W amerykańskim „National Interest” ukazał się ciekawy artykuł, autorstwa Michael R. G. Lyonsa, poruszający kwestię rosyjskiej obecności na Bliskim Wschodzie oraz potencjalnie nowego sojuszu jaki zawiązuje się na naszych oczach między Moskwą a irackimi Kurdami.
Przez kilka ostatnich lat świat był tak bardzo zaabsorbowany wojną z Państwem Islamskim, że zapomniał, iż walka z tą organizacją nie wyeliminowała innych konfliktów w regionie, tylko niejako je przykryła. Uległy one na czas walki z PI zamrożeniu, a my obecnie wchodzimy w okres politycznej odwilży.
Żeby poprawnie zrozumieć co będzie się teraz działo na Bliskim Wschodzie należy zrozumieć, że dychotomia przeciwnik-sojusznik w tym regionie podlega trochę innym prawom. Teoretycznie trudno wyobrazić sobie bardziej przeciwne w swoich interesach kraje niż Rosja i Turcja lub Turcja i Iran. Lecz specyficzna koniunktura sprawiła, że na chwilę obecną można mówić o sojuszu Erdogana i Putina.
Ten sam Putin jest również sprzymierzeńcem Asada, którego Ankara zwalcza. Moskwa ma również długoletnie relacje z Kurdyjską Partią Pracujących (jeszcze z czasów sowieckich), lecz z jej lokalną, syryjską odnogą pozostaje w konflikcie. Amerykanie – sojusznik Turcji w NATO, wspiera z kolei tę odnogę, pomimo że sama PKK jest przez Waszyngton postrzegana jako organizacja terrorystyczna; USA wspiera też armię iracką, w momencie, gdy Bagdad jest w sojuszu z Iranem, zaprzysięgłym wrogiem USA i Saudów, którzy wspierają w Syrii islamistów, co jest przedmiotem krytyki w Waszyngtonie.
Związki Iraku z Iranem również nie są tak do końca oczywiste: z jednej strony Bagdad korzysta z pomocy militarnej Teheranu, z drugiej irackie środowiska szyickie, obawiając się dominacji Persów, zbliżyły się do Rijadu – vide: zeszłoroczna wizyta Muktada as-Sarda w Arabii Saudyjskiej. Kurdów Irackich oraz ich bojówkę – Peszmergów, Amerykanie przed laty bardzo intensywnie wspomagali (sprzętowo i organizacyjnie; byli oni ćwiczeni w amerykańskich bazach w Niemczech).
Wspierała ich nawet Turcja, która mając bardzo złe stosunki z syryjskimi Kurdami, miała bardzo dobre z irackimi, do czasu jak ci nie zapragnęli niepodległości, co skończyło się ofensywą rządowych wojsk Iraku, która zakończyła się zepchnięciem Kurdów na pozycje jakie zajmowali oni przed ich ofensywą przeciw Państwu Islamskiemu w 2016.
I tu pojawiają się Rosjanie, a dokładnie firma Rosnieft (jej szef Igor Sieczin ma powiązania z FSB), która zawarła milionowe kontrakty z władzami lokalnymi autonomicznego Kurdystanu Irackiego, na wydobycie i eksport ropy naftowej. Sprawa jest jednak zawieszona od kiedy pod koniec zeszłego roku Kurdowie stracili większość roponośnych terenów (m.in. Kirkuk). Na miejsce Rosneftu weszli Brytyjczycy dogadując się z Bagdadem.
Michael R.G. Lyons sugeruje, że ekonomiczne interesy mogą popchnąć teraz Kreml do wspierania Kurdów, z którymi łatwiej mu wejść w układy niż z państwem irackim. Rosneft to nie zwykła firma z branży energetycznej, liczne przykłady – z Węgier czy Wenezueli, pokazują, że faktycznie pełni ona istotną rolę w geopolityce Moskwy, jako rodzaj politycznej awangardy.
Żądania polityczne Kurdów, dziś chcących niepodległego, własnego państwa, w obecnym układzie nie mogą być zrealizowane przez Zachód, stąd Kurdowie mogą przypomnieć sobie o swoich dawnych, dobrych relacjach z Moskwą, która przez lata wspierała ich walkę, gdy ta była wymierzona w sprzymierzoną z Zachodem Turcję.
I wydaje się, że Rosji będzie bardzo łatwo pchnąć ich do walki. Gdy celem Waszyngtonu jest utrzymanie spoistości państw arabskich na Bliskim Wschodzie, Kreml wchodzi w rolę protektora wszelkich możliwych separatyzmów, rozbijających ład polityczny. Pokonanie Państwa Islamskiego nie oznacza, że zapanuje pokój.
Łazarz Grajczyński
1 komentarz
Cichociemny
7 maja 2018 o 17:51Moskwa boi się pokoju! Pokój na Bliskim Wschodzie będzie oznaczał śmierć rosyjskiej gospodarki. Rozpętanie konfliktów zbrojnych przez Moskwę w ciągu ostatnich lat spowodowane było nie tylko ze względu na rosyjskie ambicje imperialne, lecz także wskutek poważnych zagrożeń dla rosyjskiej gospodarki, która jest zorientowana na eksport węglowodorów. Należy podkreślić fakt, że Kreml sprowokował wojnę w Syrii w celu powstrzymania budowy gazociągów z Zatoki Perskiej do Europy, aby zapewnić Gazpromowi sprzedaż.
Rosyjski generał Leonid Iwaszow, szef Rosyjskiej Akademii Problemów Geopolitycznych w trakcie programu telewizyjnego „Wieczór z Władimirem Sołowiowem” na antenie kanału „Rossija 1” opowiedział prawdę o powodach wojny w Syrii:
„Gdyby Rosja tam nie weszła i nie utrzymała u władzy reżimu Asada, to mielibyśmy dziś bardzo poważny problem z budżetem. Tam toczy się wojna o trzy gazociągi. Katar odkrył największe złoża gazu na świecie (51 trylion)”…
Prezenter telewizyjny Władimir Sołowiow: „Co gwałtownie zmniejszyłoby nasz udział w rynku gazu?”…
Generał Iwaszow: „Tak! Pierwszy gazociąg, który chceli budować miał iść przez terytorium Syrii w Turcję i do Europy. Turcja stałaby się głównym operatorem dostaw gazu”.
Władimir Sołowiow: „A więc wtargnęliśmy do Syrii, żeby zabiezpieczyć sprzedaż gazu przez Gazprom?”
Generał Iwaszow: „Tak. Kiedy Asad w 2011 roku, nie biez naszej presji, odmówił podpisania tego porozumienia – to zabaczcie co się stało”.
Tak więc, Kreml sprowokował wojnę w Syrii w celu powstrzymania budowy gazociągów do Europy, aby zapewnić Gazpromowi sprzedaż.