Od Białorusi i Ukrainy na zachodzie, przez Syberię i Daleki Wschód po Karabach oraz Kirgistan na południu, gdy oceniać wszystko z perspektywy Moskwy, dochodzi dziś do zaburzeń, rewolucji i wojen. Wszystkie te kłopoty po części mają swoje korzenie w dziejach dawnego ZSRR, mają miejsce w postkolonialnej strefie sowieckiej, a jednocześnie, paradoksalnie, rozpala je teraz na nowo polityka Kremla. To on, jak mniema wielu, pośrednio lub bezpośrednio obecny, jest reżyserem spektaklu ukrytym za kotarą.
Kremlowski demiurg
Białorusini, i ci pragnący zmian systemu, i ci jego pragnący jego zachowania, myślą nieustannie „co pocznie Rosja”. I Azerowie, i Ormianie toczą dziś walki także w cieniu tego samego pytania. Władze w Baku zastanawiają się czy zdążą wygrać wojnę nim pojawią się, spodziewane, dla Armenii rosyjskie posiłki, Erewan na ich jak najszybsze nadejście liczy.
W Kirgistanie wybuchła ewolucja, trzecia w ciągu 15 lat. Ta ostatnia z 2010 r., w dużej mierze reżyserowana przez Rosję, której udało się ustanowić przyjazny dla siebie, uległy jej w polityce zagranicznej, system (bez znaczenia, że bardziej demokratyczny niż inne). Teraz jednak naród kirgiski podniósł bunt z nieznanymi jeszcze konsekwencjami. Radykalna teza głosi, że za wszystkimi tymi wydarzeniami zawsze i nieodmiennie stoi Kreml, któremu przypisuje się w tym przypadku moc demiurgiczną.
W tej „narracji” nawet z pozoru niekorzystne dla Moskwy zdarzenia, jak Euromajdan czy rewolucja w Gruzji, która wyniosła do władzy prezydenta Saakaszwilego, w końcu mają się obracać na korzyść Rosji. Niektórzy twierdzą, że Gruzji dziś, po trudnych latach wewnętrznych ostrych sporów, wojnie o Osetię i Abchazję, bliżej do Moskwy niż do Zachodu. Nawet w miarę demokratyczne państwa jak Kirgistan czy Armenia nie mają łatwych relacji z Europą. Na Ukrainie Rosja zdobyła Krym, o którym nawet najbardziej optymistycznie nastawieni mówią, że jeszcze sporo czasu pozostanie pod władzą Moskwy.
To, co napędza Rosjan to przekonanie, że siła ich kraju zawsze da im przewagę nad innymi, krajami, dużo od niej przecież słabszymi. Gdy pytać: po co to czyni, odpowiedź zwykle jest jedna: by podtrzymać swoją dominację w regionie. A dlaczego tymi, a nie innymi środkami? Bo poza siłą militarną Rosja nie ma wiele do zaoferowanie.
To jest więc jedyne, co może czynić: przyczyniać się do wzrostu konfliktów, interweniować w nie, otwarcie lub z ukrycia, ustanawiać przyjazne sobie reżimy, które z czasem, jako zbyt autorytarne, niesprawne, niepraworządne lub skorumpowane (często wszystko na raz) są przez własne społeczeństwa odrzucane; następnie Kreml odczeka na nadarzającą się okazje i ponownie przechodzi do ataku. Tak pomimo początkowych klęsk i problemów utrzymał Czeczenię i przyczółki w Gruzji, na Ukrainie (poprzez możliwość ciągłego szantażu Kijowa), w Armenii i Azji Centralnej.
Odmienne metody
W takim sposobie patrzenia na politykę Rosji i całą geopolitykę postkolonialnej strefy postsowieckiej jest wiele racji, a na jego obronę można przytaczać masę przykładów i argumentów. Choćby w sprawie wydarzeń z tego roku. Łukaszenka to ewidentnie człowiek bliski Kremlowi, przy wszystkich jego taktycznych posunięciach na rzecz usamodzielnienia się łatwo dostrzec ich pozorny i czasowy charakter. Dla obecnych władz w Mińsku zawsze najważniejsza była silna pozycja w stosunkach z Moskwą. System panujący na Białorusi powoduje, że na dłuższą metę Łukaszenka nie ma wielkiego wyboru i zawsze będzie musiał zwracać się za Wschód. Kreml w tym przypadku, jak wcześniej na Ukrainie, zdecydował się na podtrzymywanie postsowieckiego autokraty jako gwarancji wpływów, w przekonaniu, że każdy demokratyczny rząd będzie chciał wpływy rosyjskie maksymalnie zminimalizować.
W przypadku Armenii charakter systemu, autorytarny przed 2017 r., demokratyczny potem, nie ma takiego znaczenia, gdyż Erewań trwale z Kremlem wiąże spawa Karabachu – według prawa międzynarodowego okupowanej prowincji Azerbejdżanu, gdzie obie strony od 30 lat notują polityczny pat. Ale Baku uznało dziś, że dosyć pata, a jedyną możliwą drogą jest rozwiązanie militarne. Armenia nie mogąca znaleźć innego sojusznika w realizacji tego, co postrzega jako interes narodowy, musi szukać pomocy u Putina. Przecież Zachód nie wypowie wojny Azerom (i Turkom), aby ci pierwsi mogli na dobre przyłączyć Górski Karabach.
Kirgistan to sprawa o tyle ciekawa, że w 2010 roku rosyjskie państwo, poprzez swoich aktywistów, zależne od siebie organizacje pozarządowe i media, usilnie przyczyniło się do obalenia rządzącego tam od pięciu lat dyktatora, Kurmanbeka Bakijewa, którego zbrodnią w oczach Kremla nie były niedemokratyczne niedociągnięcia jego państwa, podobnie jak jego poprzednika Akijewa, lecz to, że obaj byli jak dla moskiewskie standardy zbyt proamerykańcy. Za ich rządów bowiem w Manas mieściła się amerykańska baza wojskowa.
Kolejni porewolucyjni przywódcy, przejściowo rządzącą Rozą Otunbajewą, Ałmazbez Atambajew i Sooronbaj Dżeenbekow, wywodzili się z tego samego obozu i jednoznacznie opowiadali się za bliską współpracą z Kremlem. Jednocześnie Atambajew został za nowego prezydenta skazany na 11 lat więzienia (wyrok zapadła w czerwcu br.) za związki z mafią; i to właśnie jego uwolnił z więzienia tłum podczas ostatnich wystąpień. Dżeenbekow i Atambajew byli kiedyś sojusznikami, lecz ich drogi się rozeszły. Ale jest to wyłącznie spór personalny, a nie polityczny. To spór w rodzinie.
Sam przegląd tych przypadków z ostatniego roku musi rodzić pojęciowy i poznawczy chaos. Kreml raz występuje jako obrońca autokraty, innym razem współpracuje z demokratycznymi systemami, które sam częściowo pomógł stworzyć. System panujący w Osetii Południowej, gdzie stacjonują rosyjskie wojska, jest ewidentnie fasadowy, podobnie jak w tzw. DRL i ŁRL w Donbasie, lecz w innej części Gruzji pod kontrolą Rosjan, w Abchazji, wykazuje on o wiele bardziej demokratyczny charakter. Z drugiej strony nie każdy autorytarny reżim w postsowieckim subkontynencie ma prorosyjskie nastawienie. Turkmenistan i Azerbejdżan, a częściowo nawet Uzbekistan albo dystansowały się od Kremla, albo wręcz świadomie prowadzą politykę wyzwalania się z rosyjskiej dominacji. Tym samym proste przełożenie: autorytaryzm – prorosyjskość, prorosyjskość – autorytaryzm nie zawsze się sprawdza.
Dodatkowo, jeśli nawet przypisać Moskwie ogólne, stałe dążenie do umacniania swoich wpływów, to nie znaczy to, że zwyczajnie jest ona wstanie zawsze je, w prosty i ewidentny sposób realizować. Punktem wyjścia wydaje mi się założenie, że Rosja jest nie mniej uwikłana w system postsowieckiej geopolityki, i sprzecznych interesów, niż inne pozostałe kraje regionu. Jest nie mniej od innych jego ofiarą i tworem.
Dwa postsowieckie czynniki
Postsowiecka sytuacja geopolityczna charakteryzuje się dwoma negatywnymi czynnikami. Pierwsze to spory terytorialno-narodowościowe. Patrząc od północy to sprawa mniejszości rosyjskiej w krajach nadbałtyckich, dualistyczny narodowo charakter Białorusi i Ukrainy, mniejszość rosyjska w Mołdowie; dalej to etniczny przekładaniec południowego i północnego Kaukazu: oczywiście sprawa Abchazów, Osetyjczyków (walki nie tylko z Gruzją, ale i Inguszetią) i innych narodów Kaukazu (np. krucha stabilność w Dagestanie, który jest mozaiką etniczną). Do tego dodajmy spory większości z mniejszościami etnicznymi w Azerbejdżanie.
Azja Centralna tylko z pozoru wydaje się być krainą spokoju. Zresztą w latach 90. zanosiło się tam na kilka konfliktów tak wewnętrznych (takowy miał miejsce w Tadżykistanie), jak i międzynarodowych (szczególnie dotyczyło to sprawy doliny Fergany). Autorytarne reżimy, których jedną z ambicji było zawsze trzymanie na wodzy radykalnych nacjonalizmów czy radykalizmów islamistycznych, podtrzymują w gruncie rzeczy sztuczne twory państwowe, których granice rzadko pokrywają się z tymi etnicznymi i plemiennymi. Gdzie narody są raczej urzędowe niż realne.
Drugim czynnikiem jest czynnik ustrojowy. Każdy z postsowieckich narodów mierzył się z problemem wydobycia się z systemu komunistycznego, który jako ustrój ideokratyczny i totalitarny nie oddziaływał wyłącznie na sferę czysto polityczną, lecz też ekonomiczną, społeczną i kulturową. Sowietyzm nie zabrał narodom ZSRR wyłącznie niepodległości, odebrał im tożsamość, kulturę, przeszłość i swoistość.
W grę wchodzi więc nie tylko odbudowanie, czy nawet wzniesienie od nowa, systemu parlamentarnej demokracji, co aksjologicznego, odpowiadającego potrzebom danych narodów. Jeszcze sto, sto pięćdziesiąt lat temu Turkmeni, Kazachowie czy Kirgizi byli przeważnie nomadami, ich kultura do dziś nosi tego ślady, choć ład państwowo zarządzanych kołchozów zmusił ich do radykalnej zmiany trybu życia; Uzbecy mieli kilka osobnych chanatów o wielowiekowej historii. Sowietyzm jak wcześniej rządy carskie zmieniały porządek społeczny (choć dużo bardziej gwałtownie i dużo bardziej krwawo niż carat), ale też silnie oddziaływały na mentalność narodów. Tych słowiańskich także poprzez brutalną próbę ich rusyfikacji, która jeszcze za Breżniewa była kontynuowana z pełną mocą.
Tym samym wybór ustrojowy czy wybór systemu wartości w tej części świata może pociągać za sobą radykalną zmianę geopolityczną. Czego doświadczają dziś choćby Kirgizi, którzy muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy możliwa jest prokremlowska demokracja?
Do tego dochodzi pytanie jaką właściwie rolę w tym układzie odgrywa Rosja? Czy jest ona bezpośrednim dziedzicem ZSRR czy też jednym z jego pozostałości, obarczonym tym samym zestawem problemów co wspomniane kraje Kaukazu, Azji Środkowej czy Europy Wschodniej: niewydolną ekonomią, niefunkcjonalną polityką, korupcją i zapaścią semantyczno-aksjologiczną? Kolejne pytanie: jeśli jakieś postsowieckie państwo chce przezwyciężyć te problemy: odrzucić sowieckie dziedzictwo, w którejkolwiek dziedzinie w jakiej się ono przejawiało, to czy musi to automatycznie pociągać za sobą przyjęcia postawy antyrosyjskiej i podjęcie próby geopolitycznej zmiany?
W takim przypadku Rosja ustawiona jest oczywiście w roli obrońcy sowieckiego dziedzictwa, którą to rolę czasami podejmuje. Choć dziś za obroną sowieckich pomników, nazw, czy innych przejawów dawnej potęgi ZSRR, kryje się raczej wielkoruski szowinizm.
Gdyż zasadniczo Rosja dziś, pomimo sentymentalnych gestów, nie ma zamiaru w jakiejkolwiek mierze odbudowywać sowieckiego Związku, w tej czy innej formie. W ciągu 30 lat w samej Rosji dokonał się także przewrót aksjologiczny i reinterpretacja historii najnowszej, doszło to „rusyfikacji” ZSRR, które miało być domem wielu narodów, w myśl jego twórców, żyjących w pokoju. Dla dzisiejszej Rosji ZSRR to tyle co Rosja, dzieje narodu rosyjskiego jego potęgi i chwały. Ukoronowaniem tego procesu może być poprawka do konstytucji przegłosowana w tym roku, uznająca specjalny status języka rosyjskiego. Obecność innych narodów w samej Federacji Rosyjskiej jest tylko tolerowana. Społecznym przejawem tego procesu jest sposób. w jaki traktuje się w Moskwie ludy kaukaskie lub Kirgizów czy Tadżyków (ci ostatni przecież byli kiedyś „bratnimi narodami”).
Czym dla Kremla jest obszar postsowiecki?
Dla Kremla obszar postsowiecki przestał być obszarem budowania jakieś szerszej wspólnoty politycznej. Innymi słowy, Kreml nie ma i nie poczuwa się, aby mieć jakąś realną polityczną, ekonomiczną czy ideologiczną propozycję dla państw tego regionu. Część z nich z przymusu czy wyboru współpracuje ściśle z Rosją. Kazachstan ma wspólne gazowe interesy, Turkmenistan nie może bez pośrednictwa Rosji sprzedawać swojego gazu na zachód, przyczyny związku z Moskwą Armenii czy Białorusi były omówione.
Rosja jest jednak obciążona takimi samymi jak pozostałe kraje regionu wadami systemowymi. Co więcej w sumie Rosja jest sama w sobie krajem skolonizowanym, gdzie różne części tego kraju, obwody i republiki, formalnie równoprawne, tak naprawdę pozostają w relacji całkowitego podporządkowania Moskwie (i Sankt Petersburgowi). Władza rozchodzi się centralnie od głównych ośrodków do granic federacji. Jej narzędziem jest partia Jedna Rosja. Obszary na wschód od Uralu są zasadniczo traktowane jako obszary dostarczające wyłącznie surowce, eksploatowane przy małym udziale lokalnej ludności, nawet rosyjskiej. W okresie trzeciej prezydentury Putina proces ten się pogłębił. Autonomia i prawa lokalne zostały znacznie ograniczone. Stąd też, gdy nieoczekiwanie w wyborach na gubernatora Kraju Chabarowskiego dwa lata temu zwycięża Sergiej Furgał, nie pochodzący ze ścisłego układu rządzącego, Moskwa po pewnym czasie postanowiła go usunąć. Według części doniesień prasowych w grę wchodzi sprawa przejęcie przez powiązanego z Putinem oligarchę, Arkadego Rotenberga kontroli nad hutą stali – Amurstal, jednym z najważniejszych przedsiębiorstw w regionie. Aresztowanie Furgała stało się pretekstem do wybuchu protestów, toczących się tam od kilku tygodni. Chodzi tu jednocześnie o ochronę swojej samodzielności, prawa do eksploatacji złóż i niezgodę na moskiewskich „spadochroniarzy”, dla których gubernatorstwa na Dalekim Wschodzie są tylko przystankiem w drodze na szczyt.
Dla Kremla największą trudnością jest jednak to, że tak wady te, jak i uwarunkowania geopolityczne odziedziczył po ZSRR. I co najwyżej może tylko interweniować w celu utrzymania na swoich granicach jakiegoś porządku, bo pas biegnący naokoło Rosji od Estonii po Kirgistan jest często obszarem większych lub mniejszych konfliktów. Dla Moskwy sprawa jest oczywista, że musi ona działać aktywnie w celu ich rozwiązania. Jeśli nie, to w Azji Centralnej czy na Kaukazie mielibyśmy do czynienia z licznymi wojnami etnicznymi.
W taki sposób Rosja buduje swój etos obrońcy stabilności przed narodowymi, demokratycznymi albo, jak czasem bywa szczególnie w przypadku Azji Środkowej, relgijnymi (islamistycznymi) radykalizmami. Jednak z faktu, że Rosja dziś nie oferuje nic poza własnym wielkoruskim nacjonalizmem, który nakazuje jej (obok spraw takich jak interesy ekonomiczne), kontrolować przygraniczne terytoria nie zważając jednak na interesy zamieszkujących je narodów, to w miejsce jednych zażegnanych problemów zawsze pojawią się inne.
Łazarz Grajczyński
6 komentarzy
Bortik
15 października 2020 o 03:03To klopoty, stworzone przez Zachód i Polske. Wystarczy wymiwnic wspieranie przez Warszawe banderowskiej dziczy na Ukraine.
Stary Olsa
15 października 2020 o 13:25Wania ile masz zegarków na lewej ręce?
ktos
6 stycznia 2022 o 13:54Ty sie z niego nie smiej… on wynalazl rower! (u Niemca na strychu).
LEGION
15 października 2020 o 11:07Coś słabo u was towarzyszu z polskimi znakami.
krogulec
15 października 2020 o 18:20Tak czy siak koniec Rosji coraz bliższy.
DZIAD
9 lutego 2022 o 23:19W krótkim zdaniu! Azja to jedna wielka niewiadoma. .Tak zle i tak niedobrze. Może dojść do światowego konfliktu w trywialny sposób. Niecierpię tego KGBowskiego państwa ale rozpad i chaos z tym związany ,morze się odbić poważnym kryzysem na całym świecie.