Historia narodu jest wypadkową historii narodzonych w tej wierze w wartości, w tej pokorze wobec dokonań i decyzji przodków, w tym oddaniu swych ciał i starań w imię ziemi, którą wielkie plemię krewniaczej myśli i wolności umiłowania sobie pożyteczną czyni i domy tak trwałe, jak i konceptualne wznosi. I choćby ludzie ci co zgodni co do słów „To my – to Polska” poza ziemią tą byli, lecz dla niej, i z myślą o tych co przy niej pozostają, wielkich rzeczy dokonywali, czyny ich przebłyskują i przebłyskiwać będą spomiędzy miriady innych ceramicznych fragmentów wypalanych ogniem wojny tak wielkiej, armijnej jak i tej intymnej, wewnętrznej. Przeto zakończmy tegoroczną serię artykułów o „Polakach na (Bliskim) Wschodzie” słowem o Polce, której dowody bezinteresownej pomocy rozświetlają mroki tak ponurego dla Narodu Polskiego XX wieku.
Początek
Początek jest zawsze kontynuacją końca. To tylko nasze spojrzenie ograniczone przez nasze narodziny (również w liczbie mnogiej) każe nam twierdzić, że z pierwszym krzykiem niemowlęcia wszystko się zaczyna (lub wszystko się kończy). Nie wiem czy Wanda Dynowska myślała o tym w ten sposób pobierając lekcje francuskiego w domu swych rodziców w inflanckim Istalnie w parafii Lucyn. Nie mogę też zapewnić, że taka myśl wyrosła w jej głowie pod żyznym deszczem mądrościodajnych słów Krishnamurtiego, hinduskiego teozofa, którego Polka w Paryżu poznała i pod wpływem jego do końca życia została.
Fakt, że Jiddu Krishnamurti wychowywał się w wiosce Adyar z pewnością zadecydował o zainicjowaniu przez Wandę Dynowską powstania spółdzielczego wydawnictwa o tożsamej nazwie. Miało to miejsce koło roku 1923, kiedy to Wanda została sekretarzem generalnym Polskiego Towarzystwa Teozoficznego. Znajomość języka włoskiego, hiszpańskiego i rosyjskiego wyniesiona z domu pozwoliły jej na przekładanie licznej literatury teozoficznej. Gdyby Dynowska spotkała prezydenta Ulmanisa, to z pewnością też rozmowa nie skończyła się na standardowym „Labrīt”, bo przecież urodzona w Inflantach Polka doskonale znała łotewski.
Nie wiem czy Dynowska chciałaby rozmawiać z, bądź co bądź dobrym, dyktatorem jakim był Ulmanis. Co poniektórzy mogli by z przekąsem rzec, że nie przeszkadzała jej wcale postać Piłsudskiego. Zarówno Dynowska jak i założona przez nią organizacja Służebników Polskich stanęła po marszałkowskiej stronie pamiętnego maja 1926 roku. W czasie Przewrotu Majowego Służebnicy udzielali się jako kurierzy Piłsudskiego. Nic w tym dziwnego, bo teozoficzne upodobania i duża otwartość umysłu Dynowskiej i jej sympatyków nie mogły znaleźć miejsca w dość kostycznych umysłach zwolenników Narodowej Demokracji.
Jak to z dyktatorami (lub, jak kto woli, wielkimi osobistościami) bywa, gdy umrą nie tylko ich najbliższe otoczenie kruszeje, ale i świat cały drży w posadach, a ludzie rozpierzchają się na wszystkie strony świata. W 1935 Dynowska udaje się na subkontynent indyjski, gdzie pozostanie na długie lata. W kolebce jednej z pradawnych cywilizacji Terry Polka odnajduje Ramana Maharishiego, mistyka i hinduskiego świętego z góry Arunćala zwanej również Górą Czerwonego Płomienia. Mędrzec ten z pewnością rozmawiał z Dynowską tak, aby ta, jak i wielu ludzi wcześniej spotykających Maharishiego, zadała sobie pytanie „Kim ja jestem?”. Zapewne to samo pytanie rozbrzmiało w umyśle Petera Bruntona, autora książki Ścieżkami joginów, która już w przededniu II wojny światowej wpadnie w ręce wielu Polaków.
Umadevi
Jeśli już o książkach mowa, to Umadevi, jak zwykli ją nazywać mieszkańcy Indii, zasłynie jako zaprawiona tłumaczka. Za namową Sri Ramany Maharishiego przełożyła Bhagawad Gitę, świętą księgę hindusów w formie dialogu przedstawiającą rozterki ogarniające księcia Ardźuna w przededniu ostatecznej bitwy przeciw wrogiej mu gałęzi swej rodziny. Dialog prowadzony jest z woźnicą zaprzęgu wodza, w którego wciela się nie kto inny jak sam Kryszna. Dialogizowany traktat uważany jest za wczesną perełkę światowej literatury o tematyce etycznej. Przeto osiągnięciem Dynowskiej jest przybliżenie światowego dziedzictwa kultury polskiemu odbiorcy.
Jak już to wspomniano wcześniej, Polka do końca życia zostanie pod wpływem Jiddu Krishnamurtiego, wiernie tłumacząc jego pisma i wywiady radiowe. Tak oto w przekładzie Wandy Dynowskiej ukazały się: „Przemiana człowieka”, „Nowe podejście do życia: Przemówienie radiowe w Madrasie 16 kwietnia 1947 r.”, „Jak żyć? Przemówienie radiowe w Bombaju 16 lutego 1948 r.” (A New Approach to Life; The Way of Living; The Way of Peace: Three Radio Talks)”, „Jak osiągnąć pokój? Przemówienie radiowe w Bombaju 3 kwietnia 1948”, „Uwagi o życiu. Tom I, II i III” (42 spośród 88 rozdziałów oryginału).
Podejmując tak wielkie wyzwanie tłumaczeniowe, Dynowska pragnęła unaocznić polskiemu odbiorcy „duchowe podobieństwo Indii i Polski”. Ciekawe, czy podobieństwo to znajduje potwierdzenie w genetycznych relacjach między Polakami i kastą braminów. Łącznikiem pokrewieństwa miałaby być haplogrupa R1a1, która współcześnie licznie występuje pośród Polaków (55%), a także wśród mieszkańców Indii Północnych (48–73%) zwłaszcza wśród kapłańskiej warstwy braminów (w Uttar Pradesh, Biharze ponad 60%, Bengalu Zachodnim ponad 70%).
Opiekunka
Wanda Dynowska nie ograniczała się jednak do czysto intelektualnej pracy nad literaturą. Czyniła wiele wyrzeczeń, aby pomagać innym ludzkim istotom, zwłaszcza dzieciom, które uczyła angielskiego, aby umożliwić im interakcje z globalnym biznesem i rynkami zatrudnienia. Co więcej, otworzyła szkołę dla sierot, najprawdopodobniej tybetańskich, gdzie dzieci mogły przyswajać w języku tybetańskim wiedzę przekazywaną przez europejskie systemy edukacyjne. Dynowska dokładała wszelkich starań, aby jej podopieczni żyli w jak największym komforcie w tak biednym kraju jakim były Indie lat 40-tych i 50-tych. Do jej zajęć należało między innymi zbieranie butów dla najmłodszych. Pragnąc zaoszczędzić jak najwięcej, Dynowska wykorzystywała każdy skrawek papieru, odcinając od listów wysyłanych do Leicester w Anglii, do swojej przyjaciółki Ireny Korsak, niezapisane fragmenty. Papier był wówczas produktem niemalże luksusowym. Tak samo znaczki pocztowe – trzeba było pilnować, aby w drodze na pocztę ktoś nie odkleił znaczka, bo i za wtórnie użyte znaczki nieco pieniądza można było dostać. W listach do Ireny Korsak Dynowska pisała, że dzień był szczodry, ponieważ udało jej się zaoszczędzić pół rupii…
Trudności finansowe nie przeszkodziły Dynowskiej pomagać Polakom, którzy wraz z II Korpusem Generała Andersa przemierzali Azję Środkową, pozostawiając za sobą skrajnie wrogi ZSRR. Polka z Inflant opiekowała się polskimi uchodźcami osiedlonymi w Valivade koło Kolhapur. Przez utworzony tam obóz w latach 1943-1947 przeszło około 5 tys. naszych Rodaków, pośród których znaleźli się: płodny dramaturg, prozaik i tłumacz, autor „Opowiadań indyjskich” Jerzy Krzysztoń; Danuta Irena Bieńkowska – polska poetka, prozaiczka, historyczka literatury, folklorystka i badaczka twórczości Żeromskiego; oraz Bogdan Czaykowski tłumacz Gitajali – Pieśni ofiarnych autorstwa indyjskiego prozaika i poety Rabindranatha Tagore. W osiedlu funkcjonowało gimnazjum, targ, a każda kobieta z dzieckiem otrzymywała dwupokojowy bungalow z kuchnią, łazienką i werandą.
Być może niestały kontakt lub ciężka praca w Indiach nakłoniły Wandę Dynowską do zerwania na przełomie lat 40 i 50 wszelkich formalnych związków z organizacjami, do których wcześniej należała, łącznie z Towarzystwem Teozoficznym. Zamiast formalnym stowarzyszeniom, wolała oddać się w zupełności pomocy potrzebującym Tybetańczykom. W latach 60, przed podróżą do Tybetu, dane jej było spotkać biskupa Kardynała Wojtyłę, któremu ofiarowała tom wydanej przez siebie Antologii Indyjskiej. Na kolejnej audiencji, mającej miejsce 9 lat później, przedstawiła, wówczas już kardynałowi Wojtyle, tragiczną sytuację Tybetańczyków ciemiężonych przez komunistyczne Chiny. Kardynał obiecał odprawić mszę w intencji gnębionych. Wtedy Dynowska miała wyrzec prorocze słowa: „Kardynał Wojtyła będzie pierwszym słowiańskim papieżem”.
Podczas pobytu w Dharmasala, Dynowska utrzymywała kontakt z innym wielkim ojcem duchowym, to jest Dalajlamą, który mawiał o niej: „Prawdziwa polska dama, skracała proces decyzyjny do niezbędnego minimum.”
Pokazać duszę
Niestety, w 1970 roku stan jej zdrowia zaczął gwałtownie się pogarszać. Przeniósłszy się do rzymskokatolickiego klasztoru w Mysore, odmówiła dalszego przyjmowania leków. 20 marca 1971 roku poprosiła księdza katolickiego o namaszczenie przed śmiercią. Ubrana w indyjskie sari, usiadła w medytacji i w takiej też pozycji odeszła przed północą. Zwłoki jej, zgodnie z ostatnią wolą, zostały spalone przez lamów. Na jej pamiątkę wybudowano w pobliżu Bylakuppe stupę, opisaną w trzech językach, w tym po polsku. To, co pozostawiła po sobie Umadevi, to wdzięczność wielu setek ludzi, dzieci tybetańskich, hinduskich, polskich, żołnierzy i cywilów Władysława Andersa oraz mnogich odczuwających istot. Jakże aktualne jest dzisiaj motto jej postępowania:
„Pokazać duszę Polski Indiom, choćby małej garstce ludzi żywych i otwartych… Pokazać duszę Indii Polakom, choćby nielicznym, szerokim i pozbawionym rasowych i religijnych przesądów, którzy kochają człowieka bez względu na to, jaką część świata zamieszkuje, którzy szanują i cenią twórczą myśl ludzką, bez względu na formy i symbole, w jakich się wyraża – oto jeden z głównych celów mego wieloletniego przebywania w Indiach.”
Posłowie do „Polaków na (Bliskim) Wschodzie”
We wstępie do niniejszego artykułu wspomniałem o budzących podziw życiorysach, rodzących się w ogniu wysiłku, dążenia, czynu niepospolitego i szalonego. Biografie te, historie epickie, twarze świetliste i oczy natchnione, osobno świadczą jedynie o poszczególnych Polakach, a wyłącznie zebrane dają pełniejszy, mozaikowy obraz Narodu Polskiego.
Jak głosi sentencja łacińska przyświecająca studentom Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego Ex oriente lux. Nic też dziwnego, że jedne z najjaśniejszych żywotów Polaków pisane były właśnie w świetle Orientu. Każdy kto kiedykolwiek trafił na (Bliski) Wschód i pozostał tam dłużej niż parę dni, wie, że wstąpił w rzekę, z której nie sposób wyjść, choćby i oddalono się od jej wód wiele tysięcy kilometrów. Bliski Wschód jest jak płomień, co nie gaśnie, jak woda, co nigdy w skórę nie wsiąka, jak nigdy niewietrzejąca woń kadzidła. Orient jest tym światłem, niesionym przez każdego, kto w jego kaskady wstąpił.
Światłem tym promieniują wspomniani tutaj Władysław Anders, Włodzimierz Korsak, Wanda Dynowska, Stanisław Łucki, Sefer Muratowicz, Karol Kalinowski, a także Niedźwiedź Wojtek. Jednak poza tymi wybitnymi postaciami są i inne osoby, inni herosi czasu bieżącego, o których z jakiegoś powodu się nie pisze. Winne jest temu życie, bo życie i żywotność nie pozwalają (zazwyczaj) na nieskrępowane i atrakcyjne osnucie żywych olimpijską narracją. Zaskakujące, że ostatnią, deifikującą kropkę w epopejach ich żywotów stawia delikatna dłoń śmierci. Ależ to niesprawiedliwość, tak wobec żywych, jak i umarłych. Żywy nie zasługuje na mniej oczarowania swymi osiągnięciami, niż martwy. Z kolei mówić o martwym panegirykiem, to odbierać mu możliwość okazania skromności.
Wniosek jest taki, że i o żywych, i o zmarłych godnie pisać należy, jeśli pochwała taka dobro Czytelnikowi uczyni, a źle tylko, jeśli go od udręki osłoni. O współcześnie na Bliskim Wschodzie przebywających lub bywających Polakach mogę napisać tylko dobrze, bo ze złymi ludźmi szczęśliwie zadawać się nie musiałem. Jednak pobieżne tychże Polaków wymienienie byłoby tylko czczym napomknięciem, groteskowym i w pewien sposób niestosownym. Innymi słowy, współcześni Polacy na (Bliskim) Wschodzie to materiał na dłuższą i odleglejszą rozprawę. Być może tak odległą, że śmierć ułatwi opisanie konstelacji ich świetlistych osiągnięć, migocących nad ciszą spowitą pustynią.
Maciej Maria Jastrzębski
Post scriptum: Składam szczere podziękowania dla wnuka Ireny Korsak, Pana Michała Korsaka i żony jego Beaty Kazimierskiej-Korsak za udzielenie wielu cennych wskazówek i informacji dotyczących Wandy Dynowskiej.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!