Władimir Putin odwołał do Moskwy szefa rosyjskiej misji dyplomatycznej w stolicy Białorusi Michaiła Babicza, a w jego miejsce mianował wiceprzewodniczącego Rady Federacji Dmitrija Miezencowa, swojego bliskiego współpracownika z lat 90., gdy współpracowali w administracji Petersburga.
Wcześniej białoruskie ministerstwo spraw zagranicznych oskarżało rosyjskiego ambasadora o „niszczenie przyjaznych stosunków” obu krajów. Czy to oznacza, że Kreml uznał poprzedni kurs na rzecz „ścisłej integracji”, czyli wchłonięcia Białorusi w skład Federacji Rosyjskiej za błąd, czy też jest to tylko zmiana aktorów?
Dlaczego Babicz nie był kochany na Białorusi?
Michaił Babicz został ambasadorem FR w Mińsku w sierpniu 2018 r., wbrew woli białoruskiego przywództwa. Łukaszenka nie spieszył się z wydaniem zgody na ropoczęcie przez niego misji. Mińsk z przyjemnością kontynuowałby współpracę z Aleksandrem Surikowem, poprzednikiem Babicza, który piastował to stanowisko przez ponad 12 lat.P
rzywódca Białorusi – jak się okazuje, ma w zasadzie przywilej wyboru „wygodnych” dla siebie ambasadorów Rosji. W 2005 r. udało mu się w ciągu niespełna sześciu miesięcy wydalić byłego gubernatora regionu Saratowa Dmitrija Ajatskowa, który został mianowany przez Putina na przedstawiciela Federacji Rosyjskiej na Białorusi.
Jeśli chodzi o Babicza, to Łukaszenka miał powody, by sprzeciwiać się jego przybyciu do Mińska. Ambasador ten okazał się zbyt aktywnym i trudnym realizatorem polityki Kremla, która zdaje się, ukierunkowana jest na nieuniknioną aneksję Białorusi.
Białoruskie ministerstwo spraw zagranicznych twierdziło, że Michaił Babicz bardzo szybko przestał dostrzegać różnicę „między rosyjskim okręgiem federalnym (…) a niezależnym państwem”. Niektóre media niezależne pisały wręcz, że rosyjski ambasador sprowadził do Mińska weteranów aneksji Krymu, którzy pomogą mu w przeprowadzeniu aneksji Białorusi.
Takie rewelacje nie mogły nie niepokoić Aleksandra Łukaszenki. Pojawiły się wszak powody, by zacząć się obawiać nie tyle utraty suwerenności, o której tak dużo ostatnio mówi „baćka”, ile osobistej władzy i bezpieczeństwa. To zmusiło go do zmobilizowania wszystkich sił w walce z ambasadorem Rosji. W tym pewnie partnerów politycznych i biznesowych w Moskwie. Dziś niektóre rosyjskie media piszą, że nawet ministerstwo spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej opowiedziało się za zmianą ambasadora.
Kiedy Kreml nasilił presję na Łukaszenkę, ten rzucił się w poszukiwaniu potencjalnych sojuszników, którzy mogliby wpłynąć na Rosję. Zdążył otrzymać zaproszenie do Austrii, znieść ograniczenia, które uniemożliwiały powrót do Mińska amerykańskiemu ambasadorowi, jednak żadnej praktycznej pomocy z Zachodu nie otrzymał.
Wówczas, sądząc po ostatnich wydarzeniach, Aleksander Łukaszenka zwrócił się na Wschód w kierunku Chin, które od wielu lat aktywnie inwestują w białoruską gospodarkę. I nie wykluczone, że przychylny mu Pekin przekonał być może Moskwę, która kłóci się z Zachodem i coraz bardziej zachowywała się jak chiński asystent polityki zagranicznej, że Pekin potrzebuje niepodległej Białorusi.
To tylko jedna z wersji. Być może Kreml zrozumiał błąd polityki ostatnich miesięcy, ocenił negatywne konsekwencje tej decyzji i postanowił się z niej wycofać, jednocześnie decydując się na rozszerzenie władzy Putina po 2024 r. W mniej ekstrawagancki sposób, jeśli to konieczne.
Należy jednak zauważyć, że ostatnia rozmowa Putina i Łukaszenki przed odwołaniem Babicza miała miejsce właśnie w ChRL. Według niektórych doniesień, białoruski prezydent opuścił szczyt przed czasem, zaraz po spotkaniu z rosyjskim kolegą. Natychmiast po powrocie prezydenta do Mińska, aresztowany został były szef jego osobistej ochrony. Z kolei Władimir Putin, po powrocie odwołał swojego przedstawiciela w Mińsku. Wychodzi na to, że prezydenci na coś się umówili.
Trudno uwierzyć, że Kreml, którego rozkazy Babicz wiernie wykonywał, będąc także specjalnym przedstawicielem prezydenta Putina do współpracy z Białorusią, zgodziłby się po prostu „odstrzelić” swojego ambasadora. Niezależnie od tego, czy sam Kreml doszedł do wniosku, że agresywna polityka wobec Mińska była szkodliwa i podjął odpowiednią decyzję o zmianie strategii, czy stało się to po reprymendzie z Pekinu, jasne jest, że Moskwa nie mogła wypuścić Łukaszenki ot tak sobie.
Białoruś na pewno będzie musiała zapłacić coś za dymisję Michaiła Babicza. Na przykład zgodą na integrację z Rosją, ale z zachowaniem osobistej władzy Aleksandra Łukaszenki.
Właściwie najważniejsze sygnały w tym kierunku zostały już wykonane. Prezydenci dogadali się o wznowieniu tłoczenia rosyjskiej ropy przez Białoruś. Na krótko przed wyjazdem do Pekinu, Łukaszenka mówił o planach porzucenia swoje władzy w przyszłości, po przeprowadzeniu wcześniej reformy konstytucyjnej. Być może jest to jakiś zarys nieformalnego porozumienia białorusko-rosyjskiego, którego wdrożenie prawdopodobnie podejmie nowy ambasador Dmitrij Mezencew.
Co, nie przeszkodzi mu również w anektowania Białorusi. Tylko w łagodniejszej formie, wolniej, bez pogłosek o przygotowaniu zamachu stanu. Pewnie wzięte zostaną pod uwagę nieformalne gwarancje osobiste, które, jak się wydaje, Łukaszenka wymusił na Putinie.
Iwan Preobrażenskij/Biełarusskij Partizan
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!