Uczestnicy kongresu wiedeńskiego zdawali sobie sprawę, że przywrócenie w Europie ładu sprzed rewolucji francuskiej nie będzie proste. Mimo zlikwidowania zagrożenia napoleońskiego społeczeństwa europejskie (i nie tylko) już zachłysnęły się wolnością przyniesioną na francuskich bagnetach i kontynent aż wrzał.
20 września 1815 roku w Paryżu z inicjatywy Aleksandra I powołano Święte Przymierze, które miało zapewnić realizację postanowień kongresowych i w imię „najwyższych prawd, wyznaczonych prawem Boga Zbawiciela” strzec ustalonego porządku politycznego, a więc zwalczać wszelkie ruchy rewolucyjne, niepodległościowe, zjednoczeniowe i separatystyczne. Pierwszymi sygnatariuszami były Rosja, Austria i Prusy. Następca brytyjskiego tronu sprytnie obszedł tzw. brytyjskie prawo konstytucyjne, i jako regent księstwa Hanoweru również przystąpił do Świętego Przymierza. W następnych miesiącach swój akces zgłosił król Francji Ludwik XVIII, a także władcy Szwecji, Norwegii, Danii, Holandii, Sardynii, Obojga Sycylii, Portugalii, kantony Szwajcarii, wreszcie książęta i wolne miasta Niemiec. Poza układem pozostał tylko sułtan turecki, no, ale to już nie była Europa. W 1820 roku okazało się, że obawy przed ruchami wywrotowymi były uzasadnione.
W styczniu zbuntował się w Kadyksie korpus ekspedycyjny, który na rozkaz króla Ferdynanda VII miał popłynąć do Meksyku, aby przywrócić tam panowanie hiszpańskie. Po wojnach napoleońskich kraj był zrujnowany, a monarcha złamał obietnicę daną jeszcze w 1812 roku i nie nadał konstytucji oraz nie ogłosił wyborów do Kortezów. Uczynił to dopiero po dwóch miesiącach, kiedy powstanie ogarnęło cały kraj (dopiero interwencja armii francuskiej w 1823 roku przywróciła monarchię absolutną w Hiszpanii).
W czerwcu i sierpniu 1820 roku niepokoje wybuchły w Królestwie Obojga Sycylii, północnych Włoszech i Portugalii. Co ciekawe, neapolitańscy karbonariusze (rewolucjoniści z tajnego Związku Węglarzy, zorganizowanego na wzór masonerii), wierząc w postępowe przekonania cara Aleksandra I, który stroił się w szaty liberała, w proklamacjach uznali go za patrona swojego ruchu. Jednak rosyjskiemu samodzierżcy od dawna nie w głowie były liberalne mrzonki. W rozmowie z austriackim kanclerzem Metternichem szczerze bił się w piersi: „Już w 1814 roku myliłem się co do nastrojów społecznych, to, co uważałem za słuszne – dzisiaj widzę fałszywym. Uczyniłem już dużo zła, ale postaram się to naprawić”.
Podczas kongresu Świętego Przymierza, który w trybie alarmowym zebrał się na przełomie 1820/1821 roku w czeskim Troppau (Opawie) i słoweńskim Laibach (Lublanie), Rosja, Austria i Prusy przy cichej zgodzie Francji i Wielkiej Brytanii przyznały sobie prawo interwencji w państwach ogarniętych niepokojami, nawet bez zgody ich władz.
Braterska pomoc, zresztą udzielona na życzenie zbiegłego z Neapolu Ferdynanda IV, najszybciej dotarła na południe Włoch. W okupowanym przez wojska austriackie Królestwie Obojga Sycylii rozpoczęły się masowe egzekucje rewolucjonistów. Podobnie przebiegły wydarzenia w królestwie Piemontu, gdzie interwencja austriacka w kwietniu 1821 roku zdusiła rewoltę.
Wyzwaniem dla Świętego Przymierza stała się także sytuacja na tureckich wówczas Bałkanach. Wrzało tam już od początku XIX stulecia. W paszałyku belgradzkim wybuchło powstanie Serbów, które Turcy stłumili dopiero w 1813 roku. Z 700 tys. mieszkańców prowincji tysiące padły ofiarą rzezi, 100 tys. uciekło za granicę, a kolejne 100 tys. sprzedano w niewolę.
Dwa lata później na czele kolejnego serbskiego zrywu stanął Milosz Obrenowicz, kilka lat wcześniej wyznaczony głównym starostą Serbii, zbierającym podatki dla sułtana. W sukurs pospieszyli mu Grecy z Filiki Heteria (Stowarzyszenia Przyjaciół), tajnej organizacji niepodległościowej założonej w Odessie w 1814 roku, która dysponowała rozległą siatką konspiracyjną w miastach na wybrzeżu Morza Czarnego. Turcy i tym razem poradzili sobie z buntem, a Obrenowicz w obawie przed nowymi represjami i opozycją konkurencyjnego rodu Karadziordziewiczów przeszedł na ich stronę. W dowód lojalności odesłał do Stambułu głowę zamordowanego z jego rozkazu wodza oddziałów powstańczych Jerzego Czarnego Karadziordziewicza, łącznika z Filiki Heteria. Rozczarowani Grecy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Liczyli na pomoc Rosji, gdyż na czele organizacji od 1820 roku stał ks. Aleksander Ypsilanti, adiutant cara Aleksandra I. Konspiratorzy chcieli wykorzystać zamieszanie na Wołoszczyźnie po śmierci hospodara Aleksandra Sutu – w styczniu 1821 roku wybuchło tam powstanie. Już w lutym do Jassów przybył Ypsilanti z zamiarem wsparcia rewolty. Szybko się okazało, że Wołochom i Grekom nie jest po drodze. Powstanie nie miało bowiem na celu oderwania księstwa od imperium osmańskiego, ale zmianę sułtańskiej polityki wobec miejscowych elit niezadowolonych z tego, że Stambuł obsadzał najwyższe urzędy ludźmi z zewnątrz, przede wszystkim Grekami. W potocznej świadomości Wołochów Grecy na równi z Turkami byli elementem wrogim, którego należało się pozbyć.
Ypsilanti poszedł jednak va banque, zwłaszcza że dysponował sporymi siłami: 800 żołnierzami, których wspierało 600 greckich ochotników i 200 najemników zaciągniętych na południu Rosji. W Jassach paradował w mundurze rosyjskiego generała, pomiatał miejscowym bojarstwem, a od lokalnych kupców i bankierów bezwzględnie wymuszał pieniądze. Posunął się nawet do stracenia 50 tureckich handlarzy. W powstańczej proklamacji ogłosił, że zryw poprze „wielkie państwo położone na północy”.
Na wieść o tym Aleksander I, który w Laibach konferował z sojusznikami ze Świętego Przymierza, wpadł w szał. Obawiał się reakcji Austriaków, którzy mogli odnieść wrażenie, że Rosja ich kosztem próbuje wzmocnić swe wpływy na Bałkanach. Car usunął Aleksandra Ypsilantiego i jego braci ze służby, wyzuł z własności ziemskiej i zakazał im powrotu do Rosji. Wystosował też démarche do Stambułu, w którym zapewnił, że nie ma nic wspólnego z awanturą Ypsilantiego, ale zarazem sugerował, by Turcy odstąpili od krwawej rozprawy z tamtejszymi wyznawcami prawosławia.
Ypsilanti nie zdobył poparcia Wołochów, którzy nie utożsamiali się z jego programem stworzenia wolnej Hellady, odwołującej się do spuścizny Bizancjum. Na początku lipca oddziały powstańcze poszły w rozsypkę, a Ypsilanti z braćmi uciekł do Austrii, gdzie został internowany. Wprawdzie na duchowieństwo i ludność prawosławną spadły represje, ale Turcy poszli po rozum do głowy i obsadzili trony księstw naddunajskich przedstawicielami miejscowej arystokracji: hospodarem mołdawskim został Jan Sturdza, a wołoskim Grzegorz Gica.
Napięcie, jakie ogarnęło tureckie posiadłości na Bałkanach, dało o sobie znać także w Grecji. Już w marcu 1821 roku wybuchły niepokoje w Morei na Półwyspie Peloponeskim. Na czele insurgentów stanął prawosławny biskup Patras Germanos. Turcy zareagowali szybko i niezwykle brutalnie: 10 kwietnia w Stambule doszło do pogromu Greków, a patriarchę Grzegorza V wraz z pięcioma biskupami tłuszcza powiesiła na bramie jego rezydencji w Fanarze. Zamieszki rozlały się po całym kraju: muzułmanie grabili cerkwie, mordowali kapłanów prawosławnych. Tymczasem powstanie greckie ogarnęło już cały Peloponez. Atutem Greków była silna flota handlowa (ponad 600 statków o łącznym tonażu około 153,5 tys. ton), która w czasie pokoju obsługiwała turecki handel na morzach Czarnym i Śródziemnym. Dla obrony przed dokuczliwymi piratami statki dysponowały silnym uzbrojeniem, szacowanym na prawie 6 tys. dział różnego kalibru. Był to więc bardzo groźny oręż. Grecy, wiedząc, że mają małe szanse w starciach z silnie uzbrojonymi zespołami okrętów wroga, dokonywali abordaży na pojedyncze jednostki lub niszczyli je za pomocą wypełnionych materiałami wybuchowymi małych statków lub barek – tzw. branderów. Na czele powstańczych sił morskich stanął najpierw Jakobos Tompazis, a następnie Andreas Vokos Miaoulis. Siłami lądowymi dowodził Dymitr Ypsilanti.
Wkrótce Grecy odnotowali pierwszy prestiżowy sukces. W zatoce Patras cztery powstańcze brygi pod dowództwem kpt. Paulosa Anargiou starły się z turecką eskadrą składającą się z liniowca, dwóch fregat, trzech korwet i dwóch brygów, dowodzoną przez wiceadmirała Mulaj Beja. Anargiou, nie zważając na silny ogień Turków, zdołał podpłynąć w pobliże ich okrętu flagowego i podpalić go.
W marcu 1822 roku Turcy, którzy przyjęli taktykę kombinowanych działań piechoty i floty w celu likwidacji położonych na wybrzeżu punktów oporu i przerywania linii komunikacyjnych powstańców, ponownie pojawili się w pobliżu zatoki Patras. Ich celem była twierdza Missolungi. Grecy nie zdołali przeszkodzić desantowi. Wkrótce rozpoczęło się oblężenie Missolungi, która padła dopiero w kwietniu 1826 roku. Przy okazji miasto zostało doszczętnie zniszczone, a mieszkańców wymordowano.
Zapowiadało się, że podobny los spotka Chios, kiedy w maju kolejna eskadra turecka zaczęła bombardować miasto z dział. Szybko jednak z odsieczą nadpłynęła flotylla Miaoulisa (15 brygów i 3 brandery). W nocy 18 czerwca za pomocą branderów Grecy zniszczyli flagowy okręt „Mansur el Liwa”, na którym zginęło 2100 tureckich marynarzy.
W następnym roku Grecy zaliczyli dwa spektakularne sukcesy. W sierpniu pod Samos Miaoulis uderzył na Turków, którzy dokonali desantu, niszcząc dwie fregaty, korwetę i 20 porzuconych w panice transportowców. W listopadzie zaś niedaleko Spinalongi flota grecka składająca się z 56 okrętów dopadła turecki konwój. Na dno poszło osiem sułtańskich jednostek, a dziewięć zostało wyrzuconych na brzeg. Te zwycięstwa nie mogły jednak zmienić niekorzystnej dla powstańców sytuacji.
Wobec zbrodni tureckich opinia publiczna Europy stanęła murem po stronie Greków, co zaowocowało napływem setek ochotników i broni. W szeregi powstańców zaciągnęli się m.in. słynny angielski romantyk, poeta i dandys George Byron, a także lord Thomas Cochrane, uczestnik wojen południowoamerykańskich, któremu powierzono dowództwo nad flotą powstańczą, i gen. Richard Churchill – ten z kolei został głównodowodzącym wojsk powstańczych. Mimo to w obozie greckim działo się źle – dowódcy byli skłóceni, a przybycie doświadczonych brytyjskich oficerów, stawiało ich w roli uczniów, co pogłębiło konflikty. Miaoulis na wieść, że ma podporządkować się Cochrane`owi, podał się do dymisji. Doszło nawet do walk bratobójczych.
Gruszek w popiele nie zasypiał także sułtan Mahmud II, który w 1824 roku wezwał na pomoc swojego lennika paszę Egiptu Muhammada Alego. Ten nieco się opierał, licząc, że w zamian za pomoc wojskową wytarguje powiększenie swojego władztwa, a może nawet niezależność. Sułtan rad nierad nadał mu paszałyk Kandii na Krecie i obiecał Moreę.
W lutym 1825 roku egipski korpus ekspedycyjny – doskonale wyposażony, wyszkolony i wspomagany przez francuskich doradców – wylądował w sile 16 tys. żołnierzy w Modonie. Dowodził nim syn Muhammada Ibrahim Pasza.
Dzięki egipskiej pomocy Turcy przystąpili do zdecydowanego tłumienia powstania. W kwietniu 1826 roku padły wspomniane Missolungi, gdzie zdobywcy dokonali rzezi, a w sierpniu Ateny – tu wojska egipskie oszczędziły cywilów. Za to podejrzliwy zrobił się Mahmud II, który się obawiał, aby sukcesy nie zawróciły lennikowi w głowie. Dlatego nominalnym zwierzchnikiem floty mianował Mehmeda Chusrewa Paszę, zapiekłego wroga Muhammada Paszy. Oczywiście szybko doszło między nimi do konfliktu, co skończyło się tym, że sułtan mianował tureckiego wodza seraskierem, czyli wodzem sił zbrojnych imperium, a na jego miejsce przysłał do Grecji Tahira Paszę. Powstańców mogła uratować tylko interwencja z zewnątrz.
Mocarstwa europejskie nie od razu zaangażowały się w grecki konflikt. Sygnatariusze Świętego Przymierza patrzyli sobie na ręce, aby po cichu wykorzystywali okazję aby skorzystać z powstania. Brytyjczycy z początku sprytnie wspierali sułtana, aby ten nie dogadał się z Rosjanami w sprawie otwarcia dla rosyjskich statków Dardaneli i Bosforu (Turcy w obawie przed kontrabandą zamknęli je w 1821 roku). Przy okazji odrzucali wszelkie propozycje wspólnego z Rosją pośrednictwa w konflikcie i nadania Grecji zaproponowanej przez Aleksandra I autonomii na wzór księstw naddunajskich. Gdy okazało się, że Grecy oczekują wsparcia nie tylko Petersburga, ale także Londynu i Paryża, ochoczo zaangażowali się po ich stronie. W marcu 1823 roku brytyjski minister spraw zagranicznych George Cunnings uznał Greków za stronę konfliktu, co oznaczało de facto uznanie niepodległości Grecji. Szybko też popłynęły brytyjskie subsydia, dzięki którym greckie oddziały powstańcze z hałastry Kleftów (rozbójników) i Armatołów (zbrojnych) przeobraziły się w jako tako ubraną i uzbrojoną armię, liczącą ok. 4 tys. regularnego żołnierza i kilkanaście tysięcy partyzantów.
Francuzi i Włosi wspomagali Greków bronią i instruktorami, Austria zaś wysłała na Morze Śródziemne eskadrę obserwacyjną kontradmirała Hamilkara Paulucciego. Również car Aleksander I udał się na południe Rosji, aby nadzorować przygotowania do udzielenia militarnej pomocy Grekom, ale zmarł w Taganrogu 19 listopada 1825 roku. Dzieło brata kontynuował jego następca Mikołaj I, który rozpoczął montowanie koalicji antytureckiej. W marcu 1826 roku Rosja postawiła Turcji ultimatum, w którym żądała ewakuacji sułtańskich garnizonów z księstw naddunajskich, przywrócenia Serbom autonomii, respektowania praw ludności chrześcijańskiej w Grecji oraz odblokowania Bosforu i Dardaneli. Turcy zgodzili się tylko na dwa pierwsze punkty.
Równocześnie w Petersburgu zawarto z Brytyjczykami układ, który przewidywał ich pośrednictwo w konflikcie grecko-tureckim, a dla Grecji autonomię w granicach imperium tureckiego. W razie odrzucenia przez Turcję misji rozjemczej Wielkiej Brytanii oba państwa przyznały sobie prawo do wspólnej lub niezależnej interwencji zbrojnej w Grecji.
Sytuacja sprzyjała takiej decyzji, gdyż w czerwcu 1826 roku w Stambule doszło do buntu janczarów, których formacje Mahmud II postanowił rozwiązać w związku z tworzeniem nowoczesnej armii na wzór europejski. W wyniku rzezi w stolicy i na prowincji zginęło ok. 24 tys. ludzi. Jednak wojenne plany Rosji pokrzyżowała nieoczekiwana wojna z Persją: w lecie 40-tysięczna armia Abbasa-Mirzy zaatakowała rosyjskie garnizony w Azerbejdżanie i na południowym Kaukazie. Pikanterii sprawie dodawało to, że Persów szkolili brytyjscy doradcy. Wprawdzie Rosjanom we wrześniu udało się zażegnać kryzys, jednak dopiero wiosną 1827 roku zaczęli odnosić sukcesy na froncie, a wojna zakończyła się ich zwycięstwem w lutym następnego roku.
Mikołaj II robił dobrą minę do złej gry. Nie mogąc posłać przeciw Turkom armii, którą przerzucił do Azerbejdżanu spuścił z tonu. Na razie nie występował w obronie Greków, tylko naciskał na otwarcie Bosforu i Dardaneli dla rosyjskich statków handlowych i rozwiązanie kwestii księstw naddunajskich. Takie też były ustalenia konwencji, którą oba państwa zawarły w Akkermanie w październiku 1826 roku.
Dopiero po wykrystalizowaniu się sytuacji na froncie perskim car powrócił do koncepcji działań koalicyjnych przeciw Turcji. 6 lipca 1827 roku Wielka Brytania, Rosja i Francja zawarły w Londynie konwencję w sprawie greckiej. W ultimatum wysłanym do Stambułu zażądały dla Grecji autonomii, jednak z coroczną daniną, oraz umożliwienia Grekom wykupu własności tureckiej na Peloponezie (Turcy, choć byli w mniejszości, byli posiadaczami zdecydowanej większości ziem uprawnych). Jeśli droga pokojowego rozwiązania konfliktu zawiodłaby, mocarstwa postanowiły nawiązać z Grekami stosunki dyplomatyczne i gospodarcze oraz odwołać swoje misje dyplomatyczne ze Stambułu. Jeśli i to nie odniosłoby skutku, ich floty miały rozpocząć działania zbrojne przeciw Turcji. Jak można było się spodziewać, Porta odrzuciła żądania aliantów, wzmogła natomiast represje wobec ludności greckiej.
Dwa tygodnie przed konferencją londyńską z Kronsztadu do Portsmouth wypłynęła eskadra rosyjska pod dowództwem adm. Dymitra Sienjawina. Wydzielony z niej dywizjon kontradmirała Lodewijka Heydena dołączył do okrętów brytyjskich wiceadmirała Edwarda Codringtona i francuskich pod dowództwem kontradmirała hr. Henri Gautier de Rigny. Flota sprzymierzonych, która wyruszyła na Morze Śródziemne, liczyła 27 okrętów. Dowództwo nad nią – z racji doświadczenia i najwyższej rangi – objął Codrington.
57-letni wiceadmirał służbę we flocie królewskiej rozpoczął w 1783 roku. Pod dowództwem admirałów Richarda Howe’a, Aleksandra Bridporta, Cuthberta Collingwooda i Horatio Nelsona uczestniczył w wojnach przeciw rewolucyjnej Francji: w latach 1803-1813 brał udział w operacjach u wybrzeży Hiszpanii, w sławnej bitwie pod Trafalgarem dowodził 64-działowym HMS „Orion”. Potem już w randze kontradmirała, wojował z flotą amerykańską. Wiceadmirałem został w 1821 roku, a od 1826 roku dowodził eskadrą śródziemnomorską Royal Navy.
Londyn zakazał mu podejmowania aktywnych działań przeciw Turkom. Za pomocą demonstracji siły miał ich zmusić do ograniczenia działań na morzu i zaprzestania wywozu ludności cywilnej do Egiptu na targi niewolników. Początkowo też Codrington stosował się do tych wytycznych: jeszcze we wrześniu dogadał się z Turkami, że ich okręty do czasu otrzymania instrukcji ze Stambułu nie będą podejmowały wrogich działań.
Co z tego, skoro Grecy i ich brytyjscy najemnicy nic sobie z tego nie robili: 29 września kpt. Frank Abney Hastings na parowcu „Karteria” unicestwił dywizjon turecki w zatoce Solona. W tej sytuacji Turcy stali się podejrzliwi wobec Codringtona, uważając, że potajemnie wspiera powstańców. Nie zaprzestali też represji wobec miejscowej ludności, a chcąc złamać opór Greków na masową skalę zaczęli niszczyć gospodarstwa i uprawy rolne.
20 października ok. godz. 13 brytyjski wiceadmirał nakazał eskadrze sojuszniczej wpłynięcie do zatoki Navarino, gdzie od końca września stacjonowała flota turecko-egipska, którą w zastępstwie Ibrahima Paszy dowodził Muharrem Bej. Codrington oficjalnie zamierzał zablokować przeciwnika. Wiele wskazuje jednak na to, że liczył się z tym, iż wydarzenia mogą przybrać inny obrót. Tym bardziej że w ślad za jego eskadrą do zatoki próbowało się wśliznąć kilka greckich okrętów, co nie uszło uwadze Turków. Tak czy owak, Codrington, wydając dyspozycje dowódcom okrętów sojuszniczych przed wejściem do zatoki, nakazał: „Przygotować się do boju”, oraz poradził im, aby wzięli do serca słowa Nelsona: „czym bliżej nieprzyjaciela, tym lepiej”.
Muharrem Bej dysponował trzema liniowcami, 23 fregatami oraz 57 korwetami i brygami z prawie 29 tysiącami marynarzy i 2690 działami. W zanadrzu miał jeszcze 10 branderów. U wybrzeża Morei stało 50 statków transportowych i kupieckich, z ładunkiem dla wojsk turecko-egipskich. Dodatkowo flotę turecko-egipską osłaniały baterie artylerii (165 armat) usytuowane na zamykającej zatokę od zachodu wyspie Sfakteria i w obozie usytuowanym u wejścia do zatoki. Okręty Muharrema Beja kotwiczyły w trzech liniach rozciągniętych w kształcie półksiężyca. Najsilniejsze – liniowce i fregaty, tworzyły pierwszą, korwety i brygi – drugą i trzecią.
Eskadra sojusznicza wpłynęła do wewnątrz tureckiego półksiężyca w ugrupowaniu liniowym, po czym rozdzieliła się na dwie części. Prowadzące eskadrę brytyjskie okręty, a za nimi francuskie, dokonały zwrotu w prawo i zajęły pozycje naprzeciw 84-działowego „Kühurevana” i zespołu kilkunastu fregat i korwet tureckich.
Były to: „Asia” (wiceadmirał Condrington, 86 armat i 800 ludzi załogi), „Genoa” (74, 700), „Albion” (74, 700), „Sirene” (pod banderą kontradmirała de Rigny, 60 armat i 600 marynarzy), „Scipion” (74, 700), „Trident” (74, 700) i „Breslaw” (74, 700). Zamykające ugrupowanie okręty rosyjskie: „Azow” (pod dowództwem kontradmirała Heydena, 74 armaty i 600 marynarzy), „Gangut” (84, 650), „Iezekiel” (74, 600), „Aleksandr Newskij” (74, 600), „Jelena” (36, 250), „Prowornyj” (44, 300), „Kastor” (36, 250), i „Konstantin” (44, 300), skręciły w stronę Sfakterii, by ustawić się naprzeciw centrum i lewego skrzydła przeciwnika. Tutaj kotwiczyły 86-działowy „Ihsaniye” admirała Meharrema Beja i jego eskadra egipsko-tunezyjska.
Codrington wydzielił też pomocniczy zespół 12 okrętów, dysponujących mniejszą siłą ognia, którym dowodził kpt. Thomas Fellowes na „Dartmouth”. Jego zadaniem było kontrolowanie wejścia do zatoki i ewentualne uciszenie artylerii przeciwnika od strony obozu Ibrahima Paszy i na Sfakterii. Były to: „Dartmouth” (50 armat, z załogą 400 marynarzy), „Rose” (18, 150), „Filomel” (18, 150), „Moskito” (14, 120), „Brisk” (14, 120), „Alsione” (14, 120), „Daphne” (14, 100), „Hind” (10, 50), „Armida” (44, 320), „Glasgow” (50, 400), „Combrien” (48, 380), oraz „Talbot” (32, 250). W sumie eskadra sojusznicza liczyła 10 okrętów liniowych, dziewięć fregat, slup i siedem mniejszych jednostek z ponad 11 tys. marynarzy i 1308 działami.
Jednak zanim Rosjanie zajęli swoje pozycje, między Turkami a Brytyjczykami zahuczały działa. Doszło do tego w wyniku drobnego incydentu. Około godz. 15 Turcy, którzy zauważyli, że pod osłoną zespołu okrętów kpt. Fellowesa do zatoki próbują się wśliznąć Grecy, wysłali brandery.
W odpowiedzi dowódca „Dartmouth” wysłał naprzeciw łódź z parlamentariuszami, którzy po wejściu na pokład tureckiego okrętu zostali powitani ogniem pistoletów i ciosami szabel. W wyniku wymiany ognia zginął por. Fitzroy, a pozostali Brytyjczycy pod osłoną artylerii macierzystej jednostki odpłynęli. Równocześnie jedna z egipskich korwet otworzyła ogień do „Sirene” – flagowego okrętu kontradmirała Gautier de Rigny.
Rosyjski flagowiec „Azow” kontradmirała Heydena również został ostrzelany od strony obozu Ibrahima Paszy. Stało się to, czego obawiał się Codrington: walka rozpoczęła się w niekorzystnej sytuacji, kiedy jego okręty nie zajęły jeszcze pozycji. Brytyjski dowódca, aby zyskać na czasie, wysłał do Muharrema Beja następnego oficera z żądaniem przerwania ognia. Niestety, również on zginął, a turecki dowódca nakazał ostrzał wejścia do zatoki. Wyglądało więc na to, że Codrington dał się złapać w pułapkę i Turcy szybko poradzą sobie z eskadrą sojuszniczą.
Jednak Brytyjczyk, podobnie jak Gautier de Rigny i Heyden, nie stracił głowy. Nakazał otwarcie ognia do jednostek Tahira Paszy. W centrum rosyjski „Azow” stawił czoło aż sześciu wrogim jednostkom. W sukurs pospieszył mu francuski „Breslaw”. Rosyjski flagowiec w pierwszej kolejności skupił ogień na „Ihsaniye” Muharrema Beja, który szybko stanął w płomieniach. W rezultacie eksplozji amunicji ogień ogarnął sąsiednie okręty tureckie i egipskie.
Przebywający na „Azowie” Paweł Nachimow, w przyszłości wybitny admirał, bohater bitwy pod Synopą i obrony Sewastopola, wspominał: „O godzinie 3 rzuciliśmy kotwicę w wyznaczonym miejscu i szpring (linę korygującą ustawienie okrętu, w celu efektywnego wykorzystania artylerii burtowej – TB) wzdłuż burty nieprzyjacielskiego liniowca, dwupokładowej fregaty pod banderą tureckiego admirała i jeszcze jednej fregaty. Otworzyliśmy ogień z prawej burty… „Gangut” w dymie nieco zszedł z kursu, próbował manewrować, ale dopiero po godzinie dotarł na swoje miejsce. W tym czasie przyjęliśmy na siebie ogień sześciu jednostek, właśnie tych, którymi miała się zająć reszta naszych okrętów… Zdawało się, że pochłonęło nas piekło! Nie było miejsca, gdzie nie spadałyby knipele (metalowe kule lub półkule połączone łańcuchem, wykorzystywane do niszczenia takielunku – TB), kule armatnie i kartacze. I jeśliby Turcy celowali w kadłub, zamiast w maszty i ożaglowanie, to jestem pewien, że nie przeżyłaby połowa naszej załogi. Ale i tak biliśmy się z naprawdę wielkim męstwem, aby wytrzymać cały ten ostrzał i rozbić przeciwnika…”.
Do ostrzału okrętów sojuszniczych tureccy artylerzyści wykorzystywali nie tylko standardową amunicję, ale także kawałki żelaza, gwoździe i noże. Nachimow zwrócił uwagę na to, że przeciwnik popełnił błąd skupiając ogień na ożaglowaniu sojuszniczych okrętów: miałoby to sens jeśli cele znajdowałyby się w ruchu, a więc przy rozwiniętych żaglach; w walce pozycyjnej niszczenie ożaglowania było bezcelowym. Co innego sojusznicy, którzy bez ceregieli demolowali kadłuby okrętów przeciwnika, uciszając baterie artylerii pokładowej i zadając ciężkie straty w ludziach.
„Azow” zatopił dwie tureckie i tunezyjską fregatę oraz korwetę. Zmusił też do ucieczki jedną z fregat egipskich, która osiadła na mieliźnie i została podpalona przez załogę. Również „Gangut” zatopił dwa tureckie okręty i fregatę egipską.
Z podobnym heroizmem bili się sojusznicy. Wymiana ognia, którą okręty prowadziły na krótkim dystansie, przy o wiele lepszym wyszkoleniu marynarzy Codringtona i Gautiera de Rigny, szybko zdemolowała turecką eskadrę Tahira Paszy. „Okręty otomańskie płonęły, tonęły lub wysadzały się w powietrze. Te, które uchroniły się od zagłady, wyrzucały się na brzeg. Bryza, która podniosła się w nocy ze wschodu, znosiła je na redę, aż do wybrzeża Sfakterii” – raportował francuski kontradmirał.
W bitewnym zgiełku raźno uwijali się także lekarze okrętowi. Szkot służący na „Genui” relacjonował: „W słabym świetle kilku lamp kipiała gorączkowa robota: doktor z pomocnikami bandażował, amputował i dawał rannym lekarstwa. Głuche jęki, lekarz i jego pomocnicy z rękoma zapaćkanymi krwią, martwi i umierający obok siebie, jedni jeszcze drgający w przedśmiertnych konwulsjach, inni wyjący pod nożami chirurgów – wszystko to przedstawiało straszliwy obraz ludzkiego cierpienia, tak kontrastujący z blaskiem i chwałą zwycięskiej wojny. Kiedy zszedłem pod pokład, mym oczom ukazała się scena zniszczenia ukryta dotąd w mroku nocy. Tam wszystko było obryzgane krwią i mózgiem, kawałki ludzkiego ciała przykleiły się do ścian…
Moi towarzysze przypominali jakieś groźne zbiorowisko. Na pierwszy rzut oka wyglądali na bezwzględnych rozbójników. Ubrani w spodnie i kurtki, z chustami przewiązanymi na szyi, pistoletami za pasem i szablami u boku. Ich twarze poczerniały od prochu i dymu. Wielu było rannych i na policzkach nosiło brudne opatrunki. Purpurowa poświata płonących okrętów muzułmańskich, która oświetlała ich twarze przez otwory iluminatorów, czyniła ich widok jeszcze groźniejszym”.
Ów marynarz z podziwem wyrażał się też o męstwie Turków: „Widząc zniszczenia, które powodowały nasze salwy na muzułmańskich okrętach, oczekiwaliśmy, że szybko opuszczą banderę, i po każdym wystrzale wielu się pytało: czy aby nie opuścili już księżyca z gwiazdą? Ale Turcy byli uparci i żaden ani myślał o poddaniu się. Marynarze z francuskiej fregaty wyłowili Turka, który, sądząc po ubraniu, musiał być kimś ważnym we flocie tureckiej. Kiedy wciągnęli go na pokład, okazało się, że miał strzaskaną rękę i potrzebna była amputacja. Zszedł pod pokład z taką swobodą i spokojem, jakby nie czuł bólu, i z takim dostojeństwem, jakby to on przyjmował kapitulację francuskiej fregaty. Pokazał lekarzowi strzaskaną rękę i ruchem głowy poprosił, żeby ją odjąć. Lekarz nie odmówił i po operacji zabandażował to, co mu zostało z ręki. Powróciwszy na pokład, szybko podszedł do burty, skoczył do wody i popłynął na swój okręt, stojący wraz z innymi naprzeciw francuskiej fregaty, gdzie szybko go wyłowiono. Francuscy marynarze widzieli, jak Turek podpływając do swojego okrętu, wdrapywał się z pomocą jednej ręki. Jednak dane mu było przebywać tam tylko przez kilkanaście minut, kiedy okręt wyleciał w powietrze. Z pewnością zginął on wraz ze swoimi marynarzami”.
O godz. 18 bitwa dobiegła końca. W trwającym prawie cztery godziny starciu flota sojusznicza rozgromiła siły turecko-egipskie, które straciły ponad 60 jednostek, ok. 6 tys. zabitych i 4 tys. rannych. Wraz z „Ihsaniye”, flagową fregatą Muharrema Beja, na dno poszły pieniądze przeznaczone na zaległy żołd oraz łupy zagrabione w Grecji na łączną sumę miliona funtów. Natomiast łupem Greków padła flotylla statków handlowych, które kotwiczyły w zatoce.
Po drugiej stronie padło 177 (według niektórych źródeł 175) marynarzy (75 Anglików, 59 Rosjan i 43 Francuzów), a 789 zostało rannych. Turkom nie udało się zatopić żadnego okrętu wroga. Najpoważniejsze uszkodzenia miał brytyjski flagowiec „Asia” (stracił całe ożaglowanie, a jego kadłub mocno ucierpiał od ostrzału) oraz rosyjskie „Gangut” i „Azow” (odstrzelone wszystkie maszty i 180 dziur w kadłubach). Najwyższym rangą oficerem, który poległ, był dowódca HMS „Genoa” komandor Walter Bathurst.
Zniszczenie floty turecko-egipskiej wywołało gniew brytyjskiego monarchy Jerzego IV, który oskarżył Codringtona o przekroczenie otrzymanych instrukcji. Władca słusznie się obawiał, że tak duże osłabienie Turcji wykorzystają Rosjanie i Francuzi. Zresztą na efekty bitwy pod Navarino nie trzeba było długo czekać. Rosjanie w kwietniu 1828 roku rozpoczęli działania wojenne przeciw Turkom. Ich celem było zdobycie hegemonii na Morzu Śródziemnym i objęcie kontrolą Dardaneli. Na Bałkany wkroczył korpus feldmarszałka Petera von Wittgensteina, a na Kaukazie działania wojenne prowadziły wojska gen. Iwana Paskiewicza. Turcy zajęci wojną z Rosją i pozbawieni floty musieli ustąpić na Peloponezie. Tym bardziej że w sukurs Grekom przybył 16-tysięczny korpus francuski gen. Nicolasa Maisona. W październiku 1828 roku wojska turecko-egipskie zostały ewakuowane, co dało Grecji upragnioną niepodległość.
W wyniku zawartego w 1829 roku pokoju w Adrianopolu Rosja wymusiła na Turcji autonomię dla księstw naddunajskich, uznanie niepodległości Grecji, w której próbowała ugruntowywać swoje wpływy (zwolennikiem sojuszu z Rosją był pierwszy prezydent republiki greckiej Joanis Capo d’Istria), i zadowoliła się nabytkami terytorialnymi na wybrzeżu kaukaskim oraz wysoką kontrybucją. Kolejnym krokiem Mikołaja I, który wychodził z założenia, że zamiast rozbioru Turcji bardziej opłacalne będzie wprzęgnięcie jej w rydwan polityki rosyjskiej, był traktat w Unkiar-Iskelesi (lipiec 1833 roku). Za pomoc przeciw Muhammadowi Alemu, który w 1833 roku o mało co nie zdobył Stambułu, oraz obietnicę sojuszu polityczno-wojskowego car zawarł z sułtanem umowę o zamknięciu Cieśniny Dardanelskiej dla cudzoziemskich okrętów (z wyjątkiem rosyjskich). Tym samym – wedle słów francuskiego ministra François Guizota – Morze Czarne stało się rosyjskim jeziorem, a sułtan jego odźwiernym. Paradoksalnie ten wielki sukces dyplomacji rosyjskiej stał się zalążkiem dużych kłopotów, które spadną na Rosję za 20 lat, bowiem Wielka Brytania i Francja nie zamierzały się pogodzić z jej mocarstwowymi ambicjami.
Opr. TB
fot. Bitwa morska pod Navarino, Ambroise Louis Garneray, 1827
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!