W opowieści o ratowaniu nubijskich zabytków w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, w którym udział wzięło aż czterdzieści nacji, poza gospodarzami, oraz UNESCO, jedno nazwisko wybija się ponad wszystkie – Kazimierz Michałowski.
Z dzisiejszej perspektywy może się wydawać dziwne, że najważniejsza galeria sztuki wczesnochrześcijańskiej sztuki dalekiej Nubii znajduje się w Warszawie. W końcu, co jak co, ale Rzeczypospolita nie należała do grona imperialnych potęg traktujących dziedzictwo historyczne innych nacji i kultur jak własny folwark, czy sklep z cukierkami, za które najczęściej nie trzeba płacić. Opowieść o stworzeni galerii Faras jest inna.
Zaczyna się nie od podboju, czy wypraw zblazowanych arystokratów, jak większość muzeów starożytności rozsianych po Europie, ale od potrzeby zapewnienia Egipcjanom dostępu do… elektryczności. W połowie XX wieku ogromne połacie kraju nad Nilem nie były zelektryfikowane, toteż rząd generała Gamala Abdela Nasera Husajna postanowił temu zaradzić budując wielką tamę Asuańską, która pokryła by połowę zapotrzebowania kraju na prąd. Poczałkowo w projekt zaangażowane było USA, ale w wyniku zawirowań politycznych supermocarstwem, które zaczęło wspierać Egipt stał się ZSRS. Problem polegał jednak na tym, że tama jak to tama zalać miała ogromne połacie ziemi. Pod tą ziemią kryło się zaś bogactwo zabytków.
Kazimierz Michałowski tak pisał o tej sytuacji: „Władze odpowiedzialne za zagospodarowanie doliny Nilu stoją przed bolesnym dylematem: jak mają wybrać pomiędzy potrzebami i dobrobytem swojego narodu a skarbami, które należą nie tylko do ich kraju, ale do całej ludzkości? (…) W zamian za udzieloną pomoc międzynarodową rząd Zjednoczonej Republiki Arabskiej oferuje nie mniej niż pięćdziesiąt procent znalezisk wydobytych w Nubii, zezwolenie na prowadzenie dalszych wykopalisk w innych częściach Egiptu, oraz cesję cennych przedmiotów oraz pomników, w tym niektórych świątyń nubijskich, w celu przeniesienia ich za granicę. (…) Do współzawodnictwa w wielkiej kampanii nubijskiej w latach sześćdziesiątych pod patronatem UNESCO stanęło kilkadziesiąt misji z całego niemal świata, wysłanych nie tylko przez instytuty, muzea i ośrodki naukowe szczycące się wielką tradycją badań nad Nilem, ale nawet kraje takie jak Argentyna, czy Japonia, które po raz pierwszy dały znać o sobie w archeologii Egiptu”.
Oczywiście nie wszystko dało się ocalić, jednak około ćwierć setki najważniejszych obiektów jak Abu Simbel zostało… przeniesionych (czasem na inny kontynent). Z początku chciano przenieść kompleks bez „cięcia świątyni na bloki”. Powstały nawet możliwe do wykonania od strony inżynieryjnej plany takiego przedsięwzięcia. Na przeszkodzie stanął jednak oczywiście brak funduszy. Profesor Michałowski pisał: „Gdy płonie wielkie muzeum i jest rzeczą z góry wiadomą, że nie można ocalić wszystkich zgromadzonych zabytków, należy ratować rzeczy najcenniejsze, o największym znaczeniu dla kultury. Należy więc ratować obrazy Rembrandta, nie mogąc ocalić innych malowideł. Jeśli istnieje perspektywa skazania Abu Simbel na pewną zagładę w wodach Jeziora Nasera, obowiązkiem naszym jest ratować to, co da się uratować, a więc należy ciąć świątynie na bloki, przenosić je w bezpieczne miejsce i szukać odpowiedniego rozwiązania dla jej rekonstrukcji. Za wszelką cenę należy ratować oryginalne zabytki, choćby to mogły być tylko płótna wycięte z ram”. I to on był jednym z najważniejszych ludzi odpowiedzialnych za ten ratunkowy wysiłek.

Kazimierz Michałowski podczas prac archeologicznych w Faras. Fot. Tadeusz Biniewski/MNW/CC BY-SA 3.0 pl
Był on rzeczywiście tytaniczny. Prace trwały prawie pięć lat, a w ich trakcie wycięto i przeniesiono na nowe, wyżej położone miejsce bloki kamienne o wadze dochodzącej nawet do 30 ton, a następnie złożono je dokładnie tak, jak zostały zbudowane przez Ramzesa II przeszło 3200 lat temu. Udało się to w 1968 roku, choć niemal w ostatniej chwili, bo Jezioro Nasera zaczęło wypełniać się wodą już cztery lata wcześniej. Postęp nie czekał na nikogo. Warto dodać, ze w tym czasie przesiedlono też sto tysięcy ludzi, a sam zbiornik poza stworzeniem nowej wielkiej przestrzeni dla rybołówstwa zapewnił Egiptowi zabezpieczenie przed suszą. Ostatecznie Abu Simbel udało się uratować, a na wmurowanym w piedestał posągu Ramzesa II w sanktuarium wielkiej świątyni akcie erekcyjnym, na którym znajduje się oprócz podpisu przewodniczącego UNESCO i przedstawiciela władz Egiptu podpis Kazimierza Michałowskiego. Inne z czterdziestu narodów zaangażowanych w prace nad ratunkiem zabytków przed rosnącymi wodami Jeziora Nasera uhonorowano na rozmaite sposoby. Na przykład Hiszpanie dostali w podarunku Świątynie Debod, (musieli ja sobie tylko zabrać), która stoi dziś w jednym z madryckich parków.
Nie tylko Egipcjanie chcieli ratować swoje zabytki przed skutkami postępu. Do Kazimierza Michałowskiego już w roku 1960 zgłosił się także rząd Sudanu. W tym kraju profesor dokonał swojego najważniejszego odkrycia – katedry w Faras, czyli średniowiecznej katedry biskupów Pachoras. To on wybrał miejsce, gdzie prowadzono prace posługując się wcześniejszymi o kilkadziesiąt lat sugestiami profesora Francisa Griitha z Oxfordu, który w Faras odkrył zabytki z czasów Totmesa III.
Wody jeziora już niedługo miały zacząć się wznosić. Michałowski kazał więc swoim ludziom kopać nie od góry wyglądającego na sztuczne wzgórza, ale w jego zboczach, co przyznać trzeba nie było najlepszą praktyką archeologiczną. Udało się jednak i archeologom ukazała się ściana chrześcijańskiej świątyni. „W toku wydobywania pisaku z wnętrza katedry, wyłaniały się co chwila wspaniałe malowidła i często – zanim mogłem nasycić oczy widokiem wynurzającego się portretu biskupa w bogatych i bardzo kolorowych szatach, musiałem czołgać się na drugą stronę budowli, gdzie wołano mnie na widok nowego, ukazującego się obrazu. W miarę odkopywania katedry, która kryła w swoim wnętrzu ponad sto dwadzieścia malowideł, inna ekipa dokonywała demontażu opracowanego już przez nas monasteru koptyjskiego w północnej części wzgórz, pod którą to budowlą ukazywały się ruiny starszego monasteru oraz innych, okazałych budowli” – wspominał Michałowski.
W ciągu kilku następnych lat wszystko zostało skatalogowane i opisane, a następnie ponad 120 zabytków z wnętrza świątyni, z przepięknymi freskami na czele, zabezpieczono i zdjęto. Cześć trafiła do Narodowego Muzeum Sudanu w Chartumie reszta znalazła swój nowy dom w Warszawie w Galerii Faras imienia Kazimierza Michałowskiego Muzeum Narodowego. Widać więc, że obecność nubijskich zabytków nad Wisłą nie jest niczym wyjątkowym i nie ma nic wspólnego z brutalnymi kradzieżami, które były plagą dziewiętnastowiecznej archeologii.
Sam profesor pisał: „Żadne z naszych wykopalisk na Bliskim Wschodzie nie przyniosło nauce polskiej tyle uznania, ba, nawet sławy na świecie, jak właśnie nasze odkrycia w Faras. (…) Przede wszystkim wartość samego odkrycia, niepowtarzalna i prawdziwie spektakularna. (…) Prasa światowa uznała, że Polacy wygrali największy los w owej „loterii” nubijskiej”. Zapomniał tylko dodać, że ten sukces byłby niemożliwy, gdyby nie jego pasja i praca.
Anna Rawia











Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!