Na półkach księgarskich ukazało się nakładem Oficyny Wydawniczej MIREKI drugie wydanie książki p.t. „Partyzanci Trzech Puszcz” autorstwa Adolfa Pilcha.
W podtytule umieszczonym na okładce drugiego wydania książki przez wydawcę, czytelnik dowiaduje się, że jej autor, jeszcze do dziś przez niektórych opluwany, Adolf Pilch, znany pod pseudonimami „Góra” „Dolina” to „legendarny cichociemny, jeden z najsłynniejszych partyzantów AK”, który „stoczył ponad 200 walk i potyczek z Niemcami i Sowietami…”
Autor tej arcyciekawej książki „Partyzanci Trzech Puszcz” był dowódcą Zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego, najdłużej działającej na terenie okupowanej Polski jednostki partyzanckiej Armii Krajowej w okresie od 3 czerwca 1943 r. do 17 stycznia 1945 r. działającym, na rozległym, ponad siedmiuset kilometrowym szlaku bojowym, „między trzema puszczami” rozciągającym się od Puszczy Nalibockiej za Niemnem, przez Puszczę Kampinoską i samą Warszawę, aż na Ziemi Piotrkowsko-Opoczyńskiej, w lasach za Pilicą kończąc.
Tym razem książka ta została poprzedzona wstępem, którego niestety, zabrakło w pierwszym jej wydaniu. I to, jakim wstępem?!
Treść książki „Partyzanci Trzech Puszcz”, „Doliniacy” , rodziny „Doliniaków” i sympatycy znają z pierwszego wydania; w drugim wprawdzie w tekście nie wprowadzono żadnych zmian, ale z tym wydaniem właśnie z uwagi na ów wstęp, każdy kogo interesuje tematyką wojenna, powinien się zapoznać. Z pewnością tego nie pożałuje.
Autorem wstępu jest dr Kazimierz Krajewski, naukowiec – historyk, wybitny znawca przedmiotu, autor tak cennych dzieł, jak m.in.. „Dopalanie Kresów”, „Na Ziemi Nowogródzkiej”; wybrany przez żołnierzy tych ziem prezesem Okręgu Nowogródzkiego ŚZŻAK.
Kazimierz Krajewski, w zrozumiałych dla wszystkich słowach, demaskuje fałszerzy historii, którzy opluwali tego wspaniałego dowódcę i jego żołnierzy, dla których „Góra” – „Dolina” był zarazem niezawodnym przyjacielem, z którymi zawsze zwyciężał lub wyprowadzał z sytuacji zdawałoby się bez wyjścia.
Taka sytuacja powstała właśnie o świcie 1 grudnia 1943 roku, gdy sprzymierzeni dotychczas sowieccy partyzanci schwytali zaproszonych na odprawę polskich oficerów i grożąc ich rozstrzelaniem rozbroili całe zgrupowanie z wyjątkiem pododdziału kawalerii dowodzonego przez chor. „Noc” – Zdzisława Nurkiewicza, który dzięki jego dalekowzroczności rozbroić się nie dał.
W tej krótkiej rozprawie naukowej autor wstępu, wbrew utartej, przez lata kształtowanej, opinii udowodnił:
– że napad na polski obóz partyzancki nad jeziorem Kromań dokonany przez dotychczasowych „sprzymierzeńców” , a w konsekwencji tego wojna „rusko – polska” między współdziałającymi dotąd ze sobą partyzanckimi oddziałami polskimi i sowieckimi, nie została wywołana przez Polaków, lecz przez sowietów, na podstawie rozkazu szefa białoruskiego sztabu partyzanckiego gen. Pantalejmona Ponomarenko, w porozumieniu ze Stalinem, w drugiej połowie listopada 1943 roku;
– że ustne, taktyczne i okresowe tzw. „zawieszenie broni” z niemieckimi żandarmami w Iwieńcu, którego załoga została przez Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie została zaledwie przed pół rokiem w pień wybita, zostało zawarte na ich prośbę, w stanie wyższej konieczności, w sytuacji gdy innego wyjścia po prostu nie było; ocalały, szczątkowy pododdział kawalerii był bowiem atakowany dzień w dzień przez tysiące sowieckich partyzantów, kończyła się amunicja, jednoczesna walka z Niemcami i Sowietami równałaby się zbiorowemu samobójstwu i represjami na ludności polskiej;
– że fałszem okazały się rozpowszechniane w literaturze faktu i w publicystyce twierdzenia, jakoby to miejscowe taktyczne i pozorne porozumienie spowodowało zerwanie kontaktów dowództwa tego zgrupowania z władzami AK; przeciwnie, autor wstępu wykazuje czarno – na białym , że porozumienie to zostało w pełni zaakceptowane przez Komendę Okręgu AK „Nów”, która uznała, iż „dają one „Górze” szansę na przetrwanie z oddziałem i jednocześnie możliwość ochrony ludności.”
To pozorowane i tymczasowe wstrzymanie się od walk z jednym okupantem pozwoliło na odtworzenie oddziału do stanu z przed rozbrojenia. Jedynie osoba, która dogłębnie poznała i zrozumiała jakże skomplikowane warunki panujące wówczas na „dopalanych Kresach”, mogła dokonać, jakże obiektywej, odważnej i uczciwej oceny, wywodząc z niej wniosek nie do podważenia, że „takie taktyczne, okresowe zawieszenie broni z Niemcami – podjęte w warunkach, jakie wówczas panowały w tej części ziem polskich – odpowiadało interesom polskiej społeczności kresowej. Można je porównać do „stanu wyższej konieczności”. Uchroniono ludność przed eskalacją niemieckich represji i zyskano możliwość prowadzenia skutecznej samoobrony przed bolszewikami. Nie ulega wątpliwości, iż w ten sposób uratowano życie tysiącom obywateli RP”.
Autor wstępu odrzuca też zdecydowanie bałamutny zarzut pseudo – historyków i nierzetelnych publicystów, że do zerwania owego taktycznego „zawieszenia broni” doszło dopiero, po zakwaterowaniu Zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego” w Dziekanowie Polskim, w dniu 27 lipca 1944 r. Jako pierwszy z pośród naukowców wskazał przy tym na udokumentowane zdarzenia:
– tzw. „powstanie rakowskie” w dniu 29 czerwca 1944 r. gdzie kompania por. „Dana” rozbroiła posterunek żandarmerii niemieckiej i białoruskiej policji w Rakowie, a następnie w Borku; zrywając tym samym pozorowane zawieszenie broni;
– starcie z siłami niemieckimi w Proście pod Połonką w pow. nieświeskim w dniu 2 lipca 1944 r.
– dochodząc do Baranowicz zgrupowanie planowało rozbicie niemieckiego obozu z więzionymi Polakami i Białorusinami w Kołdyczewie, po otrzymaniu danych o rozmieszczeniu pól minowych wielu przejść, a nawet budynków; niestety planów nie otrzymano. Zaatakowanie obozu bez rozeznania nie wchodziło w grę;
– całkowicie pomijane w prasie i literaturze, w ogóle nieznane społeczeństwu zdarzenie, jakie miało miejsce 16 lipca 1944 w Dzierzbach – pierwszej miejscowości po przeprawie Bugu w bród, gdzie por. Góra, przed frontem swych żołnierzy formalnie ogłosił, iż rozkaz o okresowym wstrzymaniu się od walk z Niemcami, zostaje odwołany. Jeszcze w tym samym dniu ubezpieczenie pod dowództwem kpr. „Pogoń” Stanisława Piszczka z 3 szwadronu zlikwidowało niemiecki samochód i rozstrzelano trzech niemieckich żandarmów z Rakowa.
Nie można było z tych faktów wyciągnąć innego wniosku, niż to uczynił autor wstępu:
„Zdarzenie to dobitnie świadczy o rzeczywistym stosunku żołnierzy zgrupowania do Niemców.
Kazimierz Krajewski, jako pierwszy z pośród historyków, a i publicystów, postawił kropkę nad „ i ”stwierdzając: „polsko – niemieckie zawieszenie broni zostało definitywnie zerwane 16 lipca 1944r . gdy oddział kwaterował w Dzierzbach”.
Wskazując przykładowo na powyższe zdarzenia autor wstępu pozbawił oszczerców, koronnego dowodu na rzekomą zdradę:
– oto „Góra” nie tylko bez strzału przechodzi ze swymi ludźmi w dniu 24 lipca 1944 r. w biały dzień przez most na Wiśle, ale jeszcze pobiera z modlińskiej twierdzy broń, amunicję, a nawet żywność !
Tak jak wszystkie inne zdarzenia opisane w tej książce przez Adolfa Pilcha, Kazimierz Krajewski uwiarygodnił jego relację i o tej brawurowej akcji stwierdzając:
„… Oddziały por. „Góry” przez Brzuzę, Dereszew, Serock Benjaminów, Nieporęt, Wieliszew i Okunin zbliżyły się do Nowego Dworu chcąc przeprawić się przez obsadzony przez Niemców most na Wiśle. Zamierzano go przejść dzięki pertraktacjom – a w razie ich zawodności – siłą…. Gdy prowadzono pertraktację Niemcy na rozkaz płk . Bibera ściągnęli kilkanaście pojazdów pancernych i zajęli stanowiska bojowe. Wcześniej por. „Góra” wydał rozkaz zdjęcia pokrowców z CKM-ów, a w razie starcia wytypowani żołnierze mieli rozkaz obrzucić obsługę mostu granatami …”
I tak było istotnie. Nie mogę się oprzeć, by w tym miejscu, nie sięgnąć do swych wspomnień, które w tym miejscu przytoczę:.
„ 27 lipca 1944 roku. W niesamowitym upale, po przymaszerowaniu przez Serock, Nieporęt, Wieliszew i Okunin, udało się nam bez wystrzału wejść na trakt wiodący do Warszawy w chwili gdy w niekończącym się strumieniu wojsk sprzymierzonych z Niemcami, przewalających się szosą powstał kilkuset metrowy wyłom. Nikt nas nie zatrzymał, nikt się nie spytał coście za jedni. Na rozstajach nie było żandarmów niemieckich kierujących ruchem. Ci, którzy jechali i szli przed nami nie oglądali się, śpieszyli, by zdążyć przejść przez most, zanim dopadnie ich „Iwan”. Tym, którzy znaleźli się za nami, nie mieściło się w głowie by, w niekończącej się kolumnie wojsk niemieckich, cofających się z nadciągającego frontu maszerowali tak licznie partyzanci z lasu.
„Do centrum miasta Nowego Dworu, dochodzimy bez walki. Karabiny gotowe do strzału. Znowu cwałuje łącznik. Tym razem „Maciejka”- Franciszek Kosowicz:
— W żadnym wypadku nie strzelać bez komendy ! Ale wkrótce plotkarską pocztą „Podaj dalej” dowiadujemy się, że szosę zagrodziły nam czołgi Okazało się jednak, że to nie czołgi, a transportery opancerzone. Nadszedł nowy rozkaz:
– Szwadrony wycofać na tyły kolumny, zejść z koni, oddać je koniowodnym i po jednym żołnierzu z każdego plutonu odesłać do czoła z wiązkami granatów.
– Chyba będziemy brali most szturmem – mruknął Narcyz, dowódca 3 szwadronu.
Jesteśmy pełni nadziei, że wreszcie coś się zacznie. Stoimy tak, w podnieceniu wydawało się dobrą godzinę, a może i dwie. Nerwy naprężone jak struny. Tylko słuchać, kiedy zagrają karabiny maszynowe, wybuchną granaty…. Narazie jednak nic się nie dzieje. Cisza. Złowroga, denerwująca cisza…
Sprawdzam granaty, czy lekko wychodzą z za pasa. Narcyz bębni palcami po lufie peemu, plutonowy „Płaz” Juchniewicz nerwowo chodzi przy swym koniu tam i z powrotem…
Podniecenie wzrasta z minuty na minutę. Gdyby teraz gdzieś w pobliżu ukazał się Niemiec, rozkaz „nie strzelać!” mógłby zostać złamany!
Ludzie gapią się na balkonach i w oknach. Znać po nich, że wstrzymują się całą siłą woli, by nie krzyczeć z radości na widok polskich mundurów. Dziewczęta, przesyłają całusy, które oddajemy z nawiązką..
Nie mogłem zrozumieć porucznika Góry. Przecież i on nie był z drewna! I jego tak samo, jak nas musiała ponosić sarmacka fantazja, ułańska brawura. Wystarczyło, żeby powiedział tylko dwa słowa:
— Do ataku!
I wszystkie kompanie, wszystkie szwadrony, plutony, drużyny, sekcje – tysiąc bez mała ludzi jak jeden mąż na oczach tych roześmianych dziewcząt ruszyłoby naprzód! do ataku! szarżą!. I zadrgałyby w posadach od wystrzałów mury Nowego Dworu, i na oczach rozentuzjazmowanych mieszkańców tego miasta naparlibyśmy własnymi piersiami na most, a gdyby tam powstał zator rzucilibyśmy się wpław, przez Wisłe, na drugi brzeg!. Bij! Zabij! Walczylibyśmy, i ginęli. Jak książę Poniatowski. Jak Kozietulski. Ginęlibyśmy z honorem!
– No już, poruczniku! Chodzi tylko o te dwa słowa! O dwa słowa…
Przygnębiająca, ciężka, złowroga cisza zaległa miasto. I nagle w tę ciszę wdziera się ostry tętent galopującego konia. Tym razem to „ Niedźwiedź” Stanisław Myślicki, też łącznik „Góry”. Kurczowo zaciskamy broń. Już?
— Porucznik Góra wykiwał Szkopów! woła z daleka. Zaraz ruszymy. Niemcy dobrowolnie puszczają nas przez most. Nie strzelać pod żadnym pozorem i w żadnych okolicznościach !
Jesteśmy rozczarowani, że nie doszło do walki. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że byłby to nasz koniec!
Przed wejściem na most, po obu stronach szosy warują opancerzone bryły pojazdów, z lufami karabinów maszynowych wymierzonych w defilującą przed nimi kolumnę. Jeszcze my najmłodsi łudziliśmy się, że oni z nas będą chcieli zrobić frajerów i nagle otworzą ogień. Ale nie otworzyli. Nie padł ani jeden strzał !
Nasz trzeci szwadron zamyka pochód długiej, na kilka kilometrów kolumny. Obok Narcyza dowódca kawalerii chorąży „Noc” – Zdzisław Nurkiewicz.
Porucznik „Góra” wraz z porucznikami „ Nowiną” – Chomiczem i „Kulą” – Franciszkiem Rybką czekają, aż wjadą na most ostatni ułani.
Głucho rozlega się tupot nóg i stukot kopyt końskich. Pod nami, w dole szumi Wisła.
Na drugim brzegu, przy budce wartowniczej gapią się Niemcy. Mają idiotyczne miny. Co oni myślą? Jeden z nich kiwa przyjaźnie ręką.
Narcyz pociągnął nosem i splunął mu pod nogi. Nie było rozkazu: „nie pluć!”.
Niemiec odskoczył, jak oparzony, a chłopcy ryknęli śmiechem.
Ponury nastrój prysnął…”
Żołnierze por. Góry, rwali się do walki z Niemcami, pragnęli nadrobić stracony, w wyniku sowieckiej na nich napaści, czas. Gdyby padł rozkaz: „Do ataku!”, ruszyli by naprzód i … mężnie ginęli. Pod ogniem broni pancernej niewielu by się przedarło na drugi brzeg. Tam zresztą też byli Niemcy ! To, co się stało później, w dniach agonii Powstania Warszawskiego pod Jaktorowem, nastąpiłoby już tam, w Nowym Dworze, w dniu 24, lipca 1944 roku.
Porucznik Góra , beskidzki góral i doświadczony komandos nie dał się porwać emocjom. Kalkulował na zimno: jeśli do Niemców nie dotarły jeszcze wieści o „powstaniu w Rakowie”, boju pod Połonką, o tym, co się stało w Dzierzbach, a w tym rozgardiaszu przesuwającego się frontu było możliwe, pomysł przejścia mostem przez Wisłę, wprawdzie karkołomny, nie był bez szans. O wycofaniu polskiej kolumny marszowej z Nowego Dworu nie mogło być już mowy, gdyż wszystkie drogi tam prowadzące były zatłoczone przez napierające kolumny rozbitych na froncie jednostek niemieckich.
Komendant stacji zbornej rozproszonych oddziałów w twierdzy Modlin von Biber, który pertraktował z cichociemnym por. „Kulą” -Franciszkiem Rybką, zdawał sobie sprawę z tego, że por. „Góra” nie zostawił mu szerszego pola manewru. W tej sytuacji miał do wyboru: albo przepuścić Polaków przez most na Wiśle, albo otworzyć do nich ogień. Sędziwy oberst – pułkownik nie zdecydował się na konfrontację. Skierował zgrupowanie por. „Góry” do Dziekanowa Polskiego, zapewniając partyzanckich parlamentariuszy, że otrzymają uzupełnienie broni, amunicji; lekarstwa i opatrunki.
Przeprawa przez most na Wiśle u rogatek Warszawy, w przededniu wybuchu powstania, w biały dzień, suchą nogą, była ewenementem. Porównywalnego manewru partyzantów nie było chyba nie tylko w Polsce, ale i w całej okupowanej Europie. Zaiste tak omamić pułkownika von Bibera, nie zdołałby zapewne nawet ów sławetny szewc Fridrich Wilhelm Voigt, z książki Carla Zuckmayera. pt „Kapitan z Köpenick”..”
W konsekwencji tego spektakularnego fortelu por. „Góra” przystąpił w dniach 27 – 30 lipca 1944 r. do akcji wyzwalania rozległego terenu z pod okupacji niemieckiej, kończąc tę akcję całkowitym rozbiciem w Aleksandrowie, w dniu 30 lipca 1944 r. kompanii Wehrmachtu, bez własnych strat. Zgrupowanie to weszło w skład VIII Rejonu AK dowodzonego przez wielkiego przyjaciela żołnierzy tej jednostki kpt. „Szymona” – Józefa Krzyczkowskiego, stanowiąc główny trzon powstałej „Grupy Kampinos”. Jednostka por. Pilcha, który przyjął pseudonim „Dolina” otrzymała nazwę „Pułku Palmiry – Młociny”
Zgrupowanie to, przybyłe tu aż z za Niemna przekazało do dyspozycji Warszawie , w przede dniu wybuchu powstania 862 bitnych, zahartowanych w bojach żołnierzy, z przydziałem do batalionu piechoty i siedmiu szwadronów kawalerii, których uzbrojenie równało się niemal połowie uzbrojenia całej walczącej Warszawy.
Tragedia Pilcha i jego żołnierzy polegała nie tylko na tym, że walczyli z dwoma wrogami, ale – co bardziej pożałowania godne – że byli niechciani przez swoich przełożonych, co z właściwą sobie wnikliwością dostrzegł autor wstępu. Po raz pierwszy znalazł się ktoś, kto to docenił zdolności dowódcze Adolfa Pilcha i bojowe walory jego żołnierzy.
Autor wstępu stwierdza:
„… Gdy pierwsze niepowodzenia (zwłaszcza nieudany atak na lotnisko – bielańskie) załamały nastroje w oddziałach własnych VIII Rejonu do tego stopnia, że rozeszły się one do domów, oddziały por. Góry” (który zmienił teraz pseudonim na „Dolina”) okazały się jedyną siłą skutecznie podtrzymującą powstanie w Puszczy Kampinoskiej. Sukcesy lub porażki bojowe oddziałów stołpeckich podczas walk w Puszczy Kampinoskiej zależały głównie od sposobu dowodzenia siłami powstańczymi. Wśród oficerów zgromadzonych w puszczy jedynymi , którzy mieli duże doświadczenie bojowe w warunkach partyzanckich, byli dowódcy Zgrupowania Stołpeckiego. Doświadczenie partyzanckie i dorobek bojowy predysponowały por. „Dolinę” do objęcia funkcji dowódczych nad oddziałami w Puszczy Kampinoskiej. Jednak na ocenie tego oficera przez dowództwo AK zaważyła głęboka nieufność spowodowana jego konfliktem z bolszewikami i zawarciem okresowego zawieszenia broni z Niemcami…”
Jakże prawdziwie, uczciwie i sprawiedliwie, autor wstępu charakteryzuje sylwetkę Adolfa Pilcha, tego „skromnie oceniającego swoje możliwości i umiejętności, broniącego się przed nominacją na dowódcę zgrupowania” oficera.”
„Jedynym wyższym dowódcę, który ocenił go (Pilcha) należycie i obdarzył pełnym zaufaniem, był jego bezpośredni przełożony komendant VIII Rejonu Obwodu „Obroża” kpt. „Szymon”. Ponieważ oficer ten drugiego dnia powstania został ranny podczas ataku na lotnisko bielańskie, 3 sierpnia 1944 r. przekazał por. „Dolinie” dowodzenie oddziałami pułku „Palmiry Młociny”, a w pięć dni później wszystkimi oddziałami na terenie puszczy…”.
Ocena Pilcha dokonana przez Kazimierza Krajewskiego jest zbieżna z opinią wystawioną przez kpt. „Szymona”, którą odnajdujemy w „Partyzantach z Trzech Puszcz”. Według niego porucznik ”Góra” … był na wskroś lojalnym współpracownikiem , któremu nie chodzi o sławę, nie o racje osobiste. Nie walczył o zaszczyty, walczył o sprawę. Posiadał w pełnym tego słowa znaczeniu autorytet moralny. Swoją władzę opierał nie na „dzierżymorstwie”, a na przewodzeniu… w grupie „Góry” panowały prawdziwie demokratyczne zwyczaje. Przełożeni mieli zwyczaj tytułować podwładnych, choćby szeregowców – „kolego”…
Dopiero 3 kwietnia 1995 r. Urząd d/s Kombatantów i Osób represjonowanych w Warszawie przyznał Adolfowi Pilchowi prawa kombatanckie. W piśmie przewodnim naczelnik Wydziału Weryfikacji Lucjan Sikora w imieniu swego zwierzchnika i swoim „pozostając pod wrażeniem dzieła, jakiego dokonał dla Polski w swym żołnierskim życiu” zwrócił się z prośbą „o przyjęcie zgrzebnego, staropolskiego – dziękuję.” W jednym z listów do mnie, przekazując kopię tych dokumentów, na jednym z nich z właściwą sobie skromnością napisał:
– „Jest to pierwszy wypadek, że jakiś Urząd Państwowy wyraził się pochlebnie o mnie, co zawsze tłumaczę, że jest to uznanie dla całego zgrupowania, bo wszyscy zasłużyliście na to. Mówiąc o urzędzie państwowym mam na myśli również władze emigracyjne”
Istotnie, był skromny, zawsze podkreślał, że wszystkie udane akcje to zasługa nas wszystkich… W ostatnim swoim liście jaki dostałem, w grudniu 1999 roku też do tego nawiązał:
„Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście.”
Marian Podgóreczny
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!