Czy można mieszkać pod jednym dachem, brać udział w treningach i korzystać z odnowy biologicznej z mistrzami świata, zwycięzcami igrzysk olimpijskich? Nic prostszego, wystarczy wyjechać tuż za polską granicę i zamieszkać w Zachodnim Centrum Sportowo Rehabilitacyjnym, gdzie trenują zgrupowania paraolimpijskiej ukraińskiej kadry narodowej w wiosce Jaworów, obok małego, uroczego miasteczka, które zachowało swoją przedwojenną nazwę – Turka.
Kolejka samochodów na przejściu granicznym w Korczowej czy Medyce zniechęca do turystyki. Godziny oczekiwania na odprawę to standard od wielu lat. Zwłaszcza teraz w czasie pandemii, gdy władze ukraińskie wymagają od przekraczających granicę badań, które kosztują w granicach 130 złotych lub zmieniają wymogi na badania kosztujące, bagatela, około 500 złotych. To zapewne nie wpłynie na odnowę ruchu turystycznego w tym kraju.
Zawsze zdziwienie budził fakt, że nowoczesne przejścia graniczne po polskiej stronie posiadające kilka pasów odprawy dla ruchu samochodów osobowych, korzystają z dwóch, może czasem trzech. Z tego powodu tworzą się często wielokilometrowe kolejki, tym bardziej, że po Polskiej stronie przestrzegane są procedury granicy zewnętrznej Unii Europejskiej, co jest powodem wydłużenia czasu odpraw i wielogodzinnego oczekiwania na wjazd do kraju.
Przed wyjazdem sprawdźmy, na którym przejściu jest najmniej samochodów. Tym razem droga wiedzie do Jaworowa, koło Turki, małego miasteczka położonego nieopodal polskiej granicy. Tam zaczyna się ukraińska wersja Bieszczad. Najkrótsza trasa z Polski wiedzie przez bieszczadzkie Krościenko. Kiedyś jeździło tędy mniej ludzi, bo droga po drugiej stronie granicy była w fatalnym stanie. Teraz została wyremontowana i turyści oraz przemytnicy znowu pojawiają się tutaj masowo. Ja wybieram jeszcze inną wersję trasy. Wyruszam z Rzeszowa w stronę Sanoka i Komańczy, w której więziony był niegdyś przez komunistów Prymas Polski, Kardynał Stefan Wyszyński. Krótki postój na zwiedzenie tego ośrodka odosobnienia położonego w uroczej okolicy i ruszam przez serpentyny na drugą stronę granicy w kierunku słowackiej Sniny. Bardzo przyzwoitą drogą wjeżdżam w uroczą dolinę. Jest późne popołudnie i na łąki oddzielające asfaltówkę od lasów wylegają chmary jeleni i saren. Niebawem mijam Sninę i znowu jestem wśród lasów. Czasem przejeżdżam przez małe wioski. Ulice o tej porze na Słowacji są puste. Dojeżdżam do przejścia granicznego w Ubli. Przede mną zaledwie kilka samochodów. Odprawa trwa krócej niż na polskich przejściach, chociaż i tu nie brakuje „mrówek” noszących towar w obie strony i potęgujących kolejki do odpraw.
Najpierw dziesięć kilometrów połatanej drogi, przy której jedynymi zabudowaniami są najczęściej stacje benzynowe i małe sklepiki oferujące towary dla przekraczających granicę. Wreszcie skrzyżowanie niezbyt szerokiej ale przyzwoitej drogi wiodącej na południe do Użgorodu lub na północ do Sambora i dalej do Lwowa.
Na południe od skrzyżowania leży Pereczyn, zaledwie kilkutysięczne miasteczko z ciekawym kościołem katolickim i górująca nad nim górą krzyży przypominającą Golgotę. Z Pereczyna jest zaledwie 20 kilometrów jazdy do położonej w dolinie otoczonej górami wioseczki Turji Remety gdzie mieści się szpital, który za czasów ZSRR był obozem karnym połączonym z tzw. psychuszką, gdzie „leczono” niepokornych obywateli Związku Radzieckiego.
Przejęty na początku lat 90-tych kościół rzymskokatolicki jest „dojazdówką” parafii w Pereczynie, skąd przyjeżdżają księża odprawiać nabożeństwa. Ta najważniejsza odbywa się 23 kwietnia na św. Jerzego. Nie byłoby pewnie nic nadzwyczajnego w tym odpuście gdyby nie kończył się przyjęciem w miejscowej restauracji, gdzie głównym daniem są… żabie udka. Podobno tradycja ta jest pozostałością po stacjonujących tutaj niegdyś wojskach Napoleona Buonaparte. Aby dojechać tutaj należy przejechać przez centrum Pereczyna, czyli oddalić się nieco od naszego celu – Jaworowa koło Turki.
Przez Przełęcz Użocką
Wróćmy jednak na trasę jadąc w stronę Wielkiego Bereznego, wioski przypominającej małe miasteczko. Stąd droga nieznacznie będzie się wznosiła doliną między wzgórzami Bieszczadów Wschodnich aż do pełnej serpentyn Przełączy Użockiej. Warto przystanąć po drodze przy urokliwych, drewnianych cerkwiach w wioskach Sil, Wołosianka oraz Użok.
Od granicy w Ubli do Jaworowa jest zaledwie 60 kilometrów. Przez Przełęcz Użocką przejeżdża się na wysokości 853 m n.p.m zaledwie 200 metrów od polskiej granicy skąd blisko do Tarnawy Górnej, Mucznego i Stuposian. Linia graniczna dzieli Bieszczady na wschodnie i zachodnie. Tuż za przełęczą, zwaną po ukraińsku perewałem, znajduje się źródło Sanu. Niepozorny ciek wodny, trudny do odnalezienia nawet przez miejscowych. Znajduje się w strefie przygranicznej i bez stosownego zezwolenia ukraińskiego dowództwa wojsk pogranicza nie można się poruszać w tej okolicy.
Dawna komunikacja
W roku 1905 władze austriackie otwarły linię kolejową biegnącą z Lwowa i Przemyśla przez przełęcz Uzocką do Użgorodu. Była to jedna z najbardziej malowniczych tras kolejowych. Dzisiaj zamknięta, chociaż bezustannie toczy się dyskusja nad ponownym otwarciem części tej drogi, która zapewne zwiększyłaby ruch turystyczny, ułatwiła transport towarowy i umożliwiła realizację transgranicznych projektów. Zwolennikami odtworzenia takiego połączenia są również twórcy Zachodniego Centrum Sportowo Rehabilitacyjnego oraz kolejarze z Przemyśla. Na rozgrywki Euro 2012 planowane było też w okolicy drogowe przejście graniczne, ale niestety nic z tych planów nie wyszło.
Wewnętrzna granica
Zjazd z przełęczy kończy się pod budką strażniczą i szlabanem oddzielającym obłast lwowską od zakarpackiej. To jedna z niewielu już wewnętrznych „granic” jakie za czasów ZSRR były normą. Tutaj czeka nas przymusowy przystanek i sprawdzanie dokumentów przez funkcjonariuszy ukraińskiej straży granicznej.
Po kilku kilometrach mijamy liczącą nieco ponad 900 mieszkańców wieś Jaworów. Jej historia nie jest dokładnie znana. Pierwsza wzmianka w źródłach historycznych pojawia się dopiero w roku 1659. Cerkiew i sklep spożywczy to dwie instytucje działające tutaj nieprzerwanie.
Tuż za ścianą lasu, z prawej strony, wznosi się łagodny podjazd przebiegający nad brzegiem niewielkiego, sztucznego stawu. Kilkaset metrów dalej drogę zagradza szlaban pilnowany przez ochronę. Pada kilka pytań: w jakim celu, do kogo i czy spotkanie jest umówione. Szlaban w górę i po minucie wyłania się z lasu ogromna polana z zabudowaniami w stylu skandynawskim, trasą biatlonową, strzelnicą sportową i wyciągami narciarskimi.
Trudno było uwierzyć…
Kilka lat temu nie wyglądało to tak imponująco jak dzisiaj. Kiedy dotarłem tu po raz, pierwszy wielka górska hala była ogromnym placem budowy. Pamiętam jak siedzący na wózku inwalidzkim, główny pomysłodawca i inicjator powstania tego niezwykłego ośrodka, pokazywał palcem na zwały ziemi zmieszanej z kamieniami oraz betonowe konstrukcje wyłaniające się z trudem z tego chaosu i roztaczał wizje, co też tutaj będzie. Przyznam, że słuchałem tych opowieści z niedowierzaniem, znając ówczesne realia Ukrainy i widząc ogrom przedsięwzięcia.
Walery Mychajłowycz Suszkewycz, bo on był tym wizjonerem i pasjonatem stworzenia centrum dla paraolimpijczyków karierę zaczynał jako inżynier i programista w Dniepropietrowsku. Zainteresował się sportem niepełnosprawnych. Sam uprawiał pływanie. Zasiadał w radzie obwodowej a w roku 1994 został wiceprezydentem a dwa lata później prezydentem Ukraińskiego Komitetu Paraolimpijskiego. W 2001 roku stanął na czele krajowego stowarzyszenia inwalidów Ukrainy. Był deputowanym Rady Najwyższej Ukrainy przez kilka kadencji. W przeszłości pełnił i pełni też dzisiaj funkcję doradcy prezydenta Ukrainy i prezydenckiego pełnomocnikiem ds. niepełnosprawności. W niezwykłych działaniach wtórował mu od początku jego przyjaciel z Lwowa, poruszający się również na wózku inwalidzkim, Jarosław Hrybalski, człowiek niezwykły, pełen radości życia i energii, której pozazdrościć mogłaby mu większość w pełni sprawnych. Kiedyś wicemistrz Ukrainy w Łucznictwie. Dzisiaj niezwykle aktywny człowiek, poruszający ziemie i niebo aby poprawić lis niepełnosprawnych. Jego radość życia jest zaraźliwa. Przy nim nie można oprzeć się wrażeniu, że życie jest piękne, tylko należy się nauczyć czerpać z niego co najlepsze. Hrybalski wie jak to się robi.
Imponujący ośrodek
Zachodnie Centrum Sportu i Rehabilitacji zostało oficjalnie otwarte przed trzema laty. Zjechała się wówczas prawie cała kadra narodowa i przedstawiciele władz. Wszyscy oczarowani architekturą i otoczeniem ośrodka położonego w górach, na skraju olbrzymich kompleksów leśnych, dwa kilometry od polskiej granicy.
Na razie ośrodek może pomieścić 600 osób. Docelowo obiekt będzie przyjmował jeszcze więcej gości. Zabudowa w stylu skandynawskim to kilka budynków stylizowanych naturalnym drewnem. Sale treningowe, pomieszczenia rehabilitacyjne, basen, miejsca do rekreacji i serwująca własne potrawy restauracja, to tylko część oferty. Wokół rozciągają się certyfikowane obiekty sportowe: trasa biatlonowa, wyciągi narciarskie, strzelnica sportowa. – To nie koniec oferty sportowej – zapowiada Walery Suszkewycz – będziemy budować dalej.
Walery Szuszkewycz (na wózku) wraz z częścią kadry paraolimpijskiej Ukrainy
Walery Suszkewycz podczas zimowej wizytacji ośrodka na skuterze śnieżnym
Razem z Jarosławem Hrybalskim zaproponowali tworzenie wspólnej z Polską przestrzeni sportów paraolimpijskich i rehabilitacji. Po naszej stronie zainteresowanie wykazały samorządy i ośrodek Caritas w bieszczadzkich Myczkowcach. Z niezrozumiałych przyczyn poprzednia ekipa polityczna nie podjęła tematu a obecna jest niezdecydowana.
Na razie więc Zachodnie Centrum Paraolimpijskie dając dobry przykład prowadzi z powodzeniem działalność statutową, która zapewnia drugie miejsce na świecie pod względem osiągnięć olimpijskich zawodników z Ukrainy.
Ośrodek nie wzbrania się przed przyjmowaniem zorganizowanych grup turystycznych oraz osób indywidualnych. Oczywiście należy wcześniej ustalić termin i warunki pobytu. Kontakty są na naszej stronie internetowej www.westsportcenter.ua – informuje pani dyrektor.
– Nie prowadzimy typowej działalności turystycznej – mówi Natalia Pietriwna Roda dyrektor Zachodniego Centrum Paraolimpijskiego – Nie odmówimy jednak gościny chętnym, którzy chcieliby przyjechać do nas z Polski. Muszą jednak wcześniej przesłać drogą mailową zapytanie o to czy w proponowanym terminie jesteśmy w stanie przyjąć miłych gości.
To niezwykłe móc zamieszkać pod jednym dachem z mistrzami olimpijskimi, przyglądać się ich treningom. Tutaj wózki inwalidzie przez większość dnia stają się zbędne. Zawodnicy przesiadają się na nartowózki, na rolki, albo wypełniają czas na strzelnicy.
Pamiętam moje wielkie zaskoczenie i lekki niepokój, gdy zaproszono mnie na strzelnicę, gdzie trenowała grupa niewidomych olimpijczyków. Niezwykłe! Karabiny prawdziwe, amunicja ostra a na cel zawodnika naprowadza elektroniczny sygnał. Im bardziej intensywny, tym bliżej środka tarczy. Ku mojemu zaskoczeniu pada dziesiątka za dziesiątką, ale przecież to mistrzowie olimpijscy…!
A trzeba zobaczyć paraolimpijczyków w zimie na nartach biegowych i zjazdowych. Sam jeżdżę od dziecka na nartach, ale nie odważyłbym się na takie ewolucje jakie wyczyniają niepełnosprawni zawodnicy. Zaraz, zaraz… jacy nie pełnosprawni? Większość z nas nie potrafiła by tego co oni robią z nartami na stoku. Uwierzcie!
Nie tylko zima jest tu atrakcyjna. Kuligi z pochodniami potrafią tu robić przednie.
Każda pora roku w jaworowskim ośrodku ma swoje uroki. Latem można stąd zwiedzać urokliwą okolicę lub wybrać się na nieco dalsze wycieczki do Użgorodu, Sambora, Drohobycza czy Truskawca. Kuszą okoliczne mniejsze miejscowości z urokliwymi cerkiewkami. Lasy pełne grzybów i jagód jakby czekały na turystów. A po wysiłku regionalna, oparta na ekologicznych produktach kuchnia ukraińska, często serwowana z otwartego paleniska w plenerze. No i ludzie, serdeczni, spontaniczni i pełni humoru.
Polsko-ukraińskie spotkanie w Jaworowie. Od lewej stoją: Leszek Buller, dyrektor Centrum Projektów Europejskich w Warszawie, Natalia Pietriwna Roda, dyrektor ośrodka, Andrzej Klimczak, autor tekstu, Anatolij Stiepanowicz Szczerbanicz, zastępca dyrektora ośrodka w Jaworowie. Na wózkach od lewej siedzą: Walerij Suszkewycz oraz Jarosław Hrybalski
Polecam szczególnie jesień w Jaworowie. Bieszczadzkie lasy pełne buków i jaworów, poprzetykane świerkiem i jodłą mienią się wtedy wszystkimi barwami jakie wymyślił dobry Bóg.
Za każdym razem, gdy wyjeżdżam stąd od razu obiecuję sobie, że wrócę najszybciej jak się da. Pewnie spotykałbym tutaj częściej moich rodaków, gdyby po polskiej stronie zapadły decyzje o uruchomieniu wspomnianej już linii kolejowej i otwarciu nowego przejścia granicznego na istniejącej wszak, starej drodze. Skorzystało by na tym pogranicze po obu stronach.
Andrzej Klimczak
zdjęcia: Andrzej Klimczak
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!