W sobotę 18 lipca mieszkańcy Mińska mogli obserwować nad swoimi głowami deszcz balonów. 70 aerostatów z Białorusi, Litwy, Łotwy, Mołdawii, Polski, Rosji i Ukrainy przez ponad godzinę krążyło nad Mińskiem. Organizatorzy liczą, że impreza zapisze się w księdze rekordów Guinessa.
Wydarzenie to wywołało ogromny podziw mieszkańców białoruskiej stolicy, ale dla wielu było wspomnieniem tragedii, która wydarzyła się 20 lat temu, gdy białoruska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła balon z amerykańską załogą, biorącą udział w zawodach międzynarodowych.
W wyniku upadku z wysokości dwóch kilometrów zginęło dwóch miłośników sportów ekstremalnych z USA: Alan Frenchel i John Stewart.
Dowództwo wojskowe tłumaczyło, że pomyliło „obiekt sportowy” z balonem meteorologicznym, który czasami lata na terytorium Białorusi, z kolei społeczność międzynarodowa zaczęła wątpić w profesjonalizm białoruskich sił obrony powietrznej.
Przypomnijmy to wydarzenie:
9 września 1995 w szwajcarskim Wil rozpoczęły się Międzynarodowe Zawody Balonów Wolnych o puchar Gordona Benetta. „Kawalkada”, która wzniosła się w powietrze przesuwała się na wschód. Jak zapewniali organizatorzy mistrzostw lotów na dystans, o imprezie wiedziały służby ratunkowe wszystkich krajów, przez których korytarz powietrzny miały tranzytem przelatywać ekipy sportowców.
Bez żadnych przygód załogi przeleciały nad Niemcami, Czechami, Słowacją, Polską. Na Białorusi gondola z doświadczonymi Amerykanami na pokładzie została strącona przez wojskowego śmigłowiec Mi-24 i rozbiła się na obrzeżach Berezy, w pobliżu zakładu napraw silników.
Świadkeim zdarzenia była emerytka Walentyna Sołowa, której działka znajduje się dosłownie dziesięć metrów od miejsca upadku balonu. Opowiadała, że pilot Mi-24 po strąceniu długo latał nad działkami, żeby upewnić się, że zadanie wykonał prawidłowo.
„Na ciałach Amerykanów nie było śladu po strzelaninie. Oczywiście, że zmarli z powodu silnego uderzenia o ziemię – mówiła emerytka, – przecież to była wysokość 2 km, kiedy nad nami latali. Uderzenie było bardzo silne, ponieważ gondola została zniszczona całkowicie…Do ostatniego momentu siedzieli przypięci do swoich siedzeń. Potem odwieźli ich do szpitala do kostnicy, a potem do Mińska. A sam kosz, który wyglądał na rzeczywiście pleciony 1,50 szer x 1,52 długości,razem z innymi rzeczami wrzucili na KamAZ i też wywieźli do Mińska”.
Przypadkowym świadkiem podejmowania decyzji o zestrzeleniu balonu z Amerykanami, został dziennikarz Wasilij Zdaniuk. Był w tym momencie w gabinecie dowódcy sił przeciwlotniczych Walerego Kostenko, który wydał rozkaz, aby wyeliminować „bezzałogowy obiekt”.
„Pośrednim uczestnikiem tego stałem się zupełnie przypadkowo. Pracowałem wówczas jako korespondent moskiewskiego wydania „Magazynu wojskowego” i dzień wcześniej otrzymałem zlecenie przeprowadzenia wywiadu z dowódcą obrony powietrznej Białorusi w sprawie utworzenia jednolitego rosyjsko-białoruskiego systemu obrony powietrznej. Wówczas był to gorący temat. Zadzwoniłem do Walerego Kostenko. Próbował odmówić wywiadu – tłumaczył, że jest na urlopie, że nie ma go w pracy. Ja nalegałem, więc zaprosił mnie do siebie. Nastęnego dnia, 12 wrześna 1995 roku poszedłem do dowódcy….”.
Już podczas naszej rozmowy dyżurny oficer powiadomił generała, że w obwodzie brzeskim, w strefie podległej dywizji zlokalizowano nieznany obiekt powietrzny. Leci na niskiej wysokości, nie odpowiada na pytania, konieczne jest, aby w trybie pilnym podjąć decyzję. Kostenko nakazał uruchomić dyżurny helikopter i po kilkuminutowej rozmowie z dowódcą załogi Mi-24 generał uznał, że jest to obiekt bezzałogowy i trzeba go zniszczyć.
Według Basila Zdaniuka, żeby Kostenko odczekał kilka minut, tragedii można było uniknąć. W ślad za zestrzeloną, jak sugerowano wówczas „sondą meteorologiczną” przeleciał przez granicę białoruską kolejny, a potem jeszcze następny obiekt. Kilka miesięcy później, Komitet Kontroli Granicznej przyznał, że prawie sześć miesięcy przed tragicznym wydarzeniem, w kwietniu, otrzymał list ze Szwajcarii, ale korytarz, w którym mieli się poruszać sportowcy nie został określony precyzyjnie.
Emerytowany kapitan Sił Powietrznych, Aleksander Paszczenko, który w połowie lat ’90 był technikiem pokładowym na Mi-24, służył w jednostce wojskowej stacjonującej w pobliżu wsi Zasimowicze. To stamtąd wystartowały helikoptery bojowe w celu zniszczenia niebezpiecznego obiektu.
Paszczenko powiedział, że dla załogi, która była bezpośrednio zaangażowana w likwidację balonu, to był wielki szok gdy dowiedzieli się że spowodowali śmierć amerykańskich sportowców.
„O ile mi wiadomo, pod koniec lat ’90 technik pokładowy tego helikoptera wyjechał do Rosji i został buddystą. Zginął podobno w tajemniczych okolicznościach na Dalekim Wschodzie, został zabity. Cóż, pozostali rozjechali się we wszystkich kierunkach: jeden na emeryturze, inni w miarę możliwości z dala od tego miejsca. O tym, że w gondoli są ludzie, nikt nie wiedział – to wiem, gwarantuję. A potem, oczywiście piloci bardzo przeżywali tę tragedię, w kościele w Prużanach mszę zamawiali…. To szczęście jeszcze, że nie doszło do dalszych nieszczęść, ponieważ w ślad za amerykańskim balonem nadlatywały kolejne. Jeden z nich – wiem na pewno sprowadzili na ziemię koło Małaryty.
Albo dostali ci sportowcy informację przez radio, albo w powietrzu widzieli co się stało, ale dawali sygnały, machali rękami żeby nie strzelać. No w każdym razie w tym przypadku wyraźnie było widać, że w balonie są ludzie. Z amerykańskiego kosza nikt nie dawał żadnych znaków, dlatego nikt nie spodziewał się takiego finału, dla tych ludzi, to było nieprzyjemne, oczywiście”.
Według Paszczenko, załoga, która brała udział w zestrzeleniu balonu, przez kilka miesięcy nieprzerwanie kursowała między Prużanami a Mińskiem. Nikt nie wiedział co robić dalej.
Wszystko skończyło się na tym, że załoga dostała zegarki z herbem Białorusi w nagrodę za „czujność”. Ale tak jak zauważył Paszczenko, podświadomie winę swoją uznawali – z rozpaczy nie jedna skrzynka wódki została wypita.
W ciągu minionych dwóch dekad żaden z urzędników nie wziął na siebie odpowiedzialności za tragedię.
Państwowa Komisja ds. wyjaśnienia przyczyn tragedii dotychczas nie wyjaśniła, czy istniała konieczność zestrzelenia balonu.
Ponadto, ówczesny szef wydziału szybkiego reagowania Rady Bezpieczeństwa RB Jurij Siwakow przekonywał, że Amerykanie zmarli zanim zostali zestrzeleni, rzekomo podnosząc się na dużą wysokość zmarli z braku tlenu. Inni eksperci nie wykluczają, że zawodnicy naprawdę mogli być nieprzytomni, ale w momencie upadku żyli.
Przez pierwsze dni po tragedii wiadomość próbowano ukryć przed społeczeństwem, ambasada USA w Mińsku dopiero po upływie doby dowiedziała się o śmierci swoich obywateli. W 2009 roku żona Johna Stewarta udzieliła swojego pierwszego wywiadu dla Radia Svaboda. Caroline Stuart-Jervis nie kryła rozczarowania, że po stracie najbliższego jej człowieka, nie doczekała się nawet przeprosin ze strony władz białoruskich.
W pierwszą rocznicę zestrzelenia Amerykanów, działacze demokratyczni z Berezy położyli na miejscu katastrofy amerykańskich baloniarzy kamień z napisem „Wybaczcie”.
Jak mówią, przy zaimprowizowanym obelisku zawsze stoją świeże kwiaty. Działkowicze pamiętają o tragedii sprzed 20 lat.
Kresy24.pl/svaboda.org
3 komentarzy
Agadir
20 lipca 2015 o 22:00Dzicz. Nic dodać, nic ująć. Dać takim technologię ,broń, to tak jakby pijaną małpę uzbroić w kałacha.
Pit
16 kwietnia 2020 o 21:17A Ty kim jesteś żeby oceniać pilotów, prawo jazdy na passata za piątym razem zdałeś. Dostali rozkaz i muszą z tym żyć. Za dużo zmiennych na Twój mały łeb. Nie tylko w tym systemie ktoś zdjął swoich, pilot zawsze musi z tym żyć i jego rodzina.
Pit
16 kwietnia 2020 o 21:39A Ty kim jesteś żeby oceniać pilotów, prawko na passata zdałeś za piątym razem, do pięt nie dorastasz a oceniasz bo nigdy nie dopuściliby cię do takiej odpowiedzialności. Dostali rozkaz od słabego systemu i muszą z tym żyć zryci do końca życia. Dali dupy nie oni ich przełożeni, nie pochwalam, ale to nie twój poziom kmiocie. W każdym systemie zdarzają się tragiczne pomyłki. Nawet w najbardziej demokratycznych poczytaj, jeśli umiesz ze zrozumieniem