Mówią, że Białoruś naprawdę boi się teraz rosyjskich manewrów i ewentualnego pojawienia się „małych zielonych ludzików”. Przy czym obawy te nie związane są raczej z ambicjami Łukaszenki, nie są też próbą manipulowania społeczeństwem. Są pragmatycznym wniosek wyciągniętym z wydarzeń ostatnich trzech lat.
Białoruś – małe państwo, bratni naród Rosjan. Ale oto między przywództwem kraju rosną napięcia, podnoszona jest kwestia „cywilizacyjnego wyboru”, a pod granicą pojawia się sprzęt wojskowy – a przynajmniej takie krążą pogłoski. Każdy z Państwa, może porównać owe fakty z tymi, które miały miejsce na początku 2014 roku na Krymie. Ot takie są konsekwencje postsowieckiej reintegracji: będąc w Unii Celnej, strach przed NATO jest mniejszy niż przed zbyt bliskimi relacjami z braćmi i sojusznikami.
Utworzenie Państwa Związkowego Rosji i Białorusi w drugiej połowie lat ’90 było cywilizowanym odpowiednikiem przyłączenia Krymu do Rosji. Proces ten miał rozwiązać ten sam problem polityczny: pokazać, że władza rosyjska przywraca porządek w kraju, że Kreml jest przygotowany do realizacji ambitnych celów, a wyborca ma okazję do seansu „geopolitycznej wielkości”. Jednak cywilizowana „unia” nie była tak nośna z punktu widzenia medialnego, w związku z czym Jelcyn nie skorzystał nań propagandowo. I co? Względny dobrobyt gospodarczy Mińska, zbudowany na dostępie do tanich rosyjskich zasobów energetycznych i „unijnym” rynku wewnętrznym zakonserwował reżim Łukaszenki – a spośród ojców unii dwóch republik na placu boju pozostał w on sam.
Państwo Związkowe było w stanie osiągnąć pewne sukcesy integracyjne – najbardziej widoczny przykład, to do niedawna otwarta granica. Wiele mówiono też o perspektywach rozszerzenia i włączenia do struktur PZ innych krajów – w ramach Unii Celnej. Ale gdy Rosja postanowiła pójść va banque na arenie międzynarodowej w 2014 roku, przebijając głową sufit, nikt na Kremlu nawet się nie zająknął; czy skłonni są uczestniczyć w takim przedsięwzięciu Mińsk i Astana. Zamiast równoprawnych sojuszników Moskwa wciąż widzi w republikach byłego ZSRR, przyklejone do jej strefy wpływów satelity, które mają jednostronnie naśladować „wielkiego brata”.
Ponieważ te plany stają się coraz bardziej mroczne i niebezpieczne, nie zaskakuje fakt, że nawet Łukaszenka zaczął bliżej przyglądać się Unii Europejskiej – jako jedynej alternatywie dla całkowitego pożarcia republiki i jego osobistej władzy przez Moskwę. Sama sytuacja, w której jedna z trzech słowiańskich republik byłego ZSRR pozostawała neutralna w konflikcie między dwoma innymi, zmienia pozycję Mińska na mapie ideologicznej. Mińsk obecnie coraz mniej kojarzy się z dyktaturą i więźniami politycznymi, a bardziej – z procesem pokojowym na wschodzie Ukrainy. A przez „neutralne” lotnisko Mińsk do krewnych w Rosji lata teraz cała Ukraina, i na odwrót.
Kiedy niepodległe państwo Białoruś wprowadziło krótkoterminowy wjazd bezwizowy dla obywateli krajów zachodnich, Rosja jednostronnie ogłosiła zamknięcie granicy. Potwierdziła tym samym najgorsze obawy Łukaszenki, że nikt tam na Kremlu nawet nie pomyślał by uznać go za prezydenta suwerennego państwa.
Utrata Białorusi to poważny cios dla ambicji polityki zagranicznej Moskwy – nie zrekompensuje mu tego Syria. Niestabilna sytuacja w Kazachstanie na tle poszukiwania następcy lub następców Nazarbajewa pogarsza tylko sytuację. I coraz trudniej jest zrozumieć, kto jest teraz sojusznikiem i przyjacielem: już nie słowiańscy bracia, tylko Zachód? Nie Łukaszenka, ale Trump?
Kresy24.pl/novayagazeta.ru
3 komentarzy
SyøTroll
7 lutego 2017 o 14:00Trwa walka o wpływy, możliwe że na Białorusi wygra (choć wątpię) opcja pronatowsko-antyrosyjska (post-majdanowska), możliwe, że nieco bardziej pojednawcza proeuropejska, być może w wersji nacjonalistycznej, możliwe ze twarda prorosyjska (oby nie szowinistyczna, gdyż w tym wypadku będzie to antypolski szowinizm). Najważniejsze dla Białorusi (jak również powinno być dla Polski), jest uniknięcie otwartego konfliktu zbrojnego wewnątrz-białoruskiego analogicznego do wojny domowej w Donbasie.
Jeśli dojdzie do pojawienia się na Białorusi „uprzejmych” nie będą „mali”.
Luk
7 lutego 2017 o 21:23W Donbasie nie ma wojny domowej tylko jest otwarta rosyjska inwazja. Działają tam jednostki specjalne GRU, działa rosyjska regularna artyleria i wojska rakietowe, działają tam regularne jednostki rosyjskiej piechoty. To, że nie afiszują się rosyjskimi emblematami na mundurach nie oznacza, że przestają być Rosjanami z Federacji Rosyjskiej.
Tak samo Białorusi nie grozi żadna wojna domowa tylko ewentualna agresja państwa rosyjskiego.
Oczywiście Moskwa powinna się liczyć ze znacznymi kosztami kolejnej wywołanej przez nią ruchawki. Nosił Putin razy kilka a w setną rocznicę rewolucji poniosą i Putinka,
jeśli się nie opamięta…
Kocur
8 lutego 2017 o 08:55Można przyjąć tezę, że grunt włodkowi usuwa się spod nóg pomału a sukcesywnie. Zobaczymy w jakim stylu skończy się jego kult i FR. Jest to tylko kwestia czasu.