
Collage / fot: myfin.by
Odcięta od chińskiego tranzytu i własnego eksportu białoruska gospodarka tonie, ale Łukaszenka udaje, że nie ma problemu.
Zgodnie z oczekiwaniami do Mińska przybył wysoki rangą przedstawiciel Chin, by zmusić Aleksandra Łukaszenkę do zaprzestania prowokacji na zamkniętej od 12 dni granicy z Polską i odblokować ją dla chińskiego handlu z Europą.
Wizyta na Białorusi Li Si, przedstawiciela Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin, nastąpiła po tym, jak szef chińskiej dyplomacji Wang Yi w czasie wizyty w Polsce 14-15 września obiecał nieoficjalnie polskim władzom przeprowadzenie “zdecydowanej rozmowy z Łukaszenką”.
Nie ma oczywiście sensu cytować bełkotu białoruskiej propagandy na temat wizyty Li Si w Mińsku, podobnie jak ogólnikowych komunikatów chińskich. Wiadomo, że wszystko co istotne, odbywa się tu zakulisowo i w cztery oczy.
Rzecz jasna przed spotkaniem z chińskim wysłannikiem Łukaszenka próbował udawać, że nie chodzi o granicę, choć oczywiście nie mógł tego zupełnie pominąć milczeniem.
“Dużo jest w związku z tą wizytą różnych insynuacji w kwestii naszych stosunków z Polską i zamknięcia granicy. To nieprzyjazny krok Polaków, zapewne polityczny i PR-owy przeciwko Chinom, ale nie ma to znaczenia gospodarczego, gdyż takie imperium jak Chiny sobie z tym poradzi” – oświadczył białoruski dyktator.
“Tu nie chodzi o Białoruś, a Polska wypełnia rolę jakiegoś harcującego konika na polecenie innych państw” – dodał Łukaszenka przed spotkaniem sam na sam z Li Si. Nieoficjalnie media piszą, że potem próbował przekonać go, iż “Białoruś tu niewinna” – przecież do Polski wleciały drony rosyjskie, a nie białoruskie, zaś ćwiczenia Zapad-2025 już się skończyły.
Cóż, chińska gospodarka faktycznie pewnie od polskiej blokady nie zbankrutuje i nie taki jest cel. Ale Pekin z pewnością nie zamierza tracić z powodu polityki Mińska miliardów dolarów – czytaj: Polska blokada paraliżuje chiński biznes! Pekin wściekły na Łukaszenkę.
Natomiast białoruska gospodarka może upaść jak najbardziej. Pomijając już własny eksport, tranzyt do Europy jest bowiem dla niej jednym z głównych źródeł dochodu. Wiadomo, że białoruskie koleje ponoszą już ogromne straty, a bocznice są dosłownie zatkane “porzuconymi” składami towarowymi.
“Każdy taki skład z Chin przewoził po 120-130 kontenerów i chociaż Białoruś dostawała tylko 10-15% od kosztów transportu to i tak jej straty są już liczone w dziesiątkach milionów dolarów” – szacuje białoruska “Wspólnota Kolejarzy”.
Również główny białoruski eksporter – koncern nawozowy Belaruskalij dosłownie “leży i kwiczy”. Nie może nawet sprzedawać na swój główny rynek – do Chin, gdyż do przewozu wykorzystywał puste chińskie kontenery, które wracały z Europy. Teraz ich nie ma, a kupno lub wynajęcie kontenerów z Rosji to ogromny koszt, na krawędzi opłacalności dostaw.
Zobacz także: Wojna, sankcje? Nie, Rosję zniszczy wkrótce wróg, którego nie może zabić.
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!