Wygląda na to, że na tłumaczy padła na Litwie straszliwa klątwa. A w najlepszym przypadku okazali się być w wielkiej niełasce głowy państwa.
Liczy się dla nich każde słowo. Wyłapują konteksty i szukają znaczeń. Nierzadko ratują polityków przed międzynarodową kompromitacją, kiedy ci, rozochoceni dobrymi kolacjami i/lub rautami, wygłaszają bzdury w ojczystych językach.
Jednak prezydent Litwy, najwyraźniej hołdując zasadzie „traduttore traditore” uważa, że żaden przekład nie jest wierny i każdy wypacza myśl autora. Dlatego chce, żeby w tworzonym po wyborach koalicyjnym gabinecie każdy minister znał przynajmniej jeden z roboczych języków UE.
Aby sprawdzić, czy znają, Pani Prezydent będzie z każdym z kandydatów do ministerialnych foteli rozmawiać „w językach”. Zrobi to w trosce o właściwy poziom przyszłorocznego litewskiego przewodnictwa w Unii Europejskiej.
O lingwistycznym egzaminie, jaki będą musieli zdać przyszli ministrowie przed Dalią Graybauskaite, poinformował niedyskretnie nowy premier Litwy Algirdas Butkevicius.
Kresy24.pl
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!