Dwie zupełnie inne narracje zaproponował 16. Festiwal Filmowy Millennium Docs Against Gravity w czwartek. Jedna z propozycji uznanego rosyjskiego dokumentalisty polegała na zrekonstruowaniu przebiegu procesu tzw. „Prompartii”. Druga okazała podróżą do zapomnianego i praktycznie nie zamieszkałego, acz magicznego regionu w Macedonii – to tam góralka hoduje górskie pszczoły w zgodzie z otaczającą ją przyrodą.
Macedońska produkcja „Kraina miodu” (Honeyland) w reżyserii Ljubomira Stefanowa, Tamary Kotewskiej, skoncentrowała się na losie 50-letniej Hatidže, Albanki mieszkającej i opiekującej się zniedołężniałą matką w opustoszałej wsi w Macedonii Północnej. Mimo, że to tylko cztery godzin od stołecznego Skopie, to żyją one w trudno dostępnej górskiej dolinie, bez prądu i bieżącej wody. Egzystencja kobiet opiera się hodowli górskich pszczół. Hatidže jest ostatnią reprezentantką pszczelarzy, pracujących wg strych naturalnych metod, pozyskujących miód w niewielkich partiach. Film prezentuje codziennie misterium skromnej kobiety, troskliwie doglądających swoich pszczół. Wyczuwa się to pasja samotnej Hatidže – kochającej pszczoły, zaklinającej owady swym śpiewem, doglądającej ule siatki na twarzy i rękawiczek. Tradycja i natura dominują w pierwszej części dokumentu. Filmowcy skontrastowali tę niebiańską postać z wielodzietną rodziną, ekspansywnie zajmującej sąsiednią przestrzeń. Ciszę zastępują wrzeszczące dzieci, ryczące stado krów oraz używane urządzenia i samochody.
Nowi sąsiedzi okazują się Turkami, którzy hodując bydło rogate, podglądają swoją sąsiadkę i kupują własne ule. Nieświadoma kobieta pomaga im w organizacji. Chciwość i pazerność sąsiada sprowadzają nieszczęście. Maksymalna eksploatacja nowych ulów, prowadzi do zagłady pszczelich rojów, gdyż turecki sąsiad nie pozostawia ani grama miodu swoim pszczołom – a jego głodne owady doprowadzają eksterminacji jednego z ulów Hatidže (później doświadczonej zniszczeniem jej kolejnego roju). To najsmutniejsze ze scen filmów dokumentów pokazywanych na festiwalu. Dokument Stefanowa i Kotewskiej zarejestrowała ostatnie chwilę wymierającej tradycji pielęgnacji i troski nad pszczołami. Ten świat, gdy „mniejsi bracia” byli partnerami i przyjaciółmi znika, a w jego miejsce zastępuje czysta bezwzględna eksploatacja niewolników produkujących miód. Urzekające kadry „Krainy miodu” wpłynęły na werdykt jury, który przyznał filmowi Grand Prix w Konkursie Głównym 16. Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity o Grand Prix za „głęboko wzruszający portret czystej i pokornej duszy. Duszy przepełnionej miłością i pozbawionej chciwości, która daje nam głęboką lekcję na temat tego, co to znaczy być w harmonii z naturą. Nagroda jest przyznana całej załodze i Hatidže, za ich niesamowitą współpracę i talent, z którym opowiedzieli tę historię światu”.
Diametralnie innym dokumentem jest „Process” Siergieja Łoźnicy, który zrekonstruował archiwalne nagrania jednego z pierwszych procesów pokazowych w Związku Sowieckim. Materiał wydobyty z rosyjskiego archiwum, po jego zmontowaniu stał się wstrząsającym zapisem sowieckiej manipulacji rzeczywistością. Za niepowodzenie niewydolnej gospodarki planowej odpowiadali (i odtąd przez sześć dekad komunizmu) sabotażyści, dywersanci i agenci obcych wywiadów.
Dokumentowi epoki należy się wyjaśnienie jego genezy, wiążącej z przygotowaniem pierwszego, kompleksowego planu pięcioletniego (1928-1932), zainicjowanego z początkiem 1929 r. Bolszewickie hasło „pięć w cztery” sprowadzało się do wytężonej pracy i zrealizowania pierwszej pięciolatki w cztery lata. Dodatkowo Stalin ogłosił „rok wielkiego przełomu”, pragnąc zaczarować gospodarkę, natychmiast transformując zacofane rolnictwo indywidualne w kołchozy i sowchozy, a „rozkułaczając wieś” faktycznie zniewolił chłopów. To był początek końca dla 2, a nawet 10 milionów obywateli ZSSR. Wywołane braki zaopatrzeniowe oraz wszelkie awarie i problemy komuniści sprowadzali do „wykrywania spisku”. Autorów „spisków” wykrywało OGPU, a karały publicznie sowieckie sądy. Już w 1928 r. czekiści rozprawili się z „kontrrewolucyjnym spiskiem” ekspertów gospodarczych (często wspominanym w „Procesie”) w Szachtach w Donbasie. Ten proces pokazowy obserwowało 100 tysięcy ludzi (bolszewicy zmuszali do oglądania każdego posiedzenia).
Po procesie szachtyńskim OGPU „wykryło” stowarzyszenie profesorów agronomii i przetwórstwa rolnego, którzy „sabotowali” krajowe dostawy żywności. Czterdziestu ośmiu oskarżonych przyznało się (po torturach) do wyimaginowanych oskarzeń i zostali rozstrzelani. To był początek szaleństwa, gdy „proletariat gorąco dziękował chwalebnym organom OGPU, nagiemu mieczowi rewolucji, za znakomite osiągnięcia w likwidacji podstępnego spisku”. Tak bolszewicy oswajali obywateli z istnieniem wszechwładnej centrali imperialistycznej, pragnącej zniszczyć Kraj Sowietów. „Wykryte” struktury pozwoliły w listopadzie 1930 r., na „odkrycie” konspiracyjnej Partii Przemysłowej (Promyszlennaja Partia – Prompartia), w której miało knuć 2000 inżynierów i urzędników gospodarczych. Jej centrum znajdowało się w Paryżu i było powiązane z francuskim wywiadem, politykami i kapitalistami. Głównym zamieszanym był ówczesny francuski premier Raymond Poincaré i „biali” emigranci z rządu tymczasowego z Pawłem Milukowem na czele. Wszyscy oni „planowali i dążyli do obalenie sowieckiego ustroju”. Ośmiu liderów uczestniczyło w pokazowej szopce sfilmowanej w domu związków zawodowych. Sam proces rozpoczęła defilada pół miliona robotników, którzy na zmuszeni do maszerowania (częściowo pod strażą uzbrojonej „Gwardii Czerwonej”) rytmicznie skandowali: „śmierć, śmierć”, śmierć wrogom rewolucji”. Wówczas przemówił Maksym Gorki, przestrzegając przed spiskiem imperialistów pragnących odbić oskarżonych – odpowiedzią było zaciągnięcie wart przez domem związków zawodowych.
I tak po procesie pokazowym kolejnych mistyfikacji OGPU – Związku Wyzwolenia Ukrainy i Chłopskiej Partii Pracy (Трудовая крестьянская партия) i przyszedł czas na „wyjaśnienie” problemów z pięciolatką w przemyśle – dlatego musiała „powstać” Partia Przemysłowa. Archiwalia zmontowane przez Siergieja Łoźnicę prezentują sowiecką „pokazuchę”, w której machina komunistycznego terroru miała ustabilizować pozycję Stalina w Biurze Politycznym Komitetu Centralnego WKP(b). Digitalizacja materiałów nagranych przez 90 laty oraz ich odrestaurowanie pozwalają na obserwację sowieckiego szaleństwa, w którym wszyscy kłamali – oskarżeni, świadkowie, prokuratorzy i sędziowie. Kolejne dni procesu w zaimprowizowanej sali sądowej były sygnalizowane fragmentami wspomnianej demonstracji przeciwko rodzimym sabotażystom i zagranicznym imperialistom.
Całość operacji pod nazwą „proces Prompartii” została od początku wyreżyserowana z myślą o jego nagraniu i upowszechnianiu bolszewickiej propagandy. Oskarżeni wykształceni ludzie (inżynierowi i profesorowi) zeznawali przeciwko sobie, niejednokrotnie pogrążając samych siebie. Z góry ustalony i zaplanowany werdykt nieoczekiwania uzupełnił świadek, który w trakcie zeznań stał się nowym oskarżonym.
Film Siergieja Łoźnicy obnaża w rzeczywistość „dyktatury proletariatu”. Brak jakichkolwiek ingerencji w materiał (poza jego skróceniem do 128 minut) uświadamia, że sowiecka rzeczywistość była zbieżna z kafkowską (czy może bułhakowską) stylistyką. Archiwalny found footage może uprzytomnić nam żyjącym w erze fake newsów i propagandy, że jej elementy postawały w totalitarnych strukturach, które nadały jej ogromne znaczenia przy upowszechnianiu bolszewizmów, komunizmów, faszyzmów, czy narodowych socjalizmów. To kolejna ważna przestroga znakomitego rosyjskiego dokumentalisty.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!