W październiku 1806 roku rozpoczęła się druga odsłona wojny napoleońskiej Francji z IV koalicją. Jednak o ile błyskawiczna kampania w Turyngii, gdzie Wielka Armia błyskawicznie pod Jeną, Austerlitz i Halle zmiotła pruską potęgę, była działaniami typowymi dla gospodarczo zasobnej Europy zachodniej, o tyle działania na ogołoconym przez Rosjan północnym Mazowszu – w ramach pierwszej wojny polskiej – okazały się drogą przez mękę.
Klęska Prusaków była zupełna: król Fryderyk Wilhelm III zbiegł z Berlina, z wyjątkiem Gdańska, skapitulowały potężne twierdze w Magdeburgu, Kostrzyniu i Szczecinie. Pogromu uniknął jedynie rozłożony nad Wisłą kilkunastotysięczny korpus gen. Antona Lestocqa, który osłaniał szlaki w kierunku Królewca.
Napoleon nie zasypiał gruszek w popiele: w celu sforsowania Wisły pchnął w kierunku Torunia i Warszawy korpusy 5., 7. i 3. z częścią odwodu kawalerii pod ogólnym dowództwem Joachima Murata. Francuzi mieli ułatwione zadanie, bo między Odrą a Wisłą wytworzyła się próżnia operacyjna i nieliczne rosyjskie oddziały forpoczty raczej unikały walki w celu wycofania się za Wisłę.
Wobec twardego oporu pruskiej załogi Torunia, Napoleon zarzucił plan obejścia od północy ściągających na Mazowsze Rosjan i w końcu listopada skoncentrował siły w Warszawie i okolicach. Planował błyskawiczne przeniesienie działań wojennych za Wisłę. Tym bardziej, że Warszawa i rejony między Narwią a Wisłą, ogołocone przez Rosjan z żywności i furażu, nie pozwalały na zakwaterowanie i odżywienie masy żołnierzy i koni. Symptomatyczna była postawa dowódców korpusów, którzy podobnie jak Napoleon również chcieli jak najszybciej przeprawić się przez Wisłę i rozstrzygnąć kampanię w jednym decydującym starciu. Symptomatyczna była postawa marszałka Jeana Soulta, dowódcy 4. Korpusu, który monitował Napoleona o przesunięcie jego formacji na czoło linii operacyjnej „nie tylko dlatego, żeby mieć większą możliwość spotkania nieprzyjaciela, ale żeby i nie dać wojskom umrzeć z głodu, co niewątpliwie nastąpi, jeżeli on będzie iść na tyłach innych korpusów”.
Dramatyczniej malował sytuację gen. Édouard Milhaud, dowódca brygady szaserów w korpusie Soulta: „Kraj jest okropny, nędza ostateczna. Aby żyć, trzeba będzie zmieniać postój co 24 godziny. Domy tutejsze to nory niedźwiedzi zamieszkałe przez barbarzyńców. Znaleźć nie można ani ziarnka owsa, konie i żołnierze są wyczerpani z głodu i trudów, odrobina siana jest na pół zgniła…”.
Póki co saperzy napoleońscy z powodu braków materiałowych mieli trudności z budową mostów przez Wisłę. Przeprawa w Warszawie powstawała od 2 do 13 grudnia. W Zakroczymiu po ponad dwóch tygodniach budowy, wojsko przeprawiono na drugi brzeg łodziami. Kapryśna okazała się również aura. Po mroźnym i śnieżnym początku grudnia, nastąpiła odwilż, potem znowu obfite śniegu i w ostatniej dekadzie miesiąca ponowna odwilż. Fatalny stan dróg uniemożliwiał sprawne przemieszczanie wojsk i działania logistyczne. Bitwa pod Pułtuskiem – kluczowe starcie tej kampanii – rozegra się na grzęzawisku i w zamieci śnieżnej.
Tymczasem od połowy listopada Rosjanie przygotowywali się do obrony północnego Mazowsza. W grudniu ściągnął tam 70-tys. korpus gen. Lewina Bennigsena, który rozłożył się na obszarze między Pułtuskiem, Łopacinem i Czarnowem, oraz w okolicach Ostrołęki 50-tys. korpus gen. Friedricha Buxhoevedena. Ogólne dowództwo sprawował 68-letni feldmarszałek Michaił Kamieński – człek schorowany i niedowidzący, który sprzecznymi rozkazami pogłębiał chaos w wojskach. 22 grudnia po raz wtóry poprosił cara o zwolnienie ze służby: „Jestem za stary dla armii, nic nie widzę, jeździć wierzchem nie mogę, ale nie dlatego, że jestem leniwy jak inni, miejscowości na mapach odnaleźć nie mogę, a ziemi nie znam… podpisuję nie wiedząc co”. Zarządził nawet podjęcie kontrofensywy i odzyskanie terenów między Wisłą a Wkrą, ale z racji nieprzejezdnych traktów i wyniszczenia żołnierzy zadanie było niewykonalne. Rosjanie ograniczyli się zatem do obrony rejonu spodziewanej przeprawy wojsk napoleońskich między ujściami Narwi do Wisły i Wkry do Narwi.
23 grudnia 3. i 5 korpusy marszałków Louisa Davouta i Jeana Lannesa rozpoczęły przeprawę w ujściu Wkry do Narwi, opodal Okunina. Dla zmylenia przeciwnika część piechoty powyżej miejsca przeprawy przeprowadziła działania pozorowane – palbą i paleniem mokrej słomy. Po desancie na łodziach i odrzuceniu czat Rosjan, do wieczora saperzy zmontowali most pływający, po którym przeprawiła się dywizja piechoty Charlesa Moranda. Broniący przeprawy i pobliskiego Czarnowa korpus gen. Aleksandra Ostremana-Tołstoja w trakcie całonocnej bitwy próbował kontratakować, ale odparty wycofał się do Nasielska.
Większość wojsk Bennigsena skupiła się w Pułtusku, aby uniemożliwić Francuzom przeprawę przez Narew. Generał chciał się bić, ale Kamieński wobec gwałtownego załamania pogody – zamieć śnieżna z porywistym wiatrem – stracił głowę: zdał dowództwo Buxhoevdenowi, nakazał odwrót i wyjechał do Ostrołęki. Wobec jego nieobecności Bennigsen zignorował rozkaz feldmarszałka i nakazał przygotowania do bitwy.
Wieczorem 25 grudnia pod Pułtusk nadciągnął korpus Lannesa z dywizją dragonów gen. Nicolasa Beckera. Wesprzeć miała go dywizja gen. Josepha
Daultanne`a. Marszałek dysponował ok. 26 tys. żołnierzy, jednak prawie bez artylerii, która w większości ugrzęzła w błocie. Przeciwnik miał prawie dwukrotną przewagę liczebną – ok. 47 tys. żołnierzy i 194 armaty. Lannes zdał sobie z tego sprawę dopiero po rozwinięciu szyków przez Rosjan.
Oczekujący go Bennigsen doskonale wykorzystał warunki terenowe: ustawił swoje wojska tyłem do miasta, opierając lewe skrzydło o rzekę i most, prawe o las koło Moszyna. W centrum stanęły dwie linie piechoty z rezerwą, osłaniane przez artylerię, jazdę i kozaków. Prawe skrzydło zajęła dywizja gen. Michaiła Barclaya de Tolly`ego, lewe dywizja gen. Karla Baggovuta. Podmokła równina uniemożliwiała sprawne wykorzystanie kawalerii i przemieszczanie artylerii.
W grudniowej szarówce oddziały Lannesa zajmowały pozycje płynnie. Ok. godz. 10 najpierw rozwinął prawe skrzydło, atakując pozycje Baggovuta – dywizja gen. Sucheta uderzyła w celu odcięcia Rosjan od mostu. Baggovuta wsparł Osterman-Tołstoj, który uderzeniem pułku kirasjerów i dwóch szwadronów dragonów próbował odciąć dywizję Sucheta od jednostek rozwijających się w centrum. Francuzom udało się jednak odeprzeć atak i zepchnąć przeciwnika nieco w stronę Narwi. Tutaj ciężki bój stoczył francuski 88. pułk piechoty: początkowo rozproszony, zebrał się pod wodzą oficera Voisina i na bagnety rozbił atak rosyjskiej konnicy, która ugrzęzła w błocie.
„Był to sądny dzień podczas batalii pułtuskiej, deszcz padał, i śnieg, wiatr wiał mroźny. Kawaleryi naszej konie stały w błocie pod same brzuchy i dla tego nie mogła nic działać. Rosyjska piechota, po dwa razy szła na bagnety, ale z wielką stratą odpartą została. Już prawie każdemu życie nie miłe było, bo mróz po przemoczeniu brał, więc był skościały, a zdawało się każdemu że w płaszczu znajduje się jak między deskami. Rąk nie można było zgiąć, bo lód trzeszczał na człowieku, chłodno do tego głodno, lepiej śmierć niźli takie życie, to sobie z niecierpliwości każdy obiecywał” – wspominał uczestnik bitwy kapitan Jakub Filip Kierzkowski.
Ostatecznie śmiały manewr Sucheta nie doprowadził do rozbicia lewego skrzydła Rosjan. W tej sytuacji Lannes, odciążając go, uderzył w prawe skrzydło wroga. Zażarte walki toczyły się o las moszyński, który kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk. Około godz. 14. do walk zaangażowała się świeżo przybyła dywizja gen. Josepha Daultanne`a. Francuzom, mimo ostrzału artyleryjskiego wroga, udało się wyprzeć Rosjan z pozycji, jednak wobec braku artylerii i rezerw nie byli w stanie przebić się do miasta.
Około godz. 20, w zamieci śnieżnej i zapadających ciemnościach, Lannes zdecydował się na przerwanie natarcia i wycofanie swoich wojsk na pozycje wyjściowe. Bennigsen, który sądził, że całodniowy bój toczył jedynie ze strażą przednią głównych sił napoleońskich, również nie ryzykował i w nocy zarządził odwrót do Rożana. Obie strony poniosły znaczne straty: Francuzi – stracili ok. 1500 zabitych, rannych i jeńców, Rosjanie – łącznie ok 5 tys. żołnierzy oraz kilka tysięcy rannych, którzy zginęli w czasie bezładnego odwrotu. O skali jego bezładu świadczy również fakt, że wobec depczących im po piętach Francuzów porzucili wszystkie tabory i 90 dział.
Tego dnia pod Gołyminem Francuzi zaskoczyli zmierzające do Pułtuska 17-tys. zgrupowanie wydzielonej ze składu korpusu Bennigsena części 4. Dywizji Dymitra Golicyna oraz 5. Dywizji Dymitra Dochturowa. Tutaj, przy ponad dwukrotnej liczebnej przewadze (38 tys., ale bez artylerii), wojska francuskie również nie zdołały rozbić przeciwnika, który w ciężkim boju stracił ok. 1 tys. żołnierzy, a w czasie bezładnego odrotu tabory i artylerię.
Mazowiecki etap wojny zapadł francuskim żołnierzom w pamięci. Ambroise de Montesquiou-Fézensac, młody arystokrata i żołnierz, wspominał spotkanie z doświadczonym porucznikiem husarów w czasie podróży do Warszawy w 1807 roku. Wiarus ostrzegał go wprost: „…Jedzie Pan do Polski, młody człowieku? To dobrze, trzeba mieć dużo gorliwości, żeby to zrobić, a cesarz lubi takie rzeczy. Polska? Toż to pieski kraj, Pan tego nie wie, tak jak ja. Zobaczy Pan tę ich Fisłę. Co za nazwy… Nie słyszy się nic innego ze wszystkich stron tylko: chleba nie ma, woda, zaraz – i to ich rozumiem. Ile razy Pan coś do nich powie, może Pan być pewny, że za całą odpowiedź usłyszy Pan to przeklęte rozumiem. Niech ich piorun trzaśnie! Trzeba to wszystko usłyszeć na własne uszy, jak ja słyszałem. Przeklęty pieski kraj… Mają swoich hrabiów, ubranych w skóry zwierzęce, którzy siedzą w drewnianych chałupach, nazywanych przez nich pałacami. Trzeba mieć chyba diabła w sobie, żeby tak wesoło mieszkać”.
Rzeczywiście północne Mazowsze diametralnie różniło się od regionów zachodnioeuropejskich, w których Francuzi prowadzili działania wojenne. Region był zacofany cywilizacyjnie i ubogi gospodarczo. Jego dewastację powiększyły powszechne grabieże i rekwizycje źle wyposażonych i pozbawionych żywności wojsk rosyjskich. Swoje też robiło powszechne maruderstwo podczas odwrotu po bitwach pod Pułtuskiem i Gołyminem. Oddelegowany do sztabu Bennigsena pruski płk. Karl Friedrich von dem Knesebeck wymownie podsumował ten proceder: „Jak nieszczęsny kraj znosi, kiedy go grabią, jak on opustoszał, aż trudno sobie wyobrazić, niemożliwe by nieprzyjaciel mógł postępować gorzej”. Był to wynik fatalnej logistyki i braku zaopatrzenia w żywność. Jeden z rosyjskich oficerów zapamiętał, że na przełomie 1806 i 1807 roku podkomendni Bennigsena żywili się surowymi kartoflami bez soli i „snuli się jak cienie, bez obuwia, bez przytułku, słabli, chorowali i umierali z głodu”.
Nie lepiej było po stronie francuskiej. Z mazowieckimi bezdrożami nie poradziły sobie służby intendentury Wielkiej Armii. Wygłodzenie żołnierze dali o sobie znać m.in. w Pułtusku. Osiemnastoletni płocczanin Wincenty Hipolit Gwarecki zapamiętał ich przybycie do miasta. „W pierwszych dniach [miasto] ogołocone zostało z istotnych do życia potrzeb i chociaż mieszkańcy uszczerbku przez oręż nie doznali, brak dyscypliny wojsk przybyłych dał im poznać nędzę, niedostatek żywności dał się czuć tak dalece, iż bochenek chleba ledwie funt ważący, ze zboża przez połowę zmielonego z otrębami, ośćmi upieczony kosztował złotych dwa, przy czym jego nabycie kryjomym w nocy sposobem dziać się musiało”. Najwyraźniej na niewiele się to zdało w kontekście przytoczonego przez Kierzkowskiego zabawnego epizodu z francuskimi żołnierzami, którzy podczas kilkudniowego pobytu Napoleona w Pułtusku domagali się od niego chleba (w zniekształconym przez nich brzmieniu „kleba”). „Gdy odbywał przegląd V korpusu żołnierze krzyczeli „papa chleba”. Nie rozumiał Napoleon co to jest „chleba”, dopiero przywołali kapitana Falkowskiego do wytłumaczenia. Napoleon zapytał się Falkowskiego, aby go po polsku nauczył jak odpowiedzieć „nie ma chleba”. Nauczył się też prędko tego Napoleon, a gdy wojsko maszerowało koło niego i krzyczeli żołnierze „Papa chleba”. On się obraca z uśmiechem i odpowiada im po polsku „nie masz chleba”. Wówczas oczarowani żołnierze krzyknęli „Vive l`empereur! Już nasz ojciec nauczył się po polsku” i choć w biedzie i trudach kochali go jednak”.
Inna sprawa, że w tamtych dniach takie przeglądy odbywające się na pułtuskim rynku miały swój osobliwy cel. Sierżant François Lavaux wspominał, że na pomysł ich przeprowadzania wpadli „słynni doktorzy armii, (którzy) nakazali naszym generałom i pułkownikom przeprowadzić ćwiczenia dla żołnierzy, aby zapobiec zachorowaniom i odwrócić ich uwagę, bo ci cały czas myśleli tylko o jedzeniu. Podczas tych ćwiczeń widziałem takich, którzy ze zmęczenia upadali stojąc w szeregu i nie byli w stanie unieść karabinu. W istocie, od ponad trzech tygodni jedliśmy tylko ziemniaki. Mieliśmy biegunkę i ledwo staliśmy na nogach”.
Dodajmy, że w Pułtusku i okolicach zorganizowano pod kierunkiem naczelnego chirurga Wielkiej Armii Dominique Jeana Larreya największy w regionie lazaret. W budynku seminarium, klasztorze benedyktynów i innych domach zakonnych leczono ok. 600 rannych w bitwach pod Pułtuskiem i Gołyminem.
Napoleonowi nie udało się rozbić Rosjan na północnym Mazowszu. W lutym 1807 roku, równie bezskutecznie, próbował dopaść Bennigsena pod Pruską Iławą. Udało się mu to dopiero w czerwcu pod Frydlandem. To był koniec IV koalicji. Legendę zimowej kampanii na północnym Mazowszu i heroizm podkomendnych Lannesa upamiętnił inskrypcją bitwy pułtuskiej na Łuku Triumfalnym w Paryżu.
Opr. TB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!