
Ilustracja: AI
Potężne pieniądze przeszły Putinowi koło nosa.
Prezydenci Kazachstanu – Kasym-Żomart Tokajew i Uzbekistanu – Szawkat Mirzijojew podpisali w Stanach Zjednoczonych gigantyczne kontrakty na zakup amerykańskich elektrowozów i samolotów – donoszą agencje.
Łączna wartość taboru kolejowego dla Kazachstanu to 4 mld dolarów, a 22 pasażerskich Boeingów 787 Dreamliner dla Uzbekistanu – 8,5 mld USD. Eksperci oceniają, że jeszcze do niedawna takie kontrakty z USA krajów, które uważano za część rosyjskiej strefy wpływów, byłyby niemożliwe. Rosja wcisnęłaby im bowiem za grube pieniądze własne lokomotywy i samoloty.
Najwyraźniej jednak Kazachstan i Uzbekistan właśnie tę strefę opuściły, podobnie jak wcześniej Armenia i Azerbejdżan, które 8 sierpnia podpisały w USA pod protektoratem Donalda Trumpa ostateczne porozumienie pokojowe, rezygnując z jakiegokolwiek politycznego pośrednictwa Rosji.
Wszystkie te kraje coraz bardziej ciążą też gospodarczo ku Stanom Zjednoczonym, Chinom i Unii Europejskiej. Na domiar złego prezydent Tokajew spotkał się jeszcze w Nowym Jorku z Wołodymyrem Zełenskim, wywołując kolejny paroksyzm wściekłości Moskwy.
Problem Rosji polega na tym, że ani może tych państw zatrzymać, ani dostarczyć im tego, co potrzebują. W Rosji są wprawdzie zakłady lotnicze i kolejowe, które jeszcze dekadę temu byłyby może w stanie takie kontrakty realizować, ale już nie są. Ani wyprodukować, ani zapewnić jakości, ani serwisu, ani dostarczyć na czas.
Zresztą wielkie Zakłady Parowozów w rosyjskiej Kołomnie przestały już je wytwarzać, gdyż usiłują teraz robić silniki do rosyjskich okrętów wojennych. Nie mają z tego praktycznie żadnego zysku, ale taki jest rozkaz z Moskwy.
Tak więc ogromne pieniądze za samoloty i elektrowozy nie trafią do Putina. Ale na pocieszenie publicysta Arkadij Dubnow ironicznie przytacza jednak pewien rosyjski sukces na niwie współpracy z zagranicą w ostatnich dniach.
Otóż na prospekcie Andropowa (tak!) w Moskwie otwarto właśnie północnokoreańską restaurację “Phenian”. Kelnerki są w mundurach, nie mówią po rosyjsku, w środku wiszą plakaty propagandowe KRLD, a z telewizora lecą przemówienia Kim Dzong Una.
Co prawda, nie każdy wejdzie do środka – na bramce jest face control, sprawdzanie dokumentów, rewizja i krótkie przesłuchanie. Jeśli okaże się, że ktoś był wcześniej w Korei Południowej – zakaz wstępu.
Cóż, każdy ma takich partnerów zagranicznych, na jakich zasłużył.
Zobacz także: Chcą rozmieścić broń jądrową tuż pod nosem Rosji! Bliżej już się nie da.
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!