Pragnienie legitymizacji swojej władzy w oczach Zachodu sprawiło, że Łukaszenko i jego propaganda zarzucają Litwie, Łotwie i Polsce niehumanitarne traktowanie idących z Białorusi migrantów oraz łamanie względem nich praw człowieka. Mówi to dyktator, który krwawo spacyfikował protesty powyborcze w swoim kraju i gnoi w więzieniach blisko siedmiuset więźniów politycznych. Pseudo-troskliwa narracja białoruskiej propagandy o konieczności przestrzegania praw człowieka legła, niestety, na podatny grunt w kręgach opozycyjnych krajów, ogarniętych spowodowanym przez dyktatora kryzysem migracyjnym. Sejm RP, popierając twardą linię rządu i prezydenta odnośnie ochrony granicy Polski, będącej także granicą Unii Europejskiej, dowiódł jednak, że Państwo Polskie jest wystarczająco dojrzałe, aby stawić czoło prowokacjom ze strony białoruskiego satrapy – pisze specjalnie dla Kresy24.pl Andrzej Pisalnik.
Według szacunków polskiego rządu na terenie Białorusi na przerzut do Unii Europejskiej czeka około 10 tysięcy migrantów z Iraku i innych krajów Bliskiego Wschodu, a także Afryki. Jeśli nie wrócą do swoich krajów, to Łukaszenko zarobi kilkadziesiąt milionów dolarów i będzie mógł liczyć na kolejne wpływy pieniężne, pochodzące z zorganizowanego przez siebie kanału przemytu nielegalnych migrantów do UE przez granicę z Litwą, Łotwą i Polską
Łukaszenko straci te pieniądze, jeśli będzie musiał wysłać sprowadzonych na Białoruś migrantów z powrotem do krajów, z których przybyli.
Jak wynika ze śledztwa, przeprowadzonego m.in. przez dziennikarzy Litewskiej Telewizji Publicznej LRT każdy mieszkaniec Iraku, decydujący się na skorzystanie z białoruskiego kanału dotarcia na teren Unii Europejskiej, wykupuje w biurze turystycznym podróż na Białoruś, wpłacając kaucję wysokości 3000 dolarów, która przekazywana jest przez irakijskiego operatora turystycznego stronie białoruskiej, jeśli „turysta”, nie wróci do Iraku.
Całkowity koszt „turnusu” na Białoruś, a de facto – podróży na granicę Białorusi z Litwą, Łotwą bądź Polską, dla jednego podróżnego wynosi średnio około 10 tysięcy dolarów. W cenę jest wliczony m.in. przelot samolotem do Mińska, a także cztero-pięciodniowe zamieszkanie i wyżywienie w jednym z mińskich trzygwiazdkowych hoteli. Po kilku dniach pobytu w Mińsku „turysta” jest informowany, że na określoną godzinę, najczęściej wieczorną, musi się spakować, bo będzie na niego czekać samochód, który zawiezie go do granicy. Po przybyciu nad granicę przewodnik każe „turyście” iść prosto przez las i dalej przez pas graniczny, po którego pokonaniu ten znajdzie się na terenie Unii Europejskiej i może trafić do dowolnego kraju Europy Zachodniej, między którymi kontrola graniczna już nie istnieje.
W ten sposób tylko w tym roku, po tym jak Łukaszenko zapowiedział w maju, iż nie będzie chronił Unii Europejskiej przed napływem nielegalnych migrantów, tylko na Litwie zostało zatrzymanych ich ponad 4 tysięcy – 50-krotnie więcej niż w roku 2020. Reakcją rządu litewskiego, a za jego przykładem także łotewskiego, na gwałtowny napływ nieproszonych gości, stało się wprowadzenie stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym z Białorusią i wypieranie ze swojego terytorium dostarczonych przez białoruskie służby przybyszy z Bliskiego Wschodu i Afryki.
Skuteczne postawienie zasłony przepływowi nielegalnych migrantów na teren Litwy i Łotwy zmusiło Łukaszenkę do skorygowania kierunku wypierania ich z terenu Białorusi w stronę granicy z Polską. Zrobił to m.in. dlatego, że przestał się wywiązywać z obietnicy przerzucenia migrantów do UE, a więc zaczął tracić pieniądze w postaci wpłacanej przez „turystów” kaucji. W pierwszej połowie sierpnia władze Iraku zorganizowały ewakuację samolotami z Mińska do Bagdadu około 300 swoich obywateli, którym nie udało się przedostać z Białorusi do UE. Dla migracyjnego biznesu Łukaszenki oznaczało to straty, liczone w setkach tysięcy dolarów.
Pomimo strat pieniężnych ewakuacja Irakijczyków mogła oznaczać, iż Łukaszenko, sprowadzając na Białoruś ludzi z Bliskiego Wschodu, naraził się Kremlowi. Białoruski politolog Dmitrij Bołkuniec uważa, że wówczas część migrantów uciekło z kraju Łukaszenki na teren Federacji Rosyjskej, co zaniepokoiło Kreml, który dostrzegł w utracie przez władze Białorusi kontroli nad sprowadzonymi do siebie migrantami zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji.
Polski kierunek wypychania migrantów z Białorusi stał się dla Łukaszenki o tyle korzystny, że koncentrując tych ludzi przy zachodniej granicy Białorusi jednocześnie oddalił ich od wschodniej granicy kraju, zmniejszając tym samym ryzyko narażenia się na gniew Rosji.
Grupa migrantów, koczujących wzdłuż granicy białorusko-polskiej w okolicach Usnarza Górnego to najbardziej znany w Polsce przejaw zmiany przez Łukaszenkę kierunku wydalania sprowadzonych do swojego kraju „turystów”, za których, jeśli nie wracają do domu, reżim pobiera kaucję.
W mniejszych bądź większych grupach ludzie ci regularnie próbują przedostać się do Polski na wielu odcinkach granicy. Sądząc po tym, co opowiada mój, proszący o anonimowość, znajomy, mieszkający we wsi, leżącej w rejonie grodzieńskim przy granicy z Polską, grupy migrantów co jakiś czas pojawiają się w jego miejscowości. – Ci ludzie podchodzą do domów, o coś proszą, a my nie rozumiemy ich języka – mówi, zaznaczając, że jest sezon grzybobrania, ale miejscowi boją się chodzić do lasu, w którym „niemal na każdym kroku widać zużyte podpaski higieniczne, papier toaletowy i inne ślady obecności obcych”.
Mieszkańcy białoruskiej strefy przygranicznej są od dziesięcioleci instruowani przez białoruską straż graniczną, aby zgłaszać przypadki pojawiania się obcych do najbliższej strażnicy. – Kilka razy zadzwoniłem na alarmowy telefon do pograniczników, że po wsi chodzą nieznajomi – opowiada. – Ale co z tego, skoro po chwili przyjeżdżał samochód straży granicznej i patrol, zamiast tych ludzi zatrzymać, przepędzał ich do lasu, wskazując kierunek do pasa granicznego – dodaje. Według znajomego w ten sposób pogranicznicy białoruscy koordynują przemieszczanie się migrantów wzdłuż granicy z Polską, podpowiadając, w których miejscach może być ona gorzej strzeżona.
Od momentu wprowadzenia przez prezydenta Polski stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym z Białorusią polska Straż Graniczna udaremniła kilkaset prób nielegalnego przedostania się na teren Polski „turystów”, sprowadzonych do swojego kraju przez Łukaszenkę. Litwa w okresie nasilenia potoku migracyjnego z Białorusi także codziennie odnotowywała po sto i więcej nielegalnych przekroczeń swojej granicy.
Żeby zrozumieć skalę procederu wystarczy uświadomić, iż w całym roku 2020 do Włoch przez Może Śródziemne, przybyło około 36 tysięcy nielegalnych migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, czyli po około sto osób dziennie. Oznacza to, że Łukaszenka potrafił sztucznie stworzyć kanał nielegalnej migracji do Unii Europejskiej, który jest porównywalny z najpopularniejszą wśród nielegalnych przybyszów do UE drogą śródziemnomorską.
Po co Łukaszenko to zrobił? Pieniądze, które zarabiają afiliowane z dyktatorem firmy turystyczne i objęty sankcjami białoruski przewoźnik powietrzny Belavia, to tylko miły skutek uboczny tego procederu. Prawdziwym celem białoruskiego dyktatora jest uprzykrzenie życia rządom sąsiadujących z Białorusią krajów UE, żeby rządy tych krajów, czyli rządy Polski, Litwy, Łotwy, a może też władze Unii Europejskiej, podjęły rozmowy ze sprawcą kryzysu migracyjnego w celu jego zażegnania. – Głównym celem Łukaszenki jest zmuszenie krajów UE, aby podjęły z nim negocjacje, tym samym uznając go za prezydenta Białorusi – uważa politolog Dmitrij Bołkuniec.
Pragnienie legitymizacji swojej władzy w oczach Zachodu sprawiło, że Łukaszenko i jego propaganda zarzucają Litwie, Łotwie i Polsce niehumanitarne traktowanie idących z Białorusi migrantów oraz łamanie względem nich praw człowieka. Mówi to dyktator, który krwawo spacyfikował protesty powyborcze w swoim kraju i gnoi w więzieniach blisko siedmiuset więźniów politycznych. Pseudo-troskliwa narracja białoruskiej propagandy o konieczności przestrzegania praw człowieka legła, niestety, na podatny grunt w kręgach opozycyjnych krajów, ogarniętych spowodowanym przez dyktatora kryzysem migracyjnym.
Sejm RP, popierając twardą linię rządu i prezydenta odnośnie ochrony granicy Polski, będącej także granicą Unii Europejskiej, dowiódł jednak, że Państwo Polskie jest wystarczająco dojrzałe, aby stawić czoło prowokacjom ze strony białoruskiego satrapy.
W opinii białoruskiego analityka politycznego Andreja Kazakiewicza, skonsolidowane i twarde stanowisko krajów UE wobec wywołanego przez Łukaszenkę kryzysu migracyjnego sprawiło, iż dyktator mocno się przeliczył, próbując drogą szantażu zmusić kraje UE do podjęcia z nim negocjacji i do zniesienia w zamian za zażegnanie kryzysu bolesnych dla reżimu sankcji.
– W Europie nawet nie podjęto dyskusji o ewentualnym zniesieniu sankcji. A właśnie to było celem reżimu – ocenił Andrej Kazakiewicz w rozmowie z portalem belaruspartisan.by . Według niego w Mińsku oczekiwano nawet, że w wyniku kryzysu migracyjnego na Litwie dojdzie do upadku rządu i władzę przejmą siły, z którymi Mińsk będzie mógł prowadzić dialog.
Jak już wiemy – tak się nie stało.
Ale, co z 10 tysiącami, sprowadzonych przez Łukaszenkę na Białoruś migrantów? Jeśli Polska Litwa i Łotwa oraz Unia Europejska nie ulegną szantażowi, to Łukaszenko będzie musiał wysłać ich z powrotem, czyli nie dostanie, co najmniej 30 milionów dolarów, które ci ludzie zabiorą z tytułu kaucji, wpłaconej za to, że mieli nie wrócić do swoich domów.
Andrzej Pisalnik
fot. strażgraniczna.pl
1 komentarz
Edmund
15 września 2021 o 19:13Łukaszenko sam sobie narobił kłopotu. Czyli,jak mówi przysłowie, złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.