Wejście do Urzędu Wojewódzkiego w Łucku, lata trzydzieste XX wieku, polonia.pl, Wikimedia Commons, CC
Podejrzewając szwindle – postanowiłem sprawdzić stan faktyczny. Do wszystkich dzierżawców, na których kontach widniały adnotacje ołówkowe, wysłałem wezwania do zapłaty. Zakotłowało się jak w ulu. Okazało się, że dzierżawcy robili inwestycje dla Lasów Państwowych i spłatę swoich zobowiązań regulowali przekładając rachunki za towary i usługi. Niestety, kierownik nie księgował należycie ich faktur, lecz tymi rachunkami rozliczał własne zaliczki. Sąd uznał go winnym i ukarał rokiem więzienia w zawieszeniu. Przed odsiadką uratowało go to, że spłacił przywłaszczone pieniądze.
Wspomnienia Józefa Nowiny-Konopki dedykowane swoim synom, wnuczętom i ich potomkom.
Wracając późno z pracy zaszedłem do kawiarni na kolację. Spotkałem tam znajomego od kieliszka. Był on brakarzem drzewa w pobliskim leśnictwie. Za notoryczne pijaństwo został zwolniony z tej pracy. Ja natomiast żaliłem się, że padam z przepracowania. Słysząc to, poradził mi napisać podanie do Dyrekcji Lasów Państwowych bo tam potrzebują księgowych. Posłuchałem jego prośby i wysłałem zapytanie o pracę. Po dwóch tygodniach wracam do domu a moja kochana matula płacze i wręcza mi list od potencjalnie nowego pracodawcy. Dyrekcja Lasów Państwowych zaakceptowała moją osobę i zaprosiła mnie w celu omówienia warunków pracy i płacy. Łzy radości były wynikiem tego, że modlitwy o zmianę pracodawcy zostały wysłuchane.
Osobą wyznaczoną do przeprowadzenia ze mną rozmowy był kierownik kadr. Znał on moje zawodowe doświadczenie i dlatego zapytał, jakie są moje oczekiwania. Byłem nieco zaskoczony tym pytaniem i odpowiedziałem, że moje oczekiwania są tożsame z Państwa propozycją. Ta szczerość spowodowała, że zyskałem od razu sympatię kadrowca. Zaproponował mi na okres próbny 13o zł. miesięcznie. Do domu leciałem jak na skrzydłach, wymachując świeżo podpisanym angażem. W spółdzielni złożenie przeze mnie wymówienia pracy wywołało nieukrywane zaskoczenie. Jednocześnie gratulowano mi państwowej posady , która zapewniała znacznie większą stabilność niż jakakolwiek inne zatrudnienie.
Akt nominacji Józefa Konopki na urzędnika w Dyrekcji Lasów Państwowych
Pierwszy dzień w nowej pracy rozpocząłem od Mszy dziękczynnej. Przydzielono mnie do działu gospodarstw rolnych i leśnych. Zajmowano się tam dzierżawą młynów, działek rolnych, domków indywidualnych itp. Na te obiekty była prowadzona oddzielna księgowość rozliczeniowa. Wszelkie szczegóły pracy miałem uzyskać od swojego bezpośredniego przełożonego, którym był główny księgowy.
Idąc na pierwsze spotkanie do swojego nowego szefa byłem bardzo stremowany i speszony. Miał on sekretarkę , która miała obowiązek anonsować swojemu przełożonemu oczekujących na spotkanie interesantów. Po krótkim oczekiwaniu zostałem poproszony do gabinetu . Szef był bardzo konkretny. Zadał mi pytanie o wykształcenie i doświadczenie zawodowe. Natychmiast postawił mi zadanie wyprowadzenie na prostą księgowości osiedla 200 domków jednorodzinnych . Poprosił mnie, żebym uczynił to w terminie dwóch tygodni. Nie znając materiałów, poprosiłem go o trzy dni na zapoznanie się z tematem.
Na to brak jest czasu. Proszę za godzinę meldować mi jakie są możliwości – powiedział szef.
Do mojego przyjścia księgowość prowadził pan Władysław Kwiatkowski – kierownik działu. Z wykształcenia był agronomem, który właśnie wybierał się na emeryturę. Księgowość prowadzona przez niego nie była zgodna z elementarnymi zasadami rejestracji zdarzeń finansowych. Zapisy dokonywane były ołówkiem na marginesach ksiąg . Dotyczyły między innymi wpłat kontrahentów na podstawie ustnych oświadczeń kierownika itp.
Mimo krytycznych uwag oświadczyłem głównemu księgowemu, że postaram wywiązać z zadania w wymaganym terminie.
Usłyszałem: Nie uznaję określenia „postaram się”. Proszę o jednoznaczną odpowiedź.
Nie miałem wyboru. Zobowiązałem się dotrzymać terminu. Rozpoczęła się harówka nawet do drugiej w nocy, łącznie z Wielką Sobotą Świąt Wielkanocy.
Po upływie 14 dnia cały materiał leżał na biurku szefa. Główny Księgowy wyrywkowo zapoznał się z niektórymi pozycjami księgowymi i podziękował mi. Za trzy dni wezwano mnie do kadr i wręczono aneks do umowy o pracę podnoszący mi uposażenie do 160,- zł w okresie próbnym.
Mój szef choć był oficjalny i szorstki, okazał szacunek dla mnie i mojej pracy. Byłem tym mile zaskoczony.
W dziale pana Władysława Kwiatkowskiego pracowało razem ze mną pięć osób. Dwóch panów ; Paweł /flegmatyk/, Stanisław /raptus/ oraz dwie panie ; Krysia – maszynistka ,siostra głównego księgowego – stara panna. Zawsze wypielęgnowana i ze wszystkiego niezadowolona. Frania – sekretarka, bardzo sympatyczna i energiczna. Źródło wszelkich informacji, szczególnie o humorze szefa.
Powoli zacząłem rozglądać się po „gospodarstwie” pana Władysława. Przede wszystkim włosy mi się jeżyły, gdy zobaczyłem, na jakich dokumentach on pracował. Była to księgowość „starego Jaśka”. W notesie było dużo skrobań, które dotyczyły zapisów atramentem oraz gumowania zapisów ołówkiem. Zapisy ołówkowe dotyczyły ustnych poleceń kierownika, który domagał się, żeby pan Władysław odnotował na koncie dzierżawcy wpłatę określonej kwoty.
Pouczyłem pana Władysława, że żadnych zapisów księgowych nie można wykonywać na podstawie ustnych poleceń. Podstawą do wpisów może być awizo głównego księgowego lub potwierdzenie wpłaty lub przelewu z banku PKO.
Podejrzewając szwindle – postanowiłem sprawdzić stan faktyczny. Do wszystkich dzierżawców, na których kontach widniały adnotacje ołówkowe, wysłałem wezwania do zapłaty. Zakotłowało się jak w ulu. Okazało się, że dzierżawcy robili inwestycje dla Lasów Państwowych i spłatę swoich zobowiązań regulowali przekładając rachunki za towary i usługi. Niestety kierownik nie księgował należycie ich faktur lecz tymi rachunkami rozliczał własne zaliczki. Sąd uznał go winnym i ukarał rokiem więzienia w zawieszeniu. Przed odsiadką uratowało go to, że spłacił przywłaszczone pieniądze. Pan Władysław miał również przykrości i zdecydował się na przyspieszenie przejścia na emeryturę.
Nowy kierownik był bardzo sympatycznym starszym panem o śmiejących się oczach. Nie urzędował w gabinecie, ale w pokoju obok naszego działu. Miał czas na bezpośredni kontakt z każdym pracownikiem. Ja byłem najmłodszym pracownikiem ale jednocześnie najbardziej faworyzowanym. Chętnie częstował mnie papierosem z zapraszał na pogawędki. Tematy były bardzo luźne. Pytał się o: moją mamę , dziewczyny, które uwodzę, a także w jakich lokalach się bawię ?
Stosunki międzyludzkie przedwojennej Polsce nie zawsze zasługiwały na moją akceptację. Utkwiły mi w pamięci dwa zdarzenia. Rano do naszego pokoju przychodził woźny pan Jan – kłaniał się z szacunkiem, pytał komu i co kupić na śniadanie ? Przeważnie proszono o kanapki z wędliną. Kiedy świeżutkie kanapki zostały przyniesione, każdy za nie dziękował oprócz pani Krysi. Ona ostentacyjnie obwąchiwała swoje kanapki. Dość często oświadczała : Janie ! Wędlina nie jest świeża ! Stremowany woźny tłumaczył, że kupował w najlepszej intencji u sprawdzonego rzeźnika. Po którymś razie, jak zrugany woźny opuścił pokój ja nie wytrzymałem. Podniesionym głosem powiedziałem do pani Krysi : Ten pan nie jest dla pani żadnym Janem! On jest panem Janem. Ma starszych od pani synów z których jeden studiuje prawo. Ze względu na wiek powinna pani okazać mu szacunek. Jeżeli pani wędlina nie odpowiada to proszę kupować ją indywidualnie! Obsobaczona pani Krysia wpadła w histerię i zalana łzami poszła na skargę do swojego brata. On zadzwonił do mnie. Po wyjaśnieniu podziękował mi , że zareagowałem prawidłowo, a siostrę przeniósł do innego działu.
Po latach podczas okupacji spotkałem panią Krysię na rynku sprzedającą ciuchy. Nie wytrzymałem i zapytałem: Czy wędlina nadal jest nieświeża? Rumieniec oblał jej twarz i powiedziała. Panie Józefie, miał pan całkowitą rację. Jest mi wstyd za swoje zachowanie.
Drugie zdarzenie związane było z balem sylwestrowym. Na ten wieczór otrzymałem od dyrekcji zaproszenia dla sześciu osób. W skład trzech par wchodzili: kolega z handlówki z dziewczyną, jego brat z żoną oraz ja z partnerką. Kolega ze szkoły odegrał bardzo ważną rolę w edukacji swojego młodszego brata. Pracując mógł finansować koszty jego edukacji.
Nierówności społeczne powodowały, że brat kolegi mimo ukończonej szkoły – był gońcem w Banku Rolnym. Zachowywał się kulturalnie i był duszą towarzystwa..
Po pierwszym tańcu brat kolegi został zapytany od kogo ma zaproszenie ? On wskazał na mnie.
Ten sam pan podszedł do mnie i poprosił o rozmowę. Na osobności wyraził swoje oburzenie, że jak ja mogłem woźnemu wręczyć zaproszenie? Panie są oburzone! On musi opuścić bal !
On sam nie opuści balu lecz ja z nim!
Towarzystwo, które nie ceni człowieka pracy mnie całkowicie nie odpowiada! W stylu angielskim opuściliśmy lokal i przenieśliśmy się do restauracji. Do końca wieczora nie mogliśmy się uspokoić.
CDN
Poprzednia część wspomnień Józefa Nowiny-Konopki tutaj.
1 komentarz
jerkras
7 maja 2019 o 13:02„On zadzwonił do mnie. Po wyjaśnieniu podziękował mi , że zareagowałem prawidłowo, a siostrę przeniósł do innego działu”. I wtedy to była norma a dziś braciszek na obrazę siostry przeniósłby ambitnego księgowego. Bo dziś mamy kliki na nieswoim. Aż się chce aby II Rzeczpospolita wróciła.