Ruchy Moskwy można przewidzieć. Jeśli w Kijowie przy udziale Zachodu zostanie zawarty kompromis i Ukraina po raz kolejny wymknie się kremlowskim imperialistom z rąk, postąpią oni tak, jak postępowali zawsze przez ostatnie kilkaset lat.
Brutalna siła, szantaż, przekupstwo, kłamstwo i skrytobójstwo – to jedyne instrumenty polityczne znane Władimirowi Putinowi. Chory na władzę, mały człowiek bez moralności, mający na rękach krew własnych obywateli i narodu czeczeńskiego, szef diabelskiego systemu aspirującego do panowania nad całym światem, wierny uczeń Stalina, o czym jako pierwszy ostrzegał już dawno pułkownik Ryszard Kukliński. Putin nie zawaha się użyć siły na Ukrainie.
Moskiewski satrapa dobrze wie, że jego coraz bardziej niewydolny i ogarnięty patologią kraj nie jest w stanie zapanować nad ukraińskim narodem. Afganistan dla sowietów byłbym niczym w porównaniu z krwawą jatką i zapaścią finansową, jaką sami sobie zgotowaliby Rosjanie próbując obecnie opanować i utrzymać całe terytorium Ukrainy.
Z drugiej strony Putin doskonale czuje, że jego latami budowany we własnym społeczeństwie prestiż „scaliciela ziem ruskich” legnie w gruzach jeśli Ukraińcy ostatecznie wybiorą drogę na Zachód. Musi więc udowodnić, że coś dla Rosji wygrał, tym bardziej, że wpompowanie wielkiej kasy w igrzyska w Soczi okazało się wielkim propagandowym niewypałem. Tym czymś, co utrzyma go przy władzy, będzie Krym i Wschodnia Ukraina.
Rosyjski scenariusz w takich przypadkach jest standardowy: najpierw maksymalnie podsycić chaos i zbrodnię, gdzie się da, wysyłając szwadrony śmierci przebrane w ukraińskie mundury, a także wykorzystując kryminalistów kontrolowanych przez moskiewskich wasali z Doniecka, Ługańska i Charkowa. Skala zbrodni powinna z jednej strony przerazić Zachód, który nade wszystko ceni sobie „święty spokój”, z drugiej zaś wywołać w ludności na wschód od Dniepru potrzebę przywrócenia porządku i ustanowienia silnej władzy, której rząd w Kijowie nie jest już w stanie zapewnić.
Równolegle putinowskie media rozpoczną histeryczny krzyk o konieczności obrony mniejszości rosyjskiej na Krymie i Wschodniej Ukrainie, a nawet o tym, że „banderowcy zagrażają Rosji”, o czym już zresztą pisze „Moskowskij Komsomolec”. Potem nastąpi jakaś antyrosyjska prowokacja gdzieś na granicy, albo „banderowski” zamach terrorystyczny na Rosjan w którymś z dużych miast.
Kiedy ciemny lud rosyjski będzie już wystarczająco napompowany żądzą zemsty i poczuciem „skrzywdzonej ruskiej godności”, nastąpi „wezwanie na pomoc” od ciemiężonych „braci z Ukrainy” i do akcji wejdą czołgi. W zasadzie aż do Kijowa nie będą miały wiele do roboty. Wszystko załatwią miejscowe prorosyjskie władze, a zrusyfikowana i zsowietyzowana ludność, bezideowa, upodlona i podatna na populistyczną manipulację, nie tylko nie będzie stawiać oporu, ale wręcz ucieszy się, że „w końcu przyszedł silny gospodarz”.
Zachód również nie zareaguje – organizacyjnie i psychologicznie ani Stany Zjednoczone pod rządami Obamy, ani NATO, ani opanowana przez lewaków UE, nie są obecnie w stanie wysłać militarnego wsparcia, które pomogłoby Ukraińcom odeprzeć rosyjską agresję. Zresztą „gazowy argument” zawsze działał „kojąco” na Unię, a na Niemcy szczególnie. Putin doskonale o tym wie, a rosyjska agentura wpływu na Zachodzie robi wiele, żeby tak było nadal. Będzie tylko dużo krzyku, rozmów i konsultacji, wezwań do „dialogu” i wyrazów potępienia, a nawet „sankcji”, które nie są w stanie zabić nawet myszy. I rosyjskie staus quo zwycięży.
Tak jak zwyciężyło niegdyś w czasie rozbiorów Rzeczypospolitej i jak dziesiątki razy potem, w czasie tłumienia powstań, agresji na Finlandię, Łotwę, Estonię, Litwę, agresji 17 września 1939 r. na Polskę, jak w czasie odebrania Rumunom Besarabii, jak na Węgrzech w 1956, w Czechosłowacji w 1968, w czasie mordowania przez Putina Czeczenów, zajęcia terytorium Gruzji.
„Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i Polska” – te słowa Śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego my, Polacy, powinniśmy dzisiaj szczególnie pamiętać. Od rządzących, ale też od postawy całego polskiego narodu zależy dziś jakie wyciągniemy z nich wnioski.
A na początek przyjrzyjmy się przynajmniej jakie siły polityczne i finansowe na naszym własnym podwórku ewidentnie lobbują interesy rosyjskie, kto wspiera prorosyjską propagandę i osłabia zdolności obronne społeczeństwa. I mówiąc krótko – zróbmy w końcu porządek z tą moskiewską dywersją.
Chyba, że posiadanie własnego państwa już nas nie interesuje.
K24
5 komentarzy
Thor
25 lutego 2014 o 11:07Jakie własne państwo ? 11 samobójstw dziennie z przyczyn ekonomicznych, bezprecedensowa skala emigracji (jak w czasie wojny, po poswataniach), absolutna zapaść demografii, zakończ waść tą antyruską histerię. Rosji nie lubię ale to potęga zrobi jak sam pan piszesz co chce. Przy okazji zemsty ograniczy import z polszy a to odczujemy już bezpośrednio na własnej skórze. To nie jest nasza polityka jesteśmy pachołkiem USA I UE i bronimy ICH interesów. Ktoś się zastanawia jaki my mamy interes narodowy w podskakiwaniu Rosji i nadskakiwaniu USA I UE ?
robi
27 lutego 2014 o 20:53to prawda lepiejnie zadzierac z sasiadami
asad
28 lutego 2014 o 23:5810/10
propagować!!!
Roman
4 marca 2014 o 14:42Naprawde gratulacje dala autora
O CZYM ON MOWI ??!!
Sławek
6 marca 2014 o 21:40@Thor – najlepiej jakbyś wyjechał do Rosji problemy o których piszesz od razu znikną. Będziesz miał własne potężne państwo walczące z UE i USA, nie będziesz miał samobójstw tylko skrytobójstwa.
@robi – jeśli by traktować to co piszesz poważnie to najlepiej realizować politykę sąsiadów, wtedy nie będą się nas czepiali. Problem jednak z tym, że każdy z naszych sąsiadów ma swoją własną politykę, najczęściej nie uwzględniającą naszych interesów w ogóle. My możemy obronić własne interesy tylko posiadając odpowiednią siłę, niekoniecznie militarną. Ale nasza siła zawsze będzie drażniła naszych sąsiadów.
Jak się Was czyta to można wywnioskować, że najlepiej zlikwidować własne państwo i „podczepić” się pod innych. Z takim morale to już na pewne żaden sąsiad Was nie uszanuje. Naiwni.