Banalna prawda o większości wojen jest taka, że kończą się one klęską jednej ze stron lub wtedy, gdy nie ma już zasobów, by je dalej prowadzić. Z wojną na Ukrainie będzie podobnie.
Sztab Generalny Ukrainy podaje, że w ciągu ostatniej doby Rosja straciła kolejnych 740 żołnierzy, a od początku wojny 78.690. Na „spotkanie z rosyjskim okrętem” poszło też kolejnych 16 wozów bojowych (łącznie 5.682), czołgi, haubice, pojazdy opancerzone i aż 15 dronów agresora.
Eksperci szacują, że ponad 2.800 czołgów, które Moskwa straciła od początku wojny, to co najmniej połowa jej zdolnych do walki maszyn. Rosjanom wyczerpują się też pociski manewrujące – Iskanderów zostało ok. 13%, a w przypadku innych typów rakiet taktycznych zapas spadł do krytycznego poziomu 30%. To absolutne minimum, które rosyjscy sztabowcy planowali zachować na wojnę z NATO. Pomysł zastąpienia ich irańskimi dronami-kamikaze Shahed nie sprawdził się – Ukraińcy strącają te powolne, hałaśliwe i nisko lecące bsp jak kaczki, nawet z broni ręcznej, a siła rażenia tych maszyn jest znacznie mniejsza. Ostatnia deska ratunku dla Putina to pozyskanie z Iranu rakiet balistycznych – właśnie rozmawiał o tym w Teheranie szef rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew. Pytanie, ile tych rakiet Iran jest w stanie realnie dostarczyć, czy w ogóle to zrobi i jakie są ich możliwości?
Dobra wiadomość dla Polski i krajów bałtyckich jest taka, że Rosja praktycznie ogołociła nasz region ze swoich wojsk lądowych, obrony przeciwlotniczej i częściowo lotnictwa, wysyłając je na Ukrainę, gdzie zostały silnie przetrzebione. 11 Korpus Armijny z Obwodu Kaliningradzkiego utracił zdolność bojową ponosząc ogromne straty w czasie niedawnej ukraińskiej ofensywy w Obwodzie Charkowskim. Żeby go odtworzyć nie wystarczy wcielić nowych rekrutów. Kto ich bowiem przeszkoli i kto będzie nimi dowodził, skoro większość kadry oficerskiej i podoficerskiej zginęła lub została ranna, a ci którzy jeszcze służą, myślą głównie o tym jak najszybciej odejść z armii?
Obecnie więc wojska lądowe w Kaliningradzie praktyczne nie istnieją, a w każdym razie są krytycznie osłabione, podobnie jak siły w regionie Petersburga, czy Pskowa. To właśnie brak możliwości szkoleniowych sprawił, że Putin musi obecnie wysyłać swoich zmobilizowanych na Białoruś, by ćwiczyli tam pod okiem białoruskiej kadry. Jaka jest jakość tego szkolenia? Zapewne niewielka, jak całej białoruskiej armii, choć zapewne większa niż w samej Rosji, gdzie dziesiątki tysięcy zmobilizowanych koczują w obozach polowych, bez broni, wyposażenia, zapasów. Zawieziono ich na miejsce i praktycznie porzucono. O morale tych „żołnierzy” nawet nie warto wspominać.
Dowodem tej słabości jest obecny odwrót Rosjan z prawego brzegu Dniepru, o ile nie jest pozorowany, a także bezskuteczne codzienne walenie głową w mur ukraińskiej obrony w Donbasie – pod Bachmutem, Awdijewką, czy Pawłowką. Widać też wyraźnie, że na wielu odcinkach frontu agresorzy utracili przewagę artyleryjską i powietrzną, a kompletnie zieloni rekruci giną na pęczki. Brak wyszkolonych pilotów, a ich szkolenie trwa latami, to dotkliwa bolączka rosyjskich Sił Powietrznych, która nakłada się na duże straty w samolotach i śmigłowcach.
Wszystkie te słabości sprawiły, że Kreml coraz natarczywej domaga się „rozmów bez warunków wstępnych”, o czym wcześniej nawet nie chciał słyszeć. O hasłach „demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy”, pod którymi rozpętał tę krwawą wojnę, nawet już nie wspomina. Putin potrzebuje czasu, by odbudować zdolności bojowe i uderzyć ponownie. Problem w tym, że dla wszystkich jest to oczywiste, włącznie z Zełenskim i dowództwem NATO. Czasy naiwnej wiary Zachodu w obietnice Moskwy się skończyły.
Dla Kijowa nie ma innej alternatywy niż wyzwolenie całego swojego terytorium, a przynajmniej powrót do stanu sprzed 24 lutego tego roku, nawet kosztem perspektywy trudnej zimy z powodu niszczenia przez Rosję infrastruktury energetycznej. Wtedy dopiero będzie można myśleć o jakimś rozejmie, czy rozmowach o przyszłym statusie Krymu. Nieuchronna destabilizacja społeczno – gospodarcza w samej Rosji, wywołana sankcjami, stratami i chaotyczną mobilizacją będzie z czasem dla Moskwy coraz bardziej dotkliwa. Eksperci oceniają, że poważne problemy nastąpią już wiosną przyszłego roku. Pozostaje mieć nadzieję, że wymusi to w końcu na Kremlu zakończenie tej wojny.
Opr. BA
8 komentarzy
Kocur
10 listopada 2022 o 12:45To jest najlepszy czas na prowadzenie ofensywy przez Kijów, o ile jest to możliwe. Ruski nie może mieć czasu na złapanie oddechu. Ukraina jeszcze powinna „poprawić” most krymski, wszak po wojnie ma być i tak zburzony, przynajmniej tak czytałem. Po wygnaniu ruskich z terytorium Ukrainy, moim zdaniem, dopiero można mówić o jakichkolwiek negocjacjach na warunkach stawianych przez Kijów. A na razie łoić moskali, aż puszczą dym uszami.
Wieslaw
10 listopada 2022 o 13:07Tylko tak i nie inaczej.
Jedrek
14 grudnia 2023 o 10:51Dopóki rakiety nie będą spadały na terytorium kacapuw to wojna będzie długa.
Edi
24 maja 2024 o 06:21…i tu się z Tobą zgodzę kolego. Nie widzę innych możliwości. Brytole dali zgodę na atak swoim sprzętem na terytorium ruskich. Nich ukry czynią swoją powinność. Czas żeby zwyciężyli oraz wrócili do swojego kraju i go odbudowali.
Marcin
7 czerwca 2024 o 18:33Trzeba przekonać unię do deportacji czeczenów z europy
Marcin
7 czerwca 2024 o 18:34Wykończyć wszystkich ruskich i czeczencow
Pok
18 czerwca 2024 o 03:07Wygonić z Polski wszystkich kacapów
grzegorz
7 września 2024 o 11:53Czeczency powinni opuscic polske ,i to jak najszybciej!!