Autor niniejszego eseju, Maciej Maria Jastrzębski, zachęca do lektury przy dźwiękach utworu Vangelisa Across the Mountains. To trochę tak, jak z Grą Szklanych Paciorków, którą warto czytać w towarzystwie madrygałów Claudio Monteverdiego. Gorąco zachęcamy!
Hyaena Bilkiewiczi Sew przemykała pomiędzy skałami Kopet-Dagu z wyzywającą gracją nastolatki zerwanej z rodzicielskiego łańcucha. Zew wolności, brzmiący niby roztrzaskiwane ogniwa nadopiekuńczości wydarł się z jej piersi i odbił echem po kamiennych skalnych lożach, gdzie trzęsący się z przerażenia gryzoniowaci widzowie z trwogą spoglądali na potomka aktora, który lekko ponad 100 lat temu podbił serca zgoła innych koneserów spektaklów natury. Cóż, dwunożność, dubeltówka oraz potężny mózg z ciągle aktualizującą się wiedzą dają niezaprzeczalny komfort delektowania się poczynaniami hienowatych naturszczyków.
Owi uprzywilejowani spektatorzy – Panowie Włodzimierz Korsak oraz Stanisław Bilkiewicz – podziwiali w afgańskich górach Kopet-Dagu śpiewacze popisy hien już w 1917 roku. Pan Bilkiewicz, kilka lat wcześniej, zidentyfikował wspomnianą hienę jako zupełnie nowy, nieznany gatunek, różniący się od pozostałych pokaźniejszą czaszką. Tak oto wspomniany aktor stał się Bilkiewiczi. Natomiast pretekstem do delektowania się solo czworonoga była podróż jaką Stanisław Bilkiewicz – wieloletni docent uniwersytetu w Kazaniu oraz dyrektor muzeum w Aschabadzie – odbył wraz
z Ostatnim Łowczym Rzeczypospolitej – Włodzimierzem Korsakiem. [1]
Lisiątko, lisek, lis
Nie dziwota, że Pan Włodzimierz zasłynął jako niestrudzony podróżnik, co zmierzył stepowe i górskie krainy od wód Morza Kaspijskiego po królewski łańcuch górski Hindukusz. Wszak Korsak znaczy Vulpes corsac, to jest ,,lis stepowy’’. Nazwisko zobowiązuje… i determinuje!
Młodość Włodzimierza nie pozostawiała złudzeń, co do jego przyszłości jako przyrodnika. Urodzony 1 sierpnia 1886 roku w Anińsku (w powiecie siebieskim, wówczas Białej Rusi w guberni witebskiej), [2] syn Bronisława Korsaka herbu Korsak oraz Emilii z domu hr. Sołtan herbu Sołtan pobłogosławiony został wszelkimi cechami wędrownika. Ogromny majątek liczący 6 tys. hektarów, rozszumiany odwieczną deliberacją drzew, przyciągał ku sobie dobrych ludzi, przepełnionych pokorą jaka wzrasta w obcowaniu z naturą. Ludzie ci – często niepiśmienni, bez wykształcenia, bez rozbuchanej ambicji, lecz mądrzy, znający prawa natury z empirycznych obserwacji – stali się wychowawcami małego Włodzia, przekazując mu nie tylko zbiór niezbędnych umiejętności przetrwania, ale przede wszystkim zrozumienia zwierzęcego behawioryzmu.
Szczególnym uznaniem młody Korsak darzył pewnego ni to człowieka sędziwego, ni ducha leśnego, ale z pewnością enta przypominającego, chudego, długiego, suchego niczym leciwa topola Jundziłła, co lata przed Włodzimierza narodzinami w listopadowych zmaganiach powstańczych udział brał. Ogromne wrażenie musiał robić na chłopcu obraz Jundziłła wyłaniającego się z lasu, niosącego skórki zwierza wszelakiego, które Włodzio biegł oglądać. Wzbudzona syntonia pomiędzy nim, a otaczającymi go żywiołami uczyniła z Włodzimierza Korsaka przenikliwego obserwatora tak. Gdy Włodzio skończył 11 lat, ojciec uznał, że jest wystarczająco przygotowany, aby chwycić za dubeltówkę. Pierwszym trofeum jedenastoletniego Korsaka stał się zając bielak. [3]
Tak to jednak bywa, że sama przyroda nie może nauczyć wszystek wniosków, jakie z jej obserwacji wyciągnęły całe pokolenia. Ku temu potrzebne jest oddanie się kształceniu pierwej gimnazjalnemu, potem zaś akademickiemu. Pierwszemu z nich Włodzimierz podlegał w gimnazjum im. Mikołaja I w Rydze, drugiemu zaś w czeskim Taborze koło Pragi w Akademii Rolniczej. A bariery językowe? Jakie bariery? Młody Korsak czeskiego się zwyczajnie nauczył. Jeśli chodzi o języki obce to znał już wtedy rosyjski, białoruski, niemiecki, francuski, łacinę i grekę [4] No dobrze, ale dlaczego jednak nie bliżej – na przykład na Uniwersytecie Stefana Batorego? Powód warty pochwały. Bronisław Korsak – ojciec Władysława – był powstańcem styczniowym, a władza carska walczącym o wyzwolenie Rzeczypospolitej możliwość studiowania na terenie Imperium Rosyjskiego odbierała. [5]
Pierwsze rozstanie z Anińskiem zwiastowało tendencję bolesnych rozłąk z rajem dzieciństwa przepełnionym najszczerszym dziedzictwem Rzeczpospolitej przedrozbiorowej, jakie udało się zachować od zatracenia. Tuż po wyjeździe Korsaka, ze zgryzoty zmarł Jundziłł – znaleziono go na drodze, którą panicz opuścił majątek i którym to traktem myśliwy chadzał tęsknym spojrzeniem omiatając horyzont, mając nadzieję, że chłopaka jeszcze zobaczy. Po powrocie z nauk w Rydze, los odebrał Włodzimierzowi matkę, która zmarła z zaziębienia. Wspierany równowagą ojca i jego radą, aby oddał się badaniom nad przyrodą, Włodzimierz stopniowo przezwyciężał rozpacz. Na dwa tygodnie zniknął w lasach anińskich. „Rozpocząłem intensywne obcowanie z przyrodą – tą Wielką Mistrzynią Świata, która wszystko umie wytłumaczyć, każdy ból złagodzić i każde rozdrażnienie usunąć.” mówił Włodzimierz Korsak. Właśnie po owym okresie wyciszenia, Korsak podjął studia w Taborze, które ukończył w 1910 r. Po powrocie został wydelegowany przez ojca do Krakowa na ślub kuzynki, Marii Sołtanówny ze Zdzisławem Grocholskim, magnatem z Podola. [6]
Ojciec Władysława, Bronisław, w tym samym roku rozdzielił majątek między trójkę swych dzieci. Bohdan Korsak otrzymał Anińsk, ale to właśnie Włodzimierz ze względu na swoje doświadczenie agrarno-leśnicze zarządzał całym majątkiem. Nic dziwnego, wszak Bohdan będąc z wykształcenia sędzią lepiej znał się na prawie ludzkim, niźli prawach natury. Jako członek Korporacji Akademickiej Sarmatia, pozwolę sobie tu przemycić ciekawostkę, mogącą zainteresować Drogich Czytelników będących korporantami lub sympatyzującymi z akademickim ruchem korporacyjnym. Otóż Bohdan, brat Włodzimierza, był członkiem pierwszej polskiej korporacji akademickiej Konwent Polonia założonej w 1828 roku w Dorpacie. Co więcej, należał również do Zarządu Stowarzyszenia Filistrów tejże korporacji.
Mais, revenons à nos moutons… Włodzimierz część dóbr spieniężył, aby móc pokryć wydatki związane z podróżami i… ożenkiem. Niestety, ślub Włodzimierza i Ludwiki Lohmann okazał się fiaskiem matrymonialnym. Powód – zupełna niekompatybilność charakterów. Co prawda Lula była piękna, lecz wewnętrzny chłód i dystans przewyższały moc owego powabu. Odmówiła wyjazdu do Anińska, gdzie znalazła się dopiero w 1912 roku. Syn ich Andrzej urodził się w 1913, a rok później Lula wraz z potomkiem przyjechała do Włodzimierza – do Anińska.
W tym samym roku odszedł Bronisław Korsak. Rewolucja październikowa odebrała Korsakom Anińsk, wobec czego Włodzimierz Korsak postanowił przenieść się do Warszawy. Nim to jednak nastąpiło, Vulpes corsac udał się do swego naturalnego habitatu – stepów Azji Środkowej, aby poprzez ów bezmiar skierować się…
ku indyjskiej rubieży…
W przeciwieństwie do nam współczesnych, rozleniwionych, technopłynnych [7] pismaków, co wolą obejrzeć, dajmy na to, Taszkient przy pomocy GoogleMaps, zebrać garść suchych informacji i popełnić pseudopodróżniczą powieść sensacyjno-przygodową, Włodzimierz Korsak na wygodnictwo Internetu pozwolić sobie, dzięki Bogu, nie mógł. Aby wszystek swych książek ziścić, pierwej musiał złowić doświadczenie, następnie zaś je oprawić i w treść przemienić. Sposobnością ku temu była misja nałożona nań przez Polski Związek Pomocy Ofiarom Wojny, do którego wstąpił w Petersburgu w 1916 roku. Zaraz został wydelegowany do Turkiestanu, gdzie badał i sprawdzał stan 110 tysięcy polskich jeńców przebywających w obozach carskich. [8]
Bezpośrednio po zakończeniu misji, w 1917 roku Włodzimierz Korsak udał się „Ku indyjskiej rubieży”. Jak już wspomniałem, dowódcą ekspedycji był Stanisław Bilkiewicz. Do korsaczej drużyny dołączyło jeszcze wiele swoistych osobistości. Nietuzinkowym elementem był Sergiej – wąsaty mużyk „rodem ze środkowej Rosji” z nosem przełamanym w środku, kształtem przypominający „stary, wydeptany pantofel”. Eskortę stanowiło dwunastu Kozaków, z których może najcharakterystyczniejszym był ospowaty Tymoteusz – kucharz, któremu jednak przezorny Bilkiewicz pieczy nad kawą i cukrem nie oddał. [9] Dzięki darowi przyrodniczej obserwacji, Włodzimierz Korsak przemyca na kartach „Ku indyjskiej rubieży” multum intrygujących konstatacji na temat sposobu życia miejscowych społeczności. Kontrola słowa, a przy tym lekkość zaplatania semantycznych i konotacyjnych powiązań z jaką autor tworzy wspaniały kilim narracji, pozwala czytelnikowi niemalże stanąć u boku Korsaka na targu konnym w Termezie, gdzie ekspedycja zaopatrywała się w konie, pozwala mu towarzyszyć podczas audiencji przed ostatnim emirem Buchary Seid-Mir-Alim-chanem, czy kupować rodzynki i pestki dyni w rozsianych po uzbeckiej krainie kiszłakach. Razem z Włodzimierzem przypatrujemy się koczownikom, Turkmenom z plemienia Ersari, które na świat wydało księżniczkę Roksanę – nałożnicę Aleksandra Wielkiego. [10]
Zaraz jednak pochłania nas domena braci mniejszych. Szelest w trzcinach i plusk wody. Już stoimy po łydki w mokradle tugaju, gdzie kryją się ohary, szlachary, gdzie zaskakuje nas swym miniaturowym rozmiarem trzciniak. A tam ibis kroczy i warzęcha dziwacznie spłaszczonym dziobem żyjątka błotne wyjawia, indziej ryś się przemyka. [11]
A nazajutrz już rusza dalej kompania na przełaj kamienistej równiny. Wtem strzał! To pan Włodzimierz geparda dojrzał, ze swego siwosza Aleba ku niemu szyje, a że kocur tylko draśnięty został, w pogoń się za nim rzuca. I pędzi jeździec, i rumak spod kopyt skry krzesa, i po pościgu wspaniałym strzał drugi z Korsaka dubeltówki pada, co zwierza powala. [12]
Dalej instynkt odkrywcy powiódł drużynę ku rzece Pandż, którą przekroczywszy, wędrowcy znaleźli się w domenie tygrysa turańskiego (Panthera tigris virgata). Pewnego dnia zarządzono, by grupa rozproszyła się w poszukiwaniu materiału faunistycznego. Dwóch młodych Kozaków natknęło się podówczas na dwa tygryski, bawiące się beztrosko w jamie pod nieobecność rodziców. Myśląc niewiele, młodzieniaszki dopadły jednego z kotów, skrępowali mu łapy i z dumą rysującą się na wskroś radosnych fizjonomii, zdobycz do obozu przynieśli. Miny te zrzedły, gdy nagle Bilkiewicz wybuchł złością i złajał potwornie nieboraków. Zarówno on jak i Korsak wiedzieli, że zwierzętom nieobce jest poczucie rodzicielskiej odpowiedzialności, ni imperatyw zemsty. Tygrysiątko Bilkiewicz postanowił mimo wszystko zatrzymać.
W nocy zaraz po pojmaniu zwierzaka, wokół obozu jęły się dziać niepokojące rzeczy. Rozległ się huk wystrzału. To Waśka – jeden z Kozaków – dojrzał coś w gęstwinie. „(…) coś zabłysło w trzcinach (…) jakby zapaliły się dwie latarnie…” reiterował jak mantrę. Rozkazano zmienić czujki, a gdy zmieniani strażnicy otępiali ciekawością zechcieli sprawdzić, czy kot zostawił po sobie farbę, Bilkiewicz karygodnie zaoponował „Chcecie, żeby wam zwierz głowę zerwał? Poczekamy do dnia.” A dzień następny przyniósł dwie zdobycze. Pierwszą był dzik (oraz mnóstwo owadów i kilka węży), przez Włodzimierza upolowany, dalej na drągu topolim przez Kozaków Ihnata i Sergieja do obozu niesiony. Druga zdobycz zaliczona została na rachunek tygrysiej zemsty. „Nieszczęście! (…) Semena tygrys zabił!” z nietypową dla siebie rozpaczą wołał Bilkiewicz, gdy Włodzimierz do obozu powrócił. Kozakom wzburzona krew na usta cisnęła proklamację vendetty wobec tygrysiego rodu i już mieli tugaj palić, nim nich Bilkiewicz oprzytomniał, że pora zbyt wilgotna i że wysiłek to daremny. Miast tego usypano mogiłę godną Semenowi, a Kozak Sergiej ozdobiwszy ją przez siebie wystruganym krzyżem, modlitwę ostatnią odmówił. „Hospodi pomiłuj!” i kozackie postacie w pokłonach zginać się jęły. Co zaś stało się z młodym? Matka po niego przyszła i uwolniła. Semen nawet nie miał sposobności do obrony. Wnioskując z zupełnie zmiażdżonej czaszki i kuli, która wciąż tkwiła w jego karabinie, został zaskoczony, a śmierć spadła na niego momentalnie. „To akt czystej zemsty! Gdyby były głodne, zabrałyby łup ze sobą.” [13]
Ot tylko jedna z wielu przygód, jakie przeżył Włodzimierz Korsak przemierzając góry Darwazu, afgańskie bezdroża, wspinając się na przełęcz Nukh-San w Hindukuszu w majestatycznym cieniu Tiricz Mir. Gdyby Vangelis był rówieśnikiem Włodzimierza, to z pewnością utwór Across the Mountains znany z filmu „Alexander the Great”, stał by się motywem przewodnim blockbuster-owej produkcji poświęconej „pierwszemu Polakowi, który przekroczył przełęcze himalajskie”. [14]
Poza rubieżą
Powróciwszy do Warszawy, Lis Stepowy podjął pracę bankowego rachmistrza, kartografa oraz tłumacza w Wojskowym Instytucie Geograficznym. Rok 1923 był znamiennym dla jego kariery zawodowej, albowiem otrzymał podówczas urząd Głównego Łowczego Rzeczypospolitej w Ministerstwie Rolnictwa i Dóbr Państwowych. W żadnym wypadku Włodzimierz Korsak nie był układnym, spłoszonym ministerialnym urzędasem. Bagaż doświadczenia oraz pewność siebie pozwoliły mu zdecydowanie odmówić swemu zwierzchnikowi, ministrowi Janickiemu, zgody na polowanie w Puszczy Rudnieckiej. Oszacowawszy stan pogłowia Puszczy, stwierdził, że zwierzyna jest zbyt przetrzebiona, i że dalsze polowanie może zachwiać ekosystem. Działając z pozycji władzy, minister dopuścił się skandalicznego czynu – dnia 4 września 1925 roku Włodzimierz Korsak został zwolniony z urzędu Głównego Łowczego Rzeczypospolitej. [15] Zdarzenie było podwójnie nieprzyjemne, a to z powodu uwikłania w nie, jakby się zdawało, przyjaciela Włodzimierza – Juliana Ejsmonda, syna prezesa Towarzystwa Sztuk Pięknych „Zachęta” Franciszka Ejsmonda, gdzie Korsak wystawił swoje akwarele w 1924 roku. Okazało się, że młody Ejsmond, również myśliwy, od dawna zaciera ręce na stanowisko Korsaka jako Głównego Łowczego. To właśnie za jego wsparciem doszło do dymisji Włodzimierza. Korsak uznał to za ciężką obelgę i Ejsmonda juniora na pojedynek wyzwał na broń palną lub sieczną. Początkowo Julian twierdził, że jego katolicyzm zabrania mu partycypacji w fizycznym zadośćuczynieniu. Cóż… obecność dwóch sekundantów wywiera dość mocną presję – wszak nie sposób im powiedzieć, że do pojedynku się nie stanie, bo to nie licuje z jakimkolwiek pojęciem powagi. Wybrano arbitrów, doprecyzowano szczegóły. Miejsce – Hotel Bristol. Czas – 20 września. Ostateczne rozwiązanie sprawy zbliżało się niczym ciemna cumulonimbusów. A tu… z wielkiej chmury mały deszcz. Ejsmond wyparł się wszelkich oskarżeń, a na dowód swej niewinności słowem honoru poprzysiągł, że stanowiska po Korsaku nie obejmie. Śliski był Ejsmond, sprytny był i po niespełna miesiącu Głównym Łowczym Rzeczypospolitej został.
Prócz strzelby, a później li tylko piórka rysowniczego i lornetki, w rękach Korsaka znalazło się również pióro pisarskie. Pierwsze utwory Włodzimierza zostały opublikowane w latach 1904-1907 na łamach „Łowca Polskiego”. W roku 1922 wydany został „Rok Myśliwego” – pierwsza książka Lisa Stepowego, co pośrednio doprowadziło do uzyskania przez jego autora członkostwa w Związku Literatów Polskich w 1929 r. [16] Nim to jednak nastąpiło, a zaraz po odwołaniu z urzędu Łowczego, Korsak udał się do Wilna, gdzie dołączył do miejscowego towarzystwa literackiego. Niewiele czasu minęło, by zaczął publikować w Słowie Polskim i Przeglądzie Tygodniowym. [17]
Dzięki badaniom nad pogłowiem łosi w Puszczy Rudnickiej, uzyskał pozwolenie na stworzenie tamże Sendekowa – wzorowego gospodarstwa naukowo-łowieckiego, gdzie na wywczas przyjeżdżał nie kto inny jak sam prezydent Ignacy Mościcki, a także Melchior Wańkowicz i Leopold Pomarnacki. [18]
Reinkarnacja
Po 1939 roku praca w Sendekowie okazała się niemożliwością – wszelkie urzędy zostały zajęte przez Litwinów, a że Korsak ich języka nie znał, to godnej pracy podjąć nie mógł. W tym czasie utrzymywał siebie i swą rodzinę jedynie z rysowania. Podjął także działalność konspiracyjną – kontaktował się z Mieczysławem Limanowskim, wykonał 7 tysięcy fotografii jako materiał operacyjny dla ruchu oporu. Na pół roku trafił do więzienia na Łukiszkach, z której to niewoli ledwo wyszedł żyw.
W 1945 roku, dzięki pomocy Państwowego Urzędu Repatriacji, udało się Włodzimierzowi wraz z rodziną dostać do Poznania, gdzie Lis Stepowy otrzymał przydział pracowniczy do Dyrekcji Lasów Państwowych w Gorzowie – mieście, które szczerze umiłował.
Lata dalsze nie są już tak szczęśliwe i barwne. Nie znaczy to, że praca okresu gorzowskiego była jałowa. Wręcz przeciwnie, stanowiła ona kontynuację wcześniejszych osiągnięć Lisa Stepowego. Niemalże mistyczna miłość jaką Włodzimierz Korsak darzył przyrodę, a przez to i życie w swej najczystszej, najprostszej postaci, inspirowała i inspiruje współczesnych Polaków. Wspomniany już „Rok myśliwego” był dla Czesława Miłosza „niemal Ewangelią”.[19][20] Ilustracje wykonywane piórkiem, w objęciach stepowego wiatru, przy wieczornym adagio cykad, pod ostrym spojrzeniem wilka, „zobligowały” Leopolda Pac-Pomarnackiego – przyjaciela Czesława Miłosza – do powtarzania klasy. Szczęśliwie były też zapalnikiem powołania przyrodniczego Pac-Pomarnackiego – przyszłego leśniczego i towarzysza swego mentora. [21] Najwyższą estymą Wielkiego Łowczego Rzeczypospolitej darzyli Melchior Wańkowicz oraz Józef Weyssenhoff. [22]
„Jeden z największych poetów świata mówi, że Korsak był autorem kultowym. Lepszej opinii dla pisarza być nie może. (…) to przepiękna literatura. Zdania, które układał Korsak, mogą służyć za przykład, jak mamy mówić, jak mamy pisać.” mówił Jerzy Fedorowicz – aktor, reżyser, krakowski senator IX kadencji Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, wnuk Stanisława Kłopotowskiego, którego ziemie sąsiadowały z włościami Korsaków. Pamięć o Ostatnim Łowczym Rzeczypospolitej przetrwała nie tylko w sercach sąsiadów i ich potomków, a również w świadomości gorzowian – w szczególności leśników i myśliwych. Wyrazem tejże pamięci jest wybudowana przez nich Korsakówka. Miejsce upamiętnienia Włodzimierza Korsaka powstało w szachulcowym budynku w nadleśnictwie kołdawskim wzbogaconym zbiorami Muzeum Lubuskim im. Jana Dekerta w Gorzowie. [23]
Włodzimierz Korsak miłował naturę – dowody tego już poznaliśmy. Latorośl swą, choć tylko jednopędna, otoczył ojcowską troską. Opieka ta zaowocowała sześcioma wnuczętami, 16 prawnukami oraz jedenastoma praprawnukami. Dziś Michał Korsak – prawnuk stryjeczny Włodzimierza, wspomina dni, kiedy jako mały brzdąc podbiegał do Stryja mówiąc „Stryju, bardzo proszę, niech Stryj mi pokaże kieł tego lwa co go Stryj upolował.” Wspomnienia o Stryju są równie jaskrawe, co pastele, którymi Stryj malował dla małego Michała zwierza wszelakiego
W świadomości zbiorowej Włodzimierz został uwieczniony takim, jakim przedstawia go gorzowski pomnik autorstwa Andrzeja Moskaluka odsłonięty 23 września 2011 roku. Prawnuk Michał był obecny podczas uroczystości odsłonięcia i nie sposób było mu skryć wzruszenie wobec mnóstwa zebranych ludzi oraz 50 pocztów kół łowieckich. Pomnik przedstawia naturalnej wielkości Włodzimierza siedzącego na myśliwskim trójnogu. W ręku jego jednak nie ma strzelby, a przy nodze siedzi pies, któremu dzieci po dziś dzień wybłyszczają czubek głowy czułością swych dłoni.
Odebranie Włodzimierzowi strzelby to nie spisek fanatycznych ekologów. To szczera prawda podyktowana przez życiorys tego niezwykle wrażliwego człowieka, który w swej miłości do przyrody wymienił broń na lornetkę i aparat fotograficzny. Ten człowiek zjednoczony z naturą wymyka się uprzedzonej, polaryzującej kategoryzacji umysłowej. Będąc katolikiem, Włodzimierz nie widział niekoherencji w swym przekonaniu do istnienia reinkarnacji, o czym pisał następująco w listach do syna Andrzeja: „Do pojęcia reinkarnacji doszedłem samodzielnie. Wpłynęło na to zapewne częste i nieraz długotrwałe samotne przebywanie z dziką przyrodą (…) Pod wpływem tego obcowania rodziły się myśli i uczucia, a między nimi i pewne zjawy, niby refleksy dawnego życia. Myśli te nie kolidujące z wiarą w Boga, a raczej ją umacniające, doprowadziły mnie do gruntownego studiowania Pisma Świętego (…) Doszedłem do przekonania, że pojęcie reinkarnacji nie tylko nie sprzeciwia się zasadom religijnym, ale przeciwnie – uzupełnia je i pogłębia, wyjaśniając wiele szczegółów.” [24]
I dziś, starając się dorównać niezaćmionej percepcji i darowi obserwacji Włodzimierza Korsaka, jestem gotów stwierdzić, że nie mylił się wcale. Nie mylił się, gdyż widać go żywym i odradzającym się nie tylko w postawie i życiu swych potomków, lecz również w każdym czynie ludzi zainspirowanych jego niezachwianą pracowitością, uwagą oraz pokorą z jaką świadczył
o wydarzeniach tak małym, a tak pięknych jak szmer malutkich mysich łapek poruszających ziarenka piasku… gdzieś tam – na pustyniach Aschabadu.
Maciej Maria Jastrzębski
Przypisy:
[1] Korsak, Włodzimierz, (1957) Ku indyjskiej rubieży. w serii: „Szlakiem badaczy i podróżników”, Nasza Księgarnia, Warszawa, s. 5-14.
[2] Ligocki, Kazimierz, MULTIMEDIALNA ENCYKLOPEDIA GORZOWA WIELKOPOLSKIEGO, Włodzimierz Korsak, [dostęp: 28.06.2017], http://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/k/korsak_wlodzimierz/korsak_wlodzimierz.html
[3] Korsak, Michał, (lato 2015) „Włodzimierz Korsak – ostatni Wielki Łowczy Rzeczypospolitej”, w: Wiadomości Ziemiańskie, nr 62, lato 2015 r.
[3] Frątczak, Dorota, (25 kwietnia 2014) ,,Włodzimierz Korsak, któremu las wszystko powiedział”, w: EchoGorzowa.pl, [dostęp: 28.06.2017], http://www.echogorzowa.pl/news/16/prosto-z-miasta/2014-04-25/wlodzimierz-korsak-ktoremu-las-wszystko-powiedzial-7237.html
[4] Ibidem.
[5] Barański, Dariusz, (26 kwietnia 2014) „Wielki Łowczy, guru Czesława Miłosza ma swój dom. W Kłodawie”, w: wyborcza.pl – Gorzów Wielkopolski, [dostęp: 28.06.2017], http://gorzow.wyborcza.pl/gorzow/1,35211,15860905,Wielki_Lowczy__guru_Czeslawa_Milosza_ma_swoj_dom_.html
[6] Frątczak, D. „Włodzimierz…”
[7] Cantelmi, Tonino (2014) Technopłynność. Człowiek w epoce internetu: Technopłynny umysł. Bratni Zew: Wydawnictwo Franciszkanów.
[8] Frątczak, D. „Włodzimierz…”.
[9] Korsak, W. „Ku indyjskiej rubieży”, s. 8.
[10] Ibid. s. 24.
[11] Ibid. s.23-34.
[12] Ibid. s. 21-37.
[13] Ibid. s. 57-67.
[14] Frątczak, D. „Włodzimierz…”
[15] Korsak, M. „Włodzimierz Korsak…” s. 42.
[16] Frątczak, D. „Włodzimierz…”.
[17] Korsak, M. „Włodzimierz Korsak…” s. 42.
[18] Ibid.
[19] Ibid. s. 43.
[20] Barański, D. „Wielki Łowczy…”
[21] Ibid.
[22] Korsak, M. „Włodzimierz Korsak…” s. 42-43.
[23] Barański, D. „Wielki Łowczy…”
[24] Frątczak, D. „Włodzimierz…”.
2 komentarzy
R.Korsak
17 lipca 2017 o 13:49Odsłonięcie było bardzo uroczyste i wspaniałe.
Helena Skonieczka
18 października 2017 o 13:12Dziękuję za ciekawy i rzetelny materiał. Pan Maciej Maria Jastrzębski podszedł do tematu profesjonalnie i ukazał mojego dziadka takim właśnie jakim był. Przechowujemy pamiątki i wspomnienia naszego dziadka, jednak końcowy życiorys tego Wielkiego Człowieka jest mocno zniekształcony, co sprawia przykrość wszystkim wnukom, którzy darzyli Go miłością i którzy wiele Mu zawdzięczali i zawdzięczają. Ludzie Gorzowa stworzyli własny życiorys – a szkoda. Jestem rodzona wnuczką Włodzimierza Korsaka i otwarcie mówię, że ostanie lata spędzone w Gorzowie przez Włodzimierza były zupełnie inne niż opisują to: p. Zofia Nowakowska, Jakub Derech-Krzycki, czy Danuta Frątczak.