyle że polski wywiad mało mu płacił. Dlatego nie porzucił przestępczej działalności, zarabiał na przemycie, głównie narkotyków (w tamtym okresie „modna” była kokaina). Narkotyki pomagały mu też w kontaktach z sowieckimi milicjantami, czekistami, pogranicznikami, służyły jako łapówka albo sam z nimi też wciągał biały proszek. Wtedy to właśnie Piasecki uzależnił się.
„W owym okresie pracowałem jednocześnie w wywiadzie wojskowym. Przemytnicy o tym nie wiedzieli. Wywiad zaś nie wiedział, że pracuję z przemytnikami (…) Oddział II płacił bardzo mało, ja zaś utrzymywałem za granicą wiele placówek wywiadowczych. Chciałem, by moi ludzie byli dobrze opłacani. Przemycałem do Rosji kokainę, a stamtąd futra. (…) Nie zabezpieczyłem siebie, nie kupiłem nawet kamienicy, choć mogłem kupić ulicę. A później głodowałem w więzieniu” – wspominał Piasecki.
To, co się działo na wschodnich rubieżach Polski, od początku było jednym z największych wyzwań i problemów dla władz, nie tyko jeśli chodzi o przemyt. Od 3 września 1921 roku decyzją rządu ochroną granic państwowych zajmowały się Bataliony Celne i pododdziały policji państwowej. Po roku, wzdłuż całej granicy państwowej były zaledwie 24 inspektoraty i 100 komisariatów ochrony celnej (około 7 tys. funkcjonariuszy). To było zdecydowanie za mało. A w większości biedna kresowa ludność wprost garnęła się do przemytniczej roboty szukając okazji do zarobku.
Sowieci też nie mogli poradzić sobie z opanowaniem zjawiska po swojej stronie. Tam ludność była jeszcze biedniejsza – pierwsze lata istnienia Rosji sowieckiej naznaczone były głodem, przemocą i chaosem. Natomiast od 1922 roku zaczęła obowiązywać tzw. Nowa Ekonomiczna Polityka polegająca na zezwoleniu na drobną prywatną inicjatywę. W warunkach sowieckich oznaczało to też wzrost korupcji i przestępczości gospodarczej oraz cen.
W efekcie przez pierwsze lata granica polsko-sowiecka była kompletnie dziurawa.
– Ta nieszczelność i przestępczość na granicy bardziej jednak szkodziła Polsce niż Sowietom. To Polska chciała stabilizacji, by pokazać, że potrafi zarządzać tymi ziemiami – mówi prof. Marek Kornat z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk. I przypomina, że Sowieci mniej lub bardziej otwarcie kwestionowali polską państwowość i zdolność do zarządzania swoim terytorium.
– Im chodziło o to, żeby był ferment, chaos. Poza tym nieszczelna i niestabilna granica, ułatwiała przerzut zaopatrzenia dla komunistów i agentów w Polsce – pieniędzy, ludzi, materiałów propagandowych, dokumentów – dodaje prof. Kornat.
– W latach 20 sowieci przerzucali całe bandy, które najeżdżały polskie miasta. Dopiero KOP to uspokoił – mówi pisarz Jacek Matecki.
Delimitacja granicy polsko-sowieckiej zakończyła się dopiero w 1924 roku. Sytuację z polskiej strony opanował wspomniany Korpus Ochrony Pogranicza, ale nie stało się to od razu, zajęło kilka lat,
KOP utworzono w 1923 roku dla ochrony wschodnich granic. Łączył funkcje policji granicznej, nadgranicznej i celnej, wojskowe, wywiadowcze i kontrwywiadowcze. – Wywiad KOP to osobny rozdział. Archiwum znajduje się w Moskwie. Widziałem raporty KOP o łagrach z 1932 roku! Sami Sowieci nie mogli wyjść z podziwu, bo np. łagry na Sołowkach były rozpracowane ze szczegółami – mówi Matecki.
Sowieci również zaczęli zmieniać sposób pilnowania swojej zachodniej granicy. Od 1922 roku walką z przemytem zajmował się specjalnie do tego powołany Zachodni Okręg Celny. Dużą część odpowiedzialności w walce z przestępczością nadgraniczną przekazano służbom specjalnym, czyli czekistom. Już w następnym roku władze pochwaliły się, że na samym odcinku granicy Polski z białoruską republiką sowiecką (tam przemyt był największy z powodu bliskości dużego miasta, Mińska) zatrzymano 3187 kontrabandzistów. Skali strat dla budżetów nie da się oszacować, ale NKWD ogłosiło w 1935 roku, że od początku istnienia granicy udaremniono nielegalny przewóz towarów na kwotę 10 mln rubli.
Jak wyglądał co do struktury ten przemytniczy ruch w latach dwudziestych, złotym okresie szmuglu na granicy polsko-sowieckiej? Obok ludzi działających na własną rękę, dominowały siatki przestępcze. Najwięcej zajmowało się przerzutem towarów (przez „zieloną granicę” pociągami, ukrywając towar przy przekraczaniu przejść granicznych), wyżej nich stali „hurtownicy” mający pieczę nad magazynami i towarami, potem ci, którzy rozprowadzali go w sklepach, targowiskach, na bazarach i restauracjach, na samej górze szefowie takich siatek. Przy czym pamiętać należy, że przestępczy bossowie mogli mieć siedzibę z dala od granicy, na przykład w Warszawie albo jeszcze dalej, w Niemczech czy innym kraju. Ale nieformalną polską stolicą przemytników była nadgraniczny Raków.
Pewną wiedzę o szczegółach może dać może afera, która za wyszła na jaw za sprawą prowokacji oficerów i agentów OGPU (poprzednik NKWD). W 1930 roku sowiecki oficer graniczny oddziału timkowiczewskiego (dzisiejsza Białoruś) umówił się z członkami polskiej grupy przemytniczej na łapówkę i transakcję na ogromną skalę. Chodziło o przemyt sacharyny, zegarków, luksusowych pończoch, perfum i pudrów firmy „Coty” na sumę około 100 tysięcy rubli. Ale w pobliżu wsi Morocz sowiecka straż graniczna zatrzymała olbrzymią partię. Aresztowani zostali też oczywiście przemytnicy. Co się okazało? Byli wśród nich dwaj właściciele dużych sklepów w Warszawie, oraz urzędnik Ministerstwa Finansów i oficer KOP.
Jakie stosowano jeszcze metody przemytu poza przekupywaniem pograniczników? Na przykład przemytnicy, którzy przejeżdżali przez granicę pociągiem jako pasażerowie, deklarowali celnikom, że przewożą osobistą odzież, a tak naprawdę przewozili tkaniny, albo naklejano na towary fałszywe plomby urzędów celnych. Chłopi (bo to oni najczęściej byli „mrówkami”) szyli sobie specjalne kamizelki z wszytym towarem, które zakładali pod ubranie. Albo wbudowywali podwójne dno w swoich wozach czy saniach, albo też towar ukrywali pod chrustem, a na granicy deklarowali, że zebrali go na podpałkę.
Ale były jeszcze inne, bardziej radykalne metody. W pierwszych latach po wojnie działały na pograniczu, szczególnie na terytorium dzisiejszej Ukrainy, wspomniane wyżej zbrojne bandy. Liczyły od kilku do kilkudziesięciu osób. W pierwszej połowie lat dwudziestych taka 30-40 osobowa banda działająca ze strony wschodniej była postrachem i utrapieniem służb w rejonie nikolskim na Ukrainie. Uzbrojeni ludzie atakowali przejścia graniczne i przejmowali nad nimi kontrolę do czasu przewiezienia większej partii towaru.
Jeśli chodzi o najpopularniejsze towary, z raportów polskich i sowieckich wynika, że z Polski przywożono najczęściej sacharynę, damskie buty, wełniane tkaniny na spódnice, sukienki i koszule, w drugą stronę szła tabaka, ikra i tytoń.
Złoto „byłych ludzi”
– Granica to nie tylko przemyt towarów. W jedną i drugą stronę przemykali ludzie. Z grubsza można ich podzielić na dwie kategorie, jednym nie podobało się w Sowietach a drugim w Polsce – mówi Matecki – Do pierwszej grupy należeli ci, którzy uwierzyli w bolszewicki raj. Nie byli to wyłącznie tropieni przez policję komunistyczni działacze. Sporą grupę stanowili bezrobotni, którzy liczyli na pracę i dobrobyt, a także białoruscy i ukraińscy chłopi. Im bardziej jednak krzepła władza radziecka, tym bardziej strumyk chętnych sechł. Na początku uciekinierów osiedlano przy granicy, ale potem rozniosły się wieści, że Sowieci traktują ich jak szpiegów i wlepiają wszystkim po 10 lat łagru.
Ale przemytników interesowali ci, którzy chcieli wydostać się z „ojczyzny proletariatu”
– Stanowili żyłę złota. Byli to najczęściej tak zwani „byli ludzie”, czyli wyzbyta swoich praw i majątków arystokracja, burżuazja i carscy urzędnicy. Aby uratować życie spieniężali resztki dobytku, wykopywali ostatni słoik ze złotymi rublami i przebrani za proletariuszy podążali nad granicę. Po drodze wyłapywało ich CzK, denuncjowali pasażerowie pociągów i zdradzali nieuczciwi przewodnicy. Lecz gdy już dotarli na przygraniczne tereny mieli sporą szansę na przejście granicy. Tu bowiem obowiązywały już inne zasady – opowiada Matecki i powołuje się na wspomnienia naczelnika białoruskiej bezpieki Wiktora Jarkina. – Ten białoruski odpowiednik Sergiusza Piaseckiego spisał memuary i, jako uczciwy czekista, złożył je w archiwum swojego urzędu. W lutym 1937 jacyś enkawudowscy literaturoznawcy napisali tajną, wewnętrzną recenzję tego dzieła, a w marcu autor został rozstrzelany.
Jak pisał Jarkin, kontrabanda była w pierwszych latach po I wojnie światowej kluczowym elementem gospodarki Rosji Radzieckiej. Doszło do tego, że granica dyktowała ceny w całym kraju. – Tu pojawiały się towary z Wilna, Warszawy, Wiednia i Berlina, a sprawna podziemna dystrybucja rozsyłała je po kraju. Do rangi handlowej metropolii urosła senna prowincjonalna Orsza. To właśnie tu, oprócz kupców, zjeżdżali „byli ludzie”, którzy chcieli nielegalnie przekroczyć granicę.
Przemytniczy cennik dla nich był następujący: przekroczenie granicy bez rzeczy 200 rubli, z rzeczami 300, z towarem o wadze do 100 pudów (1600 kg), cena w zależności od przemycanego asortymentu. Jarkin pisał, że każde przygraniczne miasto miało przemytniczy „komitet centralny” złożony z wpływowych przestępców, handlowców, skorumpowanych pograniczników. Te czasy skończyły się w roku 1922, kiedy postanowieniem samego Lenina wojska pograniczne wcielono w struktury policji politycznej, osławionego GPU. Ale nawet czekiści dawali się korumpować i przemyt wciąż się odbywał, choć na mniejszą skalę.
Głód i terror
Od przełomu lat 20. i 30., po dojściu Stalina do władzy, w całym ZSRS reżim totalitarny został rozbudowany i wzmocniony. „Ojczyzna światowego proletariatu” wchodziła w okres wielkiego terroru, głodu na Ukrainie, „operacji polskiej NKWD”. Na granicach zaostrzone zostały zakazy dotyczące przewozu ludzi i towarów, a przebywać w strefie nadgranicznej mogli w zasadzie tylko funkcjonariusze i urzędnicy oraz lokalni mieszkańcy, jeszcze bardziej bezwzględna stała się NKWD.
– W latach 30. granica była już bardzo szczelna z obu stron. Sowieci wznoszą linię Stalina, przygotowując się już do przyszłej wojny z krajami kapitalistycznymi, z polskiej strony też były rozbudowane zabezpieczenia. Józef Beck stwierdził, że wschodnia granica Polski to wschodnia granica cywilizacji europejskiej – mówi prof. Marek Kornat. – Zawodowy przestępca zawsze znajdzie jakieś możliwości działania, ale w latach 30. te możliwości spadły do minimum
– Na granicy dominują już inne zjawiska. Mnożą się ucieczki głodujących. Jedyną szansą było przepłynięcie przez Zbrucz, najlepiej podczas mgły. Sowieccy pogranicznicy mieli rozkaz strzelania do uciekinierów. Tych, którym się udało uciec, pomagał KOP – kontynuuje prof. Kornat.
– W ówczesnej prasie polskiej wiele było relacji świadków, którzy na własne oczy widzieli ludzi usiłujących przepłynąć graniczny Zbrucz w nadziei na kromkę chleba w Polsce. Sowieccy pogranicznicy strzelali do tych ludzi jak do kaczek nie przejmując się „widzami” z drugiego brzegu – opowiada Matecki.
Sowieci mieli pretensje do Polaków o to, że pomagają uciekinierom. Był to jeden z największych problemów w ówczesnych stosunkach polsko-sowieckich. Poza tym zaczęło być coraz więcej incydentów zbrojnych. Rosyjskie samoloty naruszały polską przestrzeń powietrzną, a w 1937 na granicy zastrzelony został polski oficer. – To był okres największego napięcia w stosunkach polsko-sowieckich, ostatecznie udało się wynegocjować porozumienie o likwidacji zajść granicznych. Paradoksalnie, napięcie na granicy w 1937 roku było nawet większe niż przed 17 września 1939, wtedy Sowietom zależało, by Polacy nie spodziewali się agresji z ich strony – wskazuje prof. Kornat.
Idol białoruskiej młodzieży
Sergiusz Piasecki został aresztowany i w 1926 roku skazany w Wilnie na karę śmierci za napady rabunkowe na kupców żydowskich i pasażerów kolejki wąskotorowej. Dzięki pracy dla wywiadu prezydent złagodził mu karę do 15 lat. Dopiero w więzieniu dobrze nauczył się polskiego i został literatem. Powieść „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” uczyniła go sławnym i pod naciskiem ludzi kultury w 1937 roku został ułaskawiony przez prezydenta i wyszedł na wolność. W czasie wojny był żołnierze AK, po wojnie uciekł do Włoch, do armii Andersa, a potem osiadł w Wielkiej Brytanii. Pisał, tworzył i żył skromnie do śmierci w 1964 roku.
Dziś Piasecki, nieco zapomniany w Polsce, jest literackim idolem antyreżimowo i narodowo nastawionych Białorusinów. Mnożą się jego pirackie przekłady i książki wydawane w drugim obiegu. Co ciekawe, młodzi Białorusini uważają go za swojego.
A na dzisiejszej polsko-białoruskiej, polsko-ukraińskiej i polsko-rosyjskiej granicy, przemyt też kwitnie. Tak jak na każdej granicy w każdych czasach. Zwłaszcza, że nasza granica wschodnia (oraz z Obwodem Kaliningradzkim) to również granica Unii Europejskiej.
Marcin Herman
Artykuł pochodzi z „Gazety Bankowej” 2/2015
na zdjęciu: ułani z 20 szwadronu KOP, CC BY-SA 3.0
2 komentarzy
Jan
26 stycznia 2018 o 19:19Przeczytałem wszystko co się w Polsce ukazało. Często wracam do tego momentu w „Kochanku …” gdzie jako więzień, który ma być wysłany wgłąb Rosji, ucieka im z pędzącego pociągu. Moim zdaniem ta strona to w polskiej literaturze „chwila wschechczasów”.
józef III
28 stycznia 2018 o 21:29Na K24 pisano o tym już wielokrotnie. Ten tekst nic nie wnosi. Wnosi natomiast bliski finał inicjatywy Pomnika SP w Rakowie. Obiekt jest niemal gotowy (trwa szlifowanie) a pp. Januszkiewiczowie w Rakowie szykują miejsce na swojej prywatnej działce.