W ubiegłym tygodniu ukraińskie władze i media informowały o skutecznych operacjach desantowych na zajmowanym przez Rosję Krymie; 23 sierpnia zniszczono rosyjski system przeciwlotniczy i przeciwrakietowy S-400 w miejscowości Ołeniwka na zachodzie półwyspu, a dzień później doszło do starcia z wrogiem w sąsiedniej wsi Majak na Półwyspie Tarchankuckim. Znajdują się tam baza 3. Pułku Radiotechnicznego sił powietrznych Federacji Rosyjskiej, a także dwie stacje radiolokacyjne wraz ze stanowiskami obrony przeciwlotniczej.
Misje na Krymie zostały zrealizowana ze wsparciem lotnictwa i marynarki wojennej. Wypełniliśmy wszystkie zaplanowane zadania, nie ponosząc strat osobowych – zapewniał ukraiński wywiad, czyli Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy (HUR).
Te sukcesy to dzieło ukraińskich „specjalsów”, którzy atakuję wszędzie, nie tylko zajmowany przez Rosjan Krym…
„Podczas niedawnej bitwy między ukraińskimi łodziami bojowymi a rosyjskim samolotem wojskowym w pobliżu Wyspy Węży, żadna z łodzi nie została uszkodzona”
– oświadczył w rozmowie z „Ukraińską Prawdą” dowódca ukraińskiego pododdziału sił specjalnych „Artan” Wiktor Torkotiuk.
„To jedna z naszych najbardziej ekstremalnych operacji, które przeprowadziliśmy na Morzu Czarnym i na terytorium Ukrainy w granicach z 1991 roku. Oczywiście nie ujawnię szczegółów operacji, ale powiem jedno: dzięki Bogu, nikogo nie straciliśmy i to jest dla nas najcenniejsze. Żaden z okrętów nie został uszkodzony i wykonaliśmy wszystkie nasze zadania”
– powiedział.
Torkotiuk dodał, że podczas operacji oficer sił specjalnych o pseudonimie „Conan” znalazł się za burtą na Morzu Czarnym, gdzie przebywał przez 14 godzin. Jak wyjaśnił Torkotiuk, „Conan” był sam, ponieważ reszta zespołu musiała wycofać się pod ostrzałem wroga.
„Proszę sobie wyobrazić: sam na otwartym morzu, bez pojęcia, gdzie się kierować, kiedy nadejdzie pomoc, ale ze świadomością, że jest celem nie tylko naszych misji poszukiwawczych, ale także wroga”
– mówił wojskowy.
Jak dodał, „popisową” operacją jego pododdziału było przeniknięcie głęboko na terytorium kontrolowane przez wroga i zlikwidowanie tam ważnego rangą dowódcy.
„Moi ludzie pokazali wtedy to, czego zawsze od nich oczekuję – działali jak jeden organizm. Było tam do 100 osób z batalionu. Dokonali tego, czego nie robił praktycznie nikt”
– wspominał Torkotiuk.
Dowódca przyznał, że partnerzy z krajów zachodnich nie mogą wyjść z podziwu, słysząc o tych operacjach. Zdarza im się wręcz ganić Ukraińców za lekkomyślność i podejmowanie tak dużego ryzyka.
„Mówię [tym rozmówcom – red.], że nasz plan to pójść na misję i potem zorientować się na miejscu, co i jak. Odpowiadają, że tak nie można, ponieważ trzeba mieć [wsparcie – red.] lotnictwa itp. A ja pytam: «Jakie lotnictwo?» […] Robią wielkie oczy. Ale [ta akcja – red.] okazała się udana, [rosyjskie – red.] wojska po prostu przed nami uciekły”
– opowiadał wojskowy.
W ocenie Torkotiuka ukraińskie siły operacji specjalnych mogą jedynie pomarzyć o warunkach prowadzenia działań, które są standardem w państwach NATO. W przypadku HUR zazwyczaj nie ma bowiem mowy o zapewnieniu „specjalsom” dodatkowego wsparcia z morza czy powietrza.
„Amerykanie czy Brytyjczycy zawsze mają w takich sytuacjach osłonę lotnictwa i [dysponują danymi – red.] wywiadu satelitarnego. A my wypływamy daleko w morze, dokąd jeszcze nikt nie docierał. Jeśli oni [wojska państw NATO – red.] robiliby coś takiego, to chyba ze wsparciem krążownika… My nie mamy tego w ogóle. Tym różnimy się od innych, że my te [bardzo trudne – red.] zadania [skutecznie – red.] realizujemy. Niestandardowymi metodami, ale realizujemy”
– podkreślił rozmówca „Ukrainskiej Prawdy” Wiktor Torkotiuk.
RES na podst. „Ukrainska Prawda”; PAP
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!