Co sprawia, że Kreml jest tak bardzo zaangażowany w sprawy Wenezueli? Wśród powodów jakie wymienia się najczęściej pojawiają się dwie zasadnicze tematy: interesy ekonomiczne oraz strategia geopolityczna Moskwy. Poniżej postaram się udowodnić, że są one przeceniane i nie ujmują we właściwy sposób natury rosyjskiej obecności w Wenezueli.
Wenezuelski kryzys polityczny, w którym jest ona pogrążana od prawie dekady, daleki jest od zasadniczego rozstrzygnięcia. Wsparcie, głównie symboliczne, udzielane przez USA oraz Europę tamtejszej opozycji, nawet wielotysięczne protesty jej zwolenników, nie stanowią punktu przełomowego. Tym bardziej, że Maduro może im przeciwstawić nie mniej liczne wiece swoich zwolenników. I często bardziej niż symboliczną pomoc ze strony swoich zagranicznych przyjaciół.
Kryzys jaki wewnętrznie paraliżuje Wenezuelę ewoluował i podlegał licznym zmianom. Początki jego obecnego etapu sięgają 2017 r., gdy rząd prezydenta Maduro pozbawił władzy wenezuelski parlament, Zgromadzenie Narodowe, i w jego miejsce zainstalował kontrolowaną przez siebie Konstytuantę. Następnie były nieuznawane przez opozycję wybory prezydenckie z maja 2018 r. a ostatnio w styczniu tego roku ogłoszenie się przez przewodniczącego nieuznawanego parlamentu – Juana Guaido, pełniącym obowiązki prezydenta kraju. Rosja jako ważny czynnik, zakulisowy gracz, czy otwarcie występujący protektor Maduro, pojawia się w całej wenezuelskiej kwestii niezwykle często. Watro choćby przypomnieć, że spór między prezydentem a parlamentem sprzed dwóch lata dotyczył wenezuelskich interesów rosyjskiego giganta naftowego Rosnieftu.
Przez ostatnie miesiące można było wielokrotnie słyszeć o kontaktach Caracas i Moskwy, których intensywność i natura wskazują nie tylko na wielką zażyłość obu reżimów, ale również na skalę wzajemnych powiązań i zależności. Czy w początku grudnia, gdy media interesowały się wizytą prezydenta Maduro na Kremlu, i informacjami o miliardowych inwestycjach Rosji głównie w wenezuelskim sektorze wydobywczym, czy kilka dni później gdy w Wenezueli wylądowały rosyjskie samoloty bojowe, a media obiegła sugestia, że to początek stałej obecności wojskowej Rosji w tamtym kraju.
Z końcem stycznia br. przyszły zapewnienia z Kremla o wsparciu dla przywódcy Boliwariańskiej Republiki zmagającego się z własną opozycją, dążącą – jak utrzymują równobrzmiąco rosyjskie i wenezuelskie media, do zamachu stanu, wspieranej w tym dziele przez Waszyngton. I niemniej interesujące przecieki o tym, że w Wenezueli przebywa około 400 rosyjskich najemników (Grupa Wagnera), chroniących prezydenta Maduro i innych najważniejszych oficjeli kraju.
Pytanie, jakie się pojawia jest takie: co sprawia, że Kreml jest tak bardzo zaangażowany w sprawy Wenezueli? Wśród powodów jakie wymienia się najczęściej pojawiają się dwie zasadnicze tematy: interesy ekonomiczne oraz strategia geopolityczna Moskwy. Poniżej postaram się udowodnić, że są one przeceniane i nie ujmują we właściwy sposób natury rosyjskiej obecności w Wenezueli.
Na ile Wenezuela jest ważna dla Rosji?
Ekonomicznych związków z Wenezuelą nie można przeceniać. Choć oczywiście prawdą jest, że firmy takie jak Rosneft, Łukoil, Gazprom Nieft przez lata dokonały wielomiliardowych, sięgających prawie 17 mld dolarów, inwestycji w tym kraju. Co roku Rosja pożycza czy też inwestuje podobną, znaczną sumę pieniędzy, przekładającą się na realne zyski, i wpływy. Dziś Rosja jest nie tylko odbiorcą wenezuelskich produktów naftowych, co również dostawcą surowców dla niedoinwestowanych wenezuelskich rafinerii, które wedle specjalistów pracują dziś na poziomie nie przekraczającym, zależnie od rafinerii, 20% mocy przerobowej. Przemysł wydobywczy Wenezueli zaspokajał w poprzednim roku 17% potrzeb krajowych. Od 2016 r. Rosja wysyła też do Caracas pomoc w naturze (setki tysięcy ton pszenicy).
Wenezuela zajmuje jednak niezwykle niską pozycję na liście rosyjskich partnerów handlowych. Wedle statystyk dotyczących 2017 r. eksport dóbr do Wenezueli sięgał zaledwie 730 mln dolarów, import był jeszcze mniejszy. W zakresie uzbrojenia było to niecałe 80 mln. Uzbrojenie to drugi najważniejszy temat w kontekście wzajemnych relacji handlowych. Lecz jeśli Wenezuela była nawet kiedyś ważnym odbiorcą rosyjskich produktów militarnych, to od dawna nim już nie jest.
To więc, co trzyma tam rosyjski przemysł zbrojeniowy to… długi. Wenezuela winna jest Rosoboroneksportowi miliard dolarów. W sprawie ropy jest podobnie. Wenezuelski gigant w zakresie wydobycia ropy naftowej – PDVSA ma długi (głownie należne Rosneftowi) sięgające 2,3-3 mld dolarów. Zresztą rosyjskie pożyczki (czy inwestycje) to dla Wenezueli konieczny zastrzyk gotówki podtrzymujący upadającą gospodarkę. Upadającą i zadłużoną.
Zresztą obecnie zadłużoną i tak głównie w Pekinie, który wyłożył w 2015 r. nieosiągalną dla Moskwy sumę 65 mld dolarów, które nie tylko nie pomogły Wenezueli, ale przyczyniły się do pogłębienia zapaści. Gdy przyszło do spłaty długu okazało się, że Wenezuela może płacić tylko.. ropą i produktami wytwarzanymi na jej podstawie. Jednak spłata za pomocą jedynego źródła dochodu to zamknięte koło.
W czasach prezydenta Chaveza było jednak inaczej. Wenezuela pozostawała najważniejszym w Ameryce Łacińskiej odbiorcą rosyjskiego uzbrojenia. Relacje gospodarcze między Rosją a Wenezuelą w tamtej epoce zaowocowały dziesiątkami kontraktów, tylko w tym jednym zakresie. Póki ropa była droga, wenezuelska gospodarka stabilna, Caracas miało czym płacić. Handel z Rosją, choć intensywny, przyczyniał się do pogłębienia kryzysu gospodarczego w Wenezueli, drenując m.in. wenezuelską walutę. Wzrastająca inflacja, upadek znaczenie narodowej waluty stały się rzeczywistością jeszcze przed śmiercią poprzednika Maduro. Duża część rosyjskiego uzbrojenia lądowała na czarnym rynku, a interesy z Moskwą znacznie przyczyniły się do szerzenia korupcji. Z czasem przyszło zainteresowanie wenezuelską ropą naftową. Szczególnie od czasu gdy tragiczny stan gospodarki Boliwariańskiej Republiki czyni go co najmniej partnerem ryzykownym i mało wypłacalnym.
Królestwo Rosnieftu
W początku 2017 r. Rosneft zainwestowaa prawie 6 mld dolarów w wenezuelski przemysł wydobywczy. Spadek cen ropy naftowej na światowych rynkach notowany od 2014 r. (a to przecież główne źródło zasilania wenezuelskiego budżetu – bardzo przerośniętego, obciążonego licznymi programami socjalnymi) praktycznie dobił tamtejszą gospodarkę. Wedle zapowiedzi z połowy 2017 r. Rosenieft nie planował dalszych inwestycji, lecz Moskwa dość szybko musiała zmienić podejście. Okazało się, że wenezuelska gospodarka to worek bez dna. W listopadzie 2017 r. Rosja pożyczyła Caracas 3 mld dolarów. W 2018 roku przychodzi kolejka pożyczka dla wenezuelskiego giganta z sektora naftowego, PDVSA: 6,5 mld. W grudniu 2018 r. Rosjanie mieli ponownie zgodzić się, wyniku negocjacji z przebywającym w Moskwie prezydentem Maduro, na zainwestowanie kolejnych 6 mld (również przeznaczonych głównie dla sektora wydobywczego).
Warto jednak odnotować, że ostatnia ze wspomnianych sum nie została potwierdzona przez stronę rosyjską. W tym przypadku pojawiło się dementi tak ze strony niektórych rosyjskich oficjeli jak i firmy Rosnieft co do wielkości inwestycji. Zapewniał o nich w oficjalnych wystąpieniach prezydent Maduro, gdy triumfalnie powrócił do Caracas. Część obserwatorów uważa, że była to wyłącznie gra na uspokojenie nastrojów w kraju, a obiecanych w grudniu pieniędzy Wenezuela nigdy nie zobaczy.
Lecz na ile tak naprawdę wenezuelska ropa oraz wenezuelski rynek zbrojeniowy są dla Moskwy ważne? Choć Wenezuela była w całej Ameryce Łacińskiej jednym z najważniejszych odbiorów rosyjskiego uzbrojenia, to w żadnym przypadku nie była nigdy dla Moskwy partnerem strategicznym. Przekaz często powtarzany jest prosty: upadek Maduro oznacza utratę rynku zbytu, a jego utrata będzie bardzo dla Kremla dotkliwa. Prawda jest zasadniczo inna. Wedle raportu z 2017 r. „Russia’s role as an army export” 70% rosyjskiego eksportu w zakresie uzbrojenia trafia do Azji (Chiny i Indie). Cała Ameryka Łacińska to mniej niż pięć procent. Choć faktycznie głównym partnerem w Nowym Świecie była przez lata Wenezuela. Ale z Rosji broń importują także w dużym zakresie Boliwia, Chile czy kraje Ameryki Środkowej. Dziś 90% wenezuelskiego importu pochodzi z Chin.
Gdy chodzi to drugą sprawę – ropę naftową, to należy pamiętać, że sama Rosja jest dziś trzecim największym producentem ropy naftowej na świecie. W 2017 r. rosyjski przemysł wydobywczy osiągnął 547 mln ton metrycznych. Rosja pozostaje również jednym z najważniejszych producentów produktów ropopochodnych. Dla Rosji mniej ważny niż zakup czy sprzedaż wenezuelskiej ropy jest przejmowanie kontroli nad zasobami, na zasadzie udział za długi, nad wenezuelskim przemysłem wydobywczym.
Jednym ze najważniejszych osiągnięć Kremla było przejęcie przez Rosnieft 49% udziałów w rafinerii Citgo, wcześniej kontrolowanej przez państwowy PDVSA . Citgo – rafineria położona w Teksasie, i stanowiąca poważne źródło ropy naftowej dla USA, po 2020 r. wedle porozumień Rosneftu i PDVSA może być całkowicie przejęta przez Rosjan. USA dziś pozostaje odbiorcą połowy wenezuelskiej ropy naftowej. Całkowite przejęcie Citgo to dla Rosjan tyle co narzędzie wpływu na amerykańska politykę, podobnie jak udziały w wydobyciu uranu.
Jednakże sprawy podlegają ciągle dynamicznym zmianom. Kilka dni temu Łukoil postanowił wycofać się z Wenezueli w związku z nowymi amerykańskimi sankcjami nałożonymi na PDVSA. Rafinerie w Wenezueli z powodu niedoinwestowania czasami pozostają nieaktywne lub pracują na niskich obrotach. Czy w obecnej sytuacji Rosja może czerpać z relacji gospodarczych realne i stabilne zyski? Już w 2017 r. pojawiały się plotki, że Rosja (podobnie jak Chiny) straciły już cierpliwość dla nieudolnych rządów Maduro, i z wielka chęcią przyjmą zmianę rządów w Caracas.
Z perspektywy ekonomicznej upadek Maduro, gdyby oznaczał oczywiście pewną stabilizację gospodarczą, mógłby Kremlowi przynieść więcej zysków niż strat. Całkowite przejęcie władzy przez opozycję na pewno pociągnęłoby za sobą poważne pogorszenie wzajemnych stosunków. Dla wenezuelskiej opozycji Kreml to sponsor ich politycznego wroga. Lecz tak radykalny scenariusz jest mało prawdopodobny. Rosja mogłaby liczyć, że w nowych warunkach politycznych byłaby ona w stanie utrzymać choćby część swoich wpływów gospodarczych. Że ktokolwiek zajmie miejsce Maduro, prędzej czy później zwróci się o pomoc do Moskwy. Rosja jednak zdaje się bezwarunkowo wspierać dotychczasowego prezydenta. Łatwo więc uznać, że to nie ekonomia decyduje o postawie Moskwy tylko polityka, a dokładniej wielka geopolityczna strategia.
Geopolityka – wielka strategia?
Lecz i w tym zakresie pojawiają się wątpliwości. Zażyłe relacje Moskwy i Caracas pobudzają geopolityczną wyobraźnię. Strategię Rosji można opisać jako wspartą na trzech filarach: partnerstwie z Chinami, które jednocześnie trzeba kontrolować, gdy zanadto się rozpychają, zabezpieczeniu przed obcymi wpływami „bliskiej zagranicy” i tym samym kontrolowaniu sytuacji w Europie Wschodniej i Azji Centralnej, oraz jako trzecim: posiadaniu sojuszniczych państw poza najbliższym teatrem geograficznym.
Ci sojusznicy stanowić mają o realnym znaczeniu Moskwy jako globalnego gracza. Mają być dowodem, że Rosja dalej może uchodzić za globalne mocarstwo, dalej pozostaje światowym rozgrywającym. Wenezuela obok Syrii ma być przykładem takich sojuszników i dowodem, że Rosja stale jest krajem o światowych ambicjach, mogącym równocześnie te ambicje z sukcesem realizować. Jednakże oba te kraje stanowią dowód bardzo pozorny, łatwy do sfalsyfikowania. W obu tych przypadkach Moskwa jest zdolna co najwyżej (choć dotyczy to bardziej Damaszku niż Caracas) wspomagać upadające reżimy. Potencjał Rosji w przypadku Wenezueli jest jednak niewystarczający.
Zarazem na sprawę tę należy spojrzeć i tak, że oba te państwa, nawet jeśli cel zasadniczy uda się osiągnąć (Asad jako prezydent Syrii, Maduro trzymający się w Caracas) nie stanowią dla Kremla żadnego realnego zwiększenia jego znaczenia na arenie międzynarodowej. Stanowią przyczółek, lecz o małym potencjale, z którym nie wiadomo co tak naprawdę dalej począć.
Wenezuela stanowi najważniejsze ogniwo grupy państw Ameryki Łacińskiej o wybitnie antyamerykańskim nastawieniu, z lewicującymi rządami i antyimperialistyczną retoryką. Boliwariański Sojusz na rzecz Ludu Ameryki (ALBA) ma stanowić przeciwwagę dla „imperialnej” polityki Waszyngtonu. Jednak zrzeszająca m.in. Boliwię i Nikaraguę organizacja jest niezwykle słaba.
Obecnie co najwyżej pozostaje sponsorem i protektorem radykalnej lewicy działającej na obu amerykańskich kontynentach pod hasłem „socjalizmu XXI wieku”. Cała ALBA, mogąca co najwyżej „uprzykrzać” Waszyngtonowi życie, stanowi sojusz krajów ubogich, słabych, przeżywających poważne kryzysy wewnętrzne. Ostatnie lata przyniosły także generalne odrzucenie latynoskiej odmiany socjalizmu w krajach takich jak Argentyna czy Brazylia, nawet w jego mniej radykalnej wersji.
Geopolityczne położenie Wenezueli może wydawać się dla planów Kremla idealne. USA nie mogą ignorować tego, co tam się dzieje. Nie bez przyczyny od 200 lat starają się nie dopuszczać obcego mocarstwa na ten teren. Poważny kryzys międzynarodowy wywołany za sprawą Wenezueli czy w niej samej musiałby spowodować całkowite skupienie uwagi Waszyngtonu w tym regionie, tym samym wymuszając na Amerykanach odpuszczenie sobie innych regionów świata. Bez pełnej kontroli nad tym, co dzieje się niedaleko amerykańskiej granicy, USA nie może spokojnie angażować się na arenie globalnej. Można by nawet teoretycznie przyjąć, że gdyby Stany Zjednoczone uwikłały się w konflikt w Wenezueli, byłoby to dla Moskwy największym sukcesem.
Strateg czy może jednak koordynator?
Wenezuela mogłaby być dla Kremla narzędziem osłabiania amerykańskiego zaangażowania w Europie Wschodniej czy na Bliskim Wschodzie. Mogłaby, gdyby Rosja posiadała realne polityczne wpływy na to, co dzieje się w Caracas. Lecz prawda jest taka, że pomimo uzależnienia od moskiewskich pieniędzy nie da się o Maduro powiedzieć, aby był kremlowską marionetką. Wpływy polityczne Rosji w samej Wenezueli oraz wśród jej sojuszników są bardzo małe. Gdy szukać odpowiedzi na pytanie, kto steruje polityką w Caracas to należy wzrok skierować na Hawanę, która posiada tam przemożne wpływy, utrzymywane przez – jak utrzymuje opozycja, przeszło 30 tys. kubańskich „doradców”. Nie bez powodu sekretarz stanu Mike Pompeo nazwał Wenezuelę „kubańską kolonią”.
Na stałą bazę w Wenezueli, która realnie mogłaby zmienić układ geopolityczny w regionie, Rosji również nie stać, tak ekonomicznie jak i politycznie. Rosja nie ma żadnych realnych środków, narzędzi, które pozwoliłyby jej tak ochronić Maduro (jeśli odsunie się od niego wojsko, dojdzie tam do konfliktu zbrojnego, lub zewnętrznej interwencji militarnej) jak i poprawić sytuację polityczną oraz gospodarczą całego kraju. Pomoc Rosji jest zbyt nikła. Notabene Rosja zdaje się raczej korzystać z sytuacji kryzysowej. Łatwiej robić interesy, gdy partner jest osłabiony i zdesperowany.
Warto też zauważyć, że ekonomiczne i geopolityczne interesy Kremla wydają się pozostawać tu w sprzeczności. Pierwsze wymagają pewnej stabilizacji i złagodzenie konfliktu, zniesienia zbyt uciążliwych sankcji, względy geopolityczne przeciwnie: zaostrzenia konfliktu, jego ewolucji do fazy, gdy sytuacja w Wenezueli zacznie stanowić dla USA bardzo realne zagrożenie. Dlatego może pojawić się pytanie: czy Rosji zależy na utrzymaniu Wenezueli jako swojego sojusznika, czy może na jej poświęceniu? Tak czy inaczej, utrzymanie Maduro przy władzy, w każdym ze scenariuszu jest istotne.
Lecz na całe zaangażowanie Rosji w Wenezueli można patrzeć jeszcze inaczej. Rosja to niekoniecznie wielki uczestnik geopolitycznej globalnej rozgrywki, lecz państwo starające się wszelkimi, i dość różnorodnymi, sposobami podtrzymać swoje wpływy. Kreml odrzucając po 2008 r. rolę sojusznika Zachodu przyjął inną, jako sponsor „rewizjonizmu” czy obrońca „suwerennych” krajów przez zakusami Waszyngtonu. Tak jak w przypadku Syrii rosyjska aktywność to przede wszystkim podtrzymanie „starego reżimu”, który na wiele sposobów jej się za to odwdzięcza. Nie ma w tym głębszej gry. To nawet nie próba jakiegoś znaczniejszego, głębszego związania ze sobą krajów takich jak Białoruś, Syria czy środkowoazjatyckie satrapie. Ponad sojusz zagrożonych przez Waszyngton autokracji. Rosja nie stara się nawet przekształcać wewnętrznej polityki tych krajów, budować, jak kiedyś Związek Sowiecki, sił politycznych powiązanych z Kremlem (choć gdy takie się pojawiają chętnie je akceptuje i wspiera).
Można nawet uznać, że z perspektywy rosyjskich klientów próby takiego oddziaływania byłyby odczytane jako zasadnicze naruszenie „kontraktu”. Rosja z krajów, które ochrania, stara się budować sieć wzajemnie je ze sobą wiążąc, wykorzystując potencjał jednych w sprawie drugich (jak przykładowo istnieję liczne powiązania Wenezueli z Syrią), starając się pełnić funkcję koordynatora. I tu może tkwić tajemnica zaangażowania Kremla w sprawę Wenezueli, gdyby ta upadła, pogrążyła się w wojnie domowej, gdyby doszło w niej do „niekorzystnych” zmian politycznych, to dla innych klientów Rosji byłby to sygnał, że ich dotychczasowy patron słabnie. I może czas się do niego zdystansować.
Dla Rosji nie mającej zbyt wielu stałych sojuszników każdy jeden jest cenny. A jeśli przy okazji przyprawia to o ból głowy Waszyngton, tym lepiej. Jeśli cała impreza zakończy się wojną domową w Wenezueli, Rosja powoli się wycofa. Co najwyżej do końca, na ile będzie to możliwe, zaopatrując stronę rządową w broń i najemników, wysysając zasoby.
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News.
fot. kremlin.ru
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!