Przed sądem w Brześciu rozpoczął się proces ws. „masowych zamieszek” w Pińsku. Na ławie oskarżonych zasiadło 14 mieszkańców tego poleskiego miasteczka w wieku od 19 do 44 lat: para małżonków, dwóch przyjaciół, działacz ruchu „Za Wolność!”, taksówkarz, który wciąż nie uleczył kontuzji po pobiciu przez OMON.
Wszystkim oskarżonym zarzuca się udział w zamieszkach w nocy z 9 na 10 sierpnia. Według prokuratury, sprawcy „próbowali użyć przemocy” wobec funkcjonariuszy. Ofiarami sprawy jest 109 milicjantów, z których większość doznała lekkich obrażeń. Prokuratura wyceniła szkody na 24 tys. rubli białoruskich.
„Sprawę pińską” rozpatruje sędzia Jewgienij Bregan.
Co wydarzyło się w Pińsku w nocy z 9 na 10 sierpnia?
Wieczorem 9 sierpnia, mieszkańcy Pińska zaczęli gromadzić się pod lokalami wyborczymi (już zamkniętymi), by sprawdzić wyniki wyborów prezydenckich w swoich okręgach. Stamtąd jednak zaczęto odsyłać ludzi do siedziby komitetu wykonawczego miasta tłumacząc, że wszystkie protokoły zostały już przekazane do władz rejonowych.
Kiedy pod gmachem KW zebrało się około tysiąca osób, do zgromadzonych wyszedł szef wydziału spraw wewnętrznych Pińska Dmitrij Korowiakowskij w towarzystwie innego urzędnika. Przez megafon zaproponował wytypowanie pięciu delegatów, którzy mieli reprezentować wyborców podczas rozmów z władzami miasta. Ale według mieszkańców Pińska, nie o negocjacje chodziło, ale o poznanie wyników wyborów prezydenckich.
Kiedy pięć osób weszło do budynku komitetu wykonawczego, komendant milicji kazał wszystkim czekać. Zgromadzeni posłuchali, czekali tam przez około dwie godziny ale swoich delegatów tego wieczoru się nie doczekali.
„Okazuje się, że oni sami zgromadzili ludzi pod miejskim komitetem wykonawczym” – mówią krewni więźniów politycznych.
„Ludzie spokojnie na nich czekali: rozmawiali, śpiewali piosenki, klaskali, śmiali się. Zachowywali się spokojnie, nikt nie okazywał agresji. W pobliżu stali miejscowi milicjanci z tarczami, ale nikt się do nich nawet nie zbliżył. Mówili, że niektórzy zgromadzeni na placu rozmawiali z nimi, bo naprzeciwko siebie stanęli ojcowie chrzestni i sąsiedzi. Pozdrawiali się nawet”.
Jak się później okazało, władze po prostu grały na czas. W ciągu dwóch godzin do miasta ściągnięto posiłki. Siły bezpieczeństwa próbowały otoczyć zgromadzonych ale ci, zrozumiawszy, że znaleźli się w pułapce zaczęli wyrywać się z otoczenia. Dalej, według miejscowych, którzy byli świadkami zdarzenia, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zaczęły się starcia z OMON-em, funkcjonariusze uzbrojeni po zęby przystąpili do natarcia, zaczęły się brutalne aresztowania. Zatrzymani byli okrutnie bici przez kilka dni w aresztach..
„W tych dniach działy się w naszym mieście po prostu okrucieństwa”
Świadkowie mówią też, że tej nocy przed budynkiem komitetu wykonawczego doszło do prowokacji ze strony sił bezpieczeństwa, tajniacy, tzw. „tituszki” mieli rzucać butelkami w stronę uzbrojonego OMON-u.
Wszyscy, z wyjątkiem więźniów politycznych Daniła Bognata i Igora Sołowia, częściowo przyznali się do winy. Daniel i Igor odrzucają zarzuty.
14 oskarżonych, z wyjątkiem Siergieja Mouszuka czekało na proces w brzeskim areszcie. Siergiej jest w areszcie domowym, a jego 42- letnia żona przebywa w areszcie od ponad ośmiu miesięcy.
oprac. ba za spring96.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!