Zaczęło się lato, a wraz z nim na naszej szerokości geograficznej zaczyna się sezon turystyczny.
W państwowych mediach białoruskich co rusz podkreśla się wyjątkowe położenie geopolityczne Białorusi. Głowa państwa nie raz podkreśla, że rządzi krajem, który znajduje się w samym centrum Europy. Jednak bogactwo tego kraju – cierpliwi i tolerancyjni ludzie, piękna przyroda i bogata w wydarzenia historia – nie oznacza, że do budżetu państwa płynie rzeka pieniędzy. W dobie kryzysu, kiedy białoruski «cud gospodarczy» pękł jak bańka mydlana, właśnie turystyka mogłaby stać się stałym źródłem dochodów.
Wygląda na to, że władze Białorusi nie mają nic przeciwko temu, jednak nie mają również wizji jak tę gałęź gospodarki rozwijać. Zostają tylko dobre chęci i ciągłe narzekanie z powodu braku turystów. Branża turystyczna nie wymaga zbyt dużych nakładów i inwestycji, zwłaszcza, jeśli pozwolić swobodnie działać prywatnym podmiotom gospodarczym. Tym bardziej, że z tego wszystkiego, co zapewniałoby dobre warunki do przyjmowania gości z innych krajów, swobodnie mogliby korzystać również mieszkańcy Białorusi. Sporo jest państw na świecie, które będąc w podobnej sytuacji jak Białoruś, potrafiły z turystyki zrobić jedno z głównych źródeł wpływów do budżetu.
Powołując się na doświadczenia zagraniczne, jeszcze parę lat temu sam Łukaszenko zwracał uwagę na potrzebę rozwoju tej branży. A w 2006 r. nawet wydano Dekret Prezydenta RB «O niektórych środkach państwowego wsparcia rozwoju turystyki w Republice Białoruś». Czy coś się zmieniło odtego czasu na lepsze? Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Proponuje swoim czytelnikom spojrzeć na branżę turystyczną Białorusi na przykładzie Grodna, które kilka lat temu zwyciężyło w ogólnokrajowym konkursie „Poznaj Białoruś”„i zostało okrzyknięte miastem najbardziej sprzyjającym turystyce.
Miasto-muzeum
Nawet niektórzy grodnianie dziwią się gdy ich miasto jest nazywane właśnie tak, gdyż nie dostrzegają wielu zabytków. Potrafią jedynie wymienić kilka miejsc wartych zwiedzania. Jednak bardziej spostrzegawcza osoba może dostrzec, że niemal na każdym kroku można natknąć się na coś, czym warto pochwalić się przed gośćmi. Jako jedno z najpiękniejszych miast Europy, Grodno znalazło się w dziele Georga Brauna «Civi-tates orbis terrarum», wydanym w 1618 roku. Miasto nad Niemnem, jako jedyne miasto dawnej Rzeczypospolitej, może poszczycić się posiadaniem dwóch królewskich zamków. A pod względem liczby pałaców magnaterii polskiej w XVIII wieku ustępowało jedynie Warszawie.
Jakimś cudem w Grodnie przetrwało sporo budynków, które pojawiły się na planie miasta kilka wieków wstecz. Jest to jedyne na Białorusi miasto, w którym w tak dobrym stanie zachowała się starówka. Nic więc dziwnego, że w ostatnich latach dość często gościmy filmowców białoruskich i rosyjskich, którzy kręcą filmy o dziejach przedwojennych lub z początku XX wieku.
Niestety nie wszystkie cenne zabytki przetrwały wojny, specyficzne podejście komunistów do dawnej architektury, no i oczywiście współczesnych włodarzy, którzy też nie szcządzą miasta. Za największą stratę miasta można chyba uważać wyburzenie w ciągu jednej nocy, w październiku 1962 roku, zabytku klasy zerowej – Fary Witoldowej, która niewątpliwie znalazłaby swoje miejsce na liście dziedzictwa UNESCO.
Najbardziej znanymi zabytkami Grodna są bez wątpienia dwa zamki. Stary, budowę którego w XIV wieku kazał rozpocząć bohater bitwy pod Grunwaldem – książę Witold. To tutaj Kazimierz Jagiellończyk przyjmował polskie poselstwo ofiarujące mu koronę. W tym zamku Stefan Batory planował swe zwycięskie wyprawy wojenne na wschód, w nim też zmarł, a lekarze dokonali pierwszej w dziejach sekcji zwłok zmarłego monarchy. Tuż obok, na wysokim brzegu Niemna, wznosi się Nowy Zamek, w którym odbył się ostatni sejm Rzeczypospolitej Obojga Narodów oraz podpisał abdykację król Stanisław August Poniatowski.
Grodnianie wymienią również najstarszy zabytek miasta – cerkiew św. św. Borysa i Gleba, zaproponują obejrzeć piękne kilkuset letnie kościoły grodzieńskie. Natomiast nie wielu wspomni «szary dworek» Elizy Orzeszkowej, klasztor Narodzenia Bogurodzicy czy Horodnicę Antoniego Tyzenhauza, nie mówiąc już o innych ciekawych zakątkach Grodna, dostrzeganych jedynie przez miłośników historii i architektury.
Same zbytki nie wystarczą
Na początku tego wieku, przed renowacją placu Sowieckiego, przed katedrą przeważnie od piątku do niedzieli można było zobaczyć po kilka autokarów turystycznych, głównie na polskiej rejestracji. Najwięcej Polaków przyjeżdżało do pobliskiego Grodna na weekend majowy. Zazwyczaj tu zaczynali zwiedzanie Białorusi, a następnie udawali się do Nowogródka, Mira, Nieświeża. Popularne były również Bohatyrowicze i Bieniakonie. Dzisiaj już nie zobaczysz takiego widoku. Wiele się zmieniło –niema już miejsca na parkowanie większych pojazdów w centrum miasta, ale nie ma też komu tam się zatrzymywać.
Nic dziwnego, bo pomimo różnych niedogodności, o których poniżej, władze nie robią prawie nic, aby zareklamować walory turystyczne Białorusi. Oto fragment tekstu o Białorusi z oficjalnej strony internetowej białoruskiej ambasady w Warszawie, mający zachęcić do zwiedzenia naszego kraju:
«W unikatowym miejscu, gdzie stykają się granice trzech państw: Białorusi, Polski i Litwy leży Kanał Augustowski, wybudowany w 1839 roku. Jest to doskonałe miejsce wypoczynku. (…) Po rekonstrukcji białoruska część Kanału Augustowskiego jest jeszcze bardziej ciekawa z punktu widzenia współczesnego turysty, łączy bowiem w sobie tradycyjnie nietkniętą urodę białoruskiej natury z jednoczesną możliwością korzystania ze współczesnej infrastruktury turystycznej.»
Niby wszystko w porządku, tylko po białoruskiej stronie jest zaledwie 25-kilometrowa część kanału, po polskiej stronie długość tego zabytku wynosi ponad 80 km. Co autorzy mieli na myśli zachęcając do korzystania ze «współczesnej infrastruktury turystycznej»? Czyżby budkę, w której można kupić coś do picia i niewiele do zjedzenia, albo kilka stołów pod nawiasem – dla kilkuset potencjalnych zwiedzających? O wypożyczalni sprzętu czy miejscach dla odpoczynku niema co nawet marzyć!
Po polskiej stronie na obu brzegach Kanału Augustowskiego o wiele łatwiej jest znaleźć, niemal w każdej gospodzie, i dobre jedzenie, i kajaki, a i cała infrastruktura jest o niebo lepsza, niż po, bądź co bądź, aspirującej do stworzenia konkurencji stronie białoruskiej.
Kolejną atrakcją ma być Puszcza Białowieska. I znowu Polak u siebie w kraju, bez udręki z wyrabianiem wizy, spacerując leśnymi ścieżkami może spotkać żubra, króla puszczy. No chyba że od dziecka marzy o tym, by odwiedzić «Rezydencję Dziadka Mroza» po białoruskiej strony. Trudno jest jednak w to uwierzyć, bo przecież w Polsce prezenty na Gwiazdkę przynosi Święty Mikołaj, a nie jakiś dziad.
W ostatnich latach szeroko była reklamowana taka «perspektywiczna branża turystyki na Białorusi» jak narciarstwo alpejskie. Tego już za wiele! Niech autorzy tej cudownej agitki wybiorą się kiedyś do Zakopanego. Być może będą zaskoczeni, ale w sezonie tam aż się roi od Rosjan i Białorusinów. Ciekawe po co robią wizy i jadą taki kawał drogi, jeżeli – przynajmniej w założeniu pomysłodawców tandetnej reklamy o «białoruskich Alpach» – mają wyśmienite warunki pod Mińskiem?
Odpoczynek czy walka z biurokracją?
Właśnie biurokracja białoruska jest chyba decydującym argumentem, który z powodzeniem od wielu lat przeszkadza rozwojowi branży turystycznej w kraju. Zaczyna się od wiz. Są one bodajże największą zmorą białoruskiej turystyki. Chociaż koszt wiz nie jest zbyt wygórowany, bo indywidualna jednorazowa kosztuje 25 euro, a grupowa – 10 euro. Mankamentem wizy grupowej jest to, że jeżeli z jakichś przyczyn nie jedzie jedna osoba z grupy, to cała grupa również nie może przekroczyć granicy. Dlatego Polacy przeważnie wybierają jednorazowe wizy po 25 euro. Tutaj z kolei pojawia się problem, polegający na absurdalnym pomyśle zebrania sporej ilości dokumentów – w większości zbędnych. W przypadku wizy turystycznej potrzebne jest «chodatajstwo», czyli podanie, bez którego nie można jej otrzymać. Takie podanie musi wystawić białoruska firma turystyczna, z którą trzeba podpisać umowę. Do tego dochodzą jeszcze ubezpieczenie, szczegółowy program, voucher, jeżeli jedzie grupa, to potrzebne jest potwierdzenie, że strona białoruska ją przyjmie i wystawi rachunek. Wydział Konsularny Ambasady Białorusi zastrzega sobie prawo do wydłużenia terminu wydania wiz bez podania przyczyn oraz prawo zażądać przedstawienia dodatkowych dokumentów– również bez podania przyczyn! Co gorsze, urzędnicy białoruskiej Ambasady skrzętnie z tych przysługujących im praw korzystają, nawet wtedy, kiedy nie ma w tym żadnej uzasadnionej potrzeby.
Zastanawiający jest fakt, że białoruskie Ministerstwo Sportu i Turystyki za turystów uważa jedynie te osoby, które przekroczyły granicę Białorusi na podstawie «voucheru», swoistej umowy miedzy obcokrajowcem a jedną z białoruskich firm turystycznych. Ciekawie, czy cudzoziemcy, którzy przyjadą prywatnie, na «dziko»,zostawią mniej pieniędzy, wywiozą gorsze wspomnienia i wrażenia o Białorusi niż ci «oficjalni» turyści? Czyżby odgórne ustalanie sztywnych zasad ma służyć zwiększonej liczbie odwiedzających Białoruś? Bardzo wątpliwe.
Już w chwili, gdy szczęśliwy turysta z białoruską wizą w kieszeni wjeżdża na Białoruś, spotyka go pierwsza niesympatyczna niespodzianka. Mimo praktycznie braku kolejek, po polskiej stronie kontrola paszportowa zajmuje około pół godziny, po białoruskiej niemal trzy razy dłużej. Jeżeli obcokrajowiec ma zamiar gościć na Białorusi dłużej niż trzy dni, musi się zameldować w urzędzie migracyjnym, a ta procedura trochę trwa i mało, że jest kosztowna, to pochłania sporo czasu. Na dodatek jest zupełnie bez sensu, bo na granicy każdy cudzoziemiec i tak wypełnia kartę migracyjną. Jednak do dnia dzisiejszego procedura ta nie została anulowana.
Zabytki, ale jakieś inne
W mediach pojawiły się informacje o tym, że władze Grodna podjęły decyzję o przeprowadzeniu renowacji wielu zabytków, między innymi letniej rezydencji Stanisława Augusta Poniatowskiego. W budynku, w którym obecnie mieści się Katedra Hodowli Roślin Akademii Rolniczej, trudno rozpoznać letni pałacyk ostatniego króla Rzeczpospolitej, słynącego z tego, że miał wyrafinowany gust i lubił otaczać się przepychem. I niema co liczyć na to, że po remoncie wygląd byłej rezydencji znacząco się zmieni, gdyż Białoruś nie dysponuje dobrymi konserwatorami zabytków. Można o tym się przekonać, oglądając odrestaurowany zamek w Lidzie.
Od wielu lat w centrum Grodna straszy przechodniów dom, w którym niegdyś mieszkał znany na całym świecie twórca języka esperanto Ludwik Zamenhof. Minęło już parę lat od dnia, gdy szpital psychiatryczny opuścił ściany zdewastowanego klasztoru brygidzkiego, a remontu dotąd nie ropoczęto. Odremontowano natomiast dom Elizy Orzeszkowej. Jednak nie spełniono obietnicy sprzed remontu – powiększenia części muzealnej. Muzeum nadal mieści się w dwu pokoikach, co prawda zbiory zostały uzupełnione zupełnie niepasującymi do wnętrz orzeszkowskich «malowidłami» i ogromną szafą, w której umieszczono kilka książek. Nikt nie może wytłumaczyć po co to zostało zrobione i jaki ma związek z życiem i twórczością znakomitej polskiej pisarki.
Trzeba zaznaczyć, że od chwili powstania pokoi pamiątkowych Elizy Orzeszkowej w jej dworku, czyli od roku 2001, do czasu, gdy pojawił się problem wizowy, ponad połowę zwiedzających stanowiły wycieczki z Polski. Jednak nie wszystkim odwiedzającym Grodno Polakom udaje się trafić do muzeum. Pecha mają ci, którzy wybiorą się w gościnę do Pani Elizy w sobotę, gdyż tego dnia biblioteki w mieście są nieczynne. Więc warto spróbować innego dnia obejrzeć salonik pisarki, posłuchać zresztą też, tyle że po rosyjsku, co w przypadku turystów zagranicznych na nie wiele się zda. Miłe panie z biblioteki chętnie też pokażą resztę nowo wyremontowanego i wyposażonego budynku – stelaże z książkami oraz nowościami wydawniczymi i «powód do dumy» ….komputery. Tylko gdzie w tym wszystkim duch XIX wieku?
Jeżeli obcokrajowcy chcą nie tylko podziwiać Grodno, ale też czegoś się dowiedzieć o zabytkach miasta, to w grodzieńskich firmach turystycznych można zamówić usługi przewodnika, nawet ze znajomością języków obcych. Przeciętnie wycieczka objazdowa po mieście trwa od 2 do 3 godzin i kosztuje około 200 tyś. rubli bialoruskich. Oferta różnych biur turystycznych jest bardzo do siebie zbliżona i jest raczej standardowa: cerkiew na Kołoży oraz zabytki w centrum miasta. Co z kościołami? No tak jeśli turyści będą z Polski, to «może ich interesować katolicyzm», więc mogą być i kościoły. Jednak za dodatkową opłatą przewodnik może grupie pokazać wszystko, czego sobie klient zażyczy. Tylko czego klient ma sobie zażyczyć skoro jest w mieście po raz pierwszy i ostatni i liczy właśnie na erudycje i profesjonalizm przewodnika?
Nie ma co się dziwić, że program wycieczek tak bardzo się skurczył w ostatnich latach i stał się nader schematyczny. Widocznie przewodnicy wychodzą z wprawy, ponieważ nie zbyt często muszą wydobywać z pokładów pamięci wiedzę na temat zabytków, dlatego zapewne wolą pokazać kilka «standartowych» zabytków, byle jak najszybciej zbyć turystów. Nic w tym dziwnego, skoro podczas przygotowania poniższego artykułu i przeprowadzeniu rozmów z pracownikami czterech grodzieńskich firm turystycznych okazało się, że tylko dwie z nich w tym roku gościły po jednej grupie z Polski, jedno biuro podróży przyjmowało Żydów z Ameryki, a czwarta firma w ogóle nie miała jeszcze w tym roku żadnej wycieczki zagranicznej.
Żeby mieć całościowy ogląd sytuacji z rynkiem turystycznym w Grodnie reporter udał się do Turystyczno-Informacyjnego Centrum miasta Grodno. Jednak i tutaj – rozczarowanie. Na wstępie warto powiedzieć o dziwnej lokalizacji tego centrum – daleko od dworców, daleko od centrum miasta, gdzie można byłoby spodziewać się poszukujących informacji o Grodnie turystów. Jednak to nic, większym problemem okazały się zamknięte drzwi i informacja w języku rosyjskim, o tym gdzie szukać pracownika. A gdyby chodziło o grupę turystyczną, nie znającą języka rosyjskiego?
Hotele, restauracje…
Poważnym problemem w Grodnie pozostaje problem braku bazy hotelowej oraz ich opłakany stan. Hotel «Niemen» od kilku lat jest w remoncie. W hotelu „Grodno» praktycznie zlikwidowano pokoje hotelowe, z większości pomieszczeń korzystają studenci i inni stali lokatorzy. W hotelu «Biełaruś» często brakuje wolnych miejsc, gdyż dość licznie mieszkają tam sportowcy (widocznie ze względu na bliskość stadionu) i przyjeżdżający do Grodna w delegacje (ze względu na przystępne ceny). Nawiasem mówiąc, w tym hotelu już nie robią różnicy skąd przybywa gość, czy z zagranicy, czy swój – za identyczny pokój opłata jest jednakowa. Chodzi chyba o zatrważające warunki, rodem z epoki późnego socrealizmu, za które nikt o zdrowych zmysłach nie zapłaciłby, gdyby nie brak porządnej alternatywy.
Taką alternatywą jest hotel «Turist», ale do czasu, aż nie zabraknie miejsc, co jest sprawą powszechną. Do tego w tym hotelu obcokrajowcy za pokój dwuosobowy zapłacą ekwiwalent 60 euro. Obywatele Białorusi za podobny pokój wyłożą 98 tys. Br, czyli ponad trzy razy mniej. Obcokrajowców dyskryminują także w prywatnym hotelu «Siemaszko». Nikt z pracowników nie jest w stanie wytłumaczyć na czym polega różnica, bo przecież pokoje są te same, ale i tak mamy sytuację, że pokój jednoosobowy dla cudzoziemca kosztuje 260 tys. Br, dla obywatela Białorusi – tylko 160 tys. Br. Jedynym logicznym wytłumaczeniem zdaje się być różnica „w poziomie życia”. Kiedyś jeden z urzędników białoruskich właśnie tak tłumaczył tę asymetryczność: «Co się dziwić, przecież oni więcej od nas zarabiają, a i my u nich dużo płacimy za pokój hotelowy». Z jednym tylko ale – my u nich płacimy tyle samo co miejscowi. Co ciekawe, nawet ceny w polskich hotelach tej samej klasy co grodzieński «Turist» czy Białoruś» są zazwyczaj niższe, zwłaszcza jeśli porównamy je z cenami dla obcokrajowców w Grodnie.
Nie lepsza sytuacja jest w gastronomii. Statystycznie w Grodnie lokali gastronomicznych jest sporo, lecz nieznający miasta człowiek może mieć problemy z odszukaniem miejsca, gdzie można dobrze zjeść. Skoro wszystkie zabytki są w centrum, to dobrze by było w pobliżu coś przekąsić. Europejczycy są przyzwyczajeni, że w większości miast europejskich są całe pasaże restauracji i kawiarenek. Niestety przy deptaku grodzieńskim, o długości blisko 3 km (od dworca kolejowego, po plac sowiecki) takowych jest zaledwie… cztery. Jednak są zmiany na lepsze, bo jeszcze kilka lat temu głodny turysta w porze obiadowej mógł niespodziewanie natknąć się na zamknięte drzwi jadłodajni z wywieszką: «Przerwa obiadowa». Teraz już raczej coś takiego się nie zdarzy, a jednak pozostaje inny nie mniej ważny problem. W Grodnie w upalne letnie dni, znalezienie w centrum miasta toalety graniczy z cudem. Jest, jedna płatna toaleta usytułowana naprzeciwko Bazyliki Katedralnej i więcej nic. W promieniu kilku kilometrów!
Cdn…
Do niedawna bardzo popularne były w Polsce tzw. «sentymentalne wyjazdy», ponieważ wielu naszych ziomków wyjechało po wojnie do Polski w nowych granicach. Lecz coraz mniej jest staruszków, którzy czują się na siłach, aby zdecydować się na taką dość trudną wyprawę. Młodsi natomiast przeważnie wolą niezorganizowane, spontaniczne wyprawy weekendowe. A wycieczka do nas wymaga wcześniejszego zaplanowania. Jeżeli Polak ma tygodniami planować podróż, szukać kogoś, kto wystawi zaproszenie, zbierać stosy dokumentów, czekać na wizę i wszystko to, żeby wpaść na kilka dni do państwa, gdzie infrastruktura turystyczna jest faktycznie nijaka, to niewątpliwie zrezygnuje z wyjazdu na Białoruś. O wiele łatwiej jest wyskoczyć do Pragi, gdzie nie raz już był, lub do Paryża czy wschodniego Wilna czy Kijowa.
Nie można liczyć na to, że Rosjanie, którzy nie muszą mieć wizy, będą licznie odwiedzać Białoruś. Biedniejsze warstwy społeczeństwa są przyzwyczajone do wypoczynku na działkach, ewentualnie do zwiedzania bezkresne przestworza Rosji. Bardziej zamożni Rosjanie wybierają Europę oraz kraje egzotyczne. No chyba że zatęskni ktoś za ZSRR, wtedy nie znajdziesz lepszego sposobu zwalczyć nostalgię, jak wybrać się na Białoruś. Jednak to nadal są tylko pojedynczy turyści, a nie napływ obcokrajowców, chętnych zwiedzenia najdalszych nawet zakątków Białorusi, który marzy się władzom.
Najłatwiej jest zwalać winę za zły wizerunek Białorusi w świecie na opozycję, przymykając oko na olbrzymie trudności natury formalno-biurokratycznej, stające na przeszkodzie turystom z innych państw, pragnących odwiedzić Białoruś. Wystarczy stworzyć odpowiednie warunki, autentycznie otworzyć się na świat, pozwolić prywatnemu biznesowi inwestować w infrastrukturę turystyczną, nie bojąc się o przyszłość i można być pewnym, za kilka lat Białoruś może stać się niewątpliwym centrum turystyki w Europie Wschodniej. Przecież jest to państwo o wspaniałej historii, łączące Wschód i Zachód Europy, w którym mieszkają wspaniali bardzo gościnni i życzliwi ludzi. Czas aby goście z zagranicy mogli sami się przekonać jak kwitnącym i gościnnym krajem jest Białoruś. Wystarczy tylko zrobić kilka kroków w tym kierunku, zamiast uprawiać populistyczną propagandę, która w żaden sposób nie przyczynia się do zwiększenia liczby turystów, a raczej na odwrót.
Irena Ejsmont/Magazyn Polski
10 komentarzy
domini
5 czerwca 2014 o 01:20Powiedzmy sobie otwarcie. Co rozsądnego pod względem historycznym może zaoferować Białoruś turystom chcąc na siłę udowodnić, że tam była jakaś inna kultura niż polska. Nic. Kresy Wschodnie były związane z kulturą polską i historią Polski. Dlatego wszystko, co Białorusini oferują turystom, to tylko bardzo ohydna karykatura.
eeeech
6 czerwca 2014 o 12:54Możesz oglądać „nową cywilizację i kulturę” czyli pomniki sołdata z pepeszą w onucach. To ten który uwolnił białoruski uciskany lud od polskich panów. Taką interpretację słyszałem w Nieświeżu – wersja dla rosyjskich turystów w krótkich spodenkach.
eeeech
5 czerwca 2014 o 09:01Bardzo dobry artykuł. Kompleksowo opisujący sytuację. Można dodać jeszcze następujące elementy które zniechęcą tych którzy już raz tam byli:
1. chamstwo celników białoruskich (biegasz z pieprzoną karteczką po przejsciu i traktują cię jak smiecia).
2. po przejeździe M6 – można się zdziwić karą za brak urządzonka (którego oczywiście nie dostaniesz). Widziałem już parkingi na których stoją głownie litewskie auta – zarekwirowane bo wysokośc kary była taka że kierowcę nie stać było na jej zapłacenie
3. Ja do KGB po pieczatkę jeździłem (50km) – 2 razy bo za pierwszym razem było zebranie i „niewiadomo kiedy skończą”. Siedzisz w urzędzie pół dnia zamiast zwiedzać żeby dostać kolejną pieczątkę
Ogólnie warto – ale tylko dla survivalowców, entuzjastów, nienerwowych, wielbicieli Barei, niewymagających.
u24
5 czerwca 2014 o 15:40www.turyst.by wysylaja list do konsulatu z zaproszeniem w moim przypadku 65 zl plus 25 euro oplaty wizowej platnej dla konsulatu. w grodnie nie jest zle mozna znalesc gdzies hotel.obsluga prawie zawsze mowi biegle po polsku. sa jakies resteuracje na starowce, sklepy sa zaopatrzone. w supermarketach jest normalne jedzenie. troche te narzekanie przesadzone. problem dla turystow z polski to wizy jak ktos nie mieszka kolo warszawy bialegostoku czy gdanska to trzeba korzystac z biur posredniczacych np w szczecinie za wize na bialorus za koszty posrednictwa chcieli 400 zl.to jest duzo. i tak wszystkie te biura wysylaja to do nastepnego biura najczesciej junior w bialymstoku. ludziom nie che sie tam bawic w papierki do tego wojna na ukrainie to tak srednio zacheca do przyjazdu. do tego jak ktos jest bardziej myslacy to wie ze bialorus to FSB i KGB. byly przypadki ze zabierono turystom telefony kamery kopiowano informacje, karty sim. do tego jak sie jest zalogowanym w roamingu w bialoruskiej sieci to moga sciagnac sporo danych z komorki, dlatego na bialorus ze stara komorka kilka nr w telefonie.
eeeech
6 czerwca 2014 o 12:59Na granicy zmiana ! – wprowadzono deklarację w języku białoruskim (była po rusku). Teraz za cholerę nie wiadomo co pisze – i w jakim języku wypełniać. Jest pozycja „urządzenia z zapisem, nośniki danych” – pytam celniczkę czy mam wpisywać wszystkie komórki (były 4 osoby), aparaty, pen drivy, mp3 – nie wiedziała. Wpisałem żeby mi nie zabrali jak będę wyjeżdżać.
eeeech
6 czerwca 2014 o 16:24I jeszcze kwintesencja socjalizmu – czyli opis weryfikacji wykupienia ubezpieczenia:
1) kupujesz ubezpieczenie aby złożyć wniosek o wizę (bez polisy nie przyjmą wniosku)
2) przy wydaniu wizy sprawdzają znowu (chyba czy nie rozwiązałes polisy)
3) na granicy polise sprawdza pogranicznik
4) w KGB kolejne sprawdzenie
No i dlatego bezrobocia nie ma. Ciekawe że ubezpieczenie mają tylko 2 TU – warto sprawdzić jak powiązane z A.R.Ł.- bo tu nie ma przypadków
mary
11 kwietnia 2016 o 21:351) Nie wolno zapomniec o dodatkowym zezwoleniu, gdy sie jedzie na teren przygraniczny. Zeby je dostac trzeba pojechac do miejscowosci „gminnej” i poprosic o wystawienie. W tym momencie popelniasz przestepstwo, bo zeby tam dojechac – wjezdzasz juz na teren przygraniczny – jak w kabarecie, tylko, ze nam nie bylo do smiechu – tym bardziej, ze na pozwolenie w jednym wypadku trzeba bylo czekac 3 dni.
2) Kartki do wypelnienia na granicy napisane maczkiem – wydaje mi sie ze byly po rosyjsku – starsze osoby musza pamietac o okularach
3) na granicy kolejki, i brak szacunku wzgledem pasazerow – przypomnialy mi sie lata 70-te w Polsce
4) bialoruska natura ,krajobrazy i te drewniane domki tak pieknie wkomponowane w ta nature – PIEKNE!
Jan
8 sierpnia 2016 o 14:35Problem z Białorusią jest taki, że tam są wizy. Jak mam perspektywę załatwiania wizy, na pewno to trwa długo, to wolę wsiąść w pociąg w Poznaniu i za 2 godz. jestem w Berlinie.
Jan
8 sierpnia 2016 o 15:08Przeczytałem cały artykuł. Tu nie ma co winić za to nikogo innego niż Łukaszenkę. Piepr[usun.red.] jaki to przyjazny zagranicznym turystom a wcale mu na nich nie zależy. Dlaczego tak jest ? Myślę, że on nie chce, żeby ludzie przyjeżdżali. Taką tylko robi propagandirowkę. Rzeczywiście, jeżeli na wschód, to lepiej pojechać np. na Litwę, niż się męczyć psychicznymi problemami Tawariszcza.
Warsztat Podróży
17 lutego 2018 o 19:02Zdecydowanie warto pojechać na Białoruś- zapraszam do relacji z naszej podróży
https://warsztatpodrozy.com/2018/02/16/powrot-do-przeszlosci-u-sasiadow/