W zaplanowanych na marzec wyborach prezydenckich w Rosji nie chodzi o wyłonienie zwycięzcy ani nawet o jakiś rodzaj rywalizacji między kandydatami. Zwycięzca jest już znany, a jedyny, który mógłby dodać wyborom nieco emocji, Aleksiej Nawalny, nie został dopuszczony do startu. Chodzi o odnowienie Putinowi legitymacji do rządzenia. Równie ważna jak oficjalny wynik wyborów jest frekwencja. Daje ona pojęcie o rzeczywistej skali poparcia, jak i możliwości mobilizacji struktur państwowych. Wysoka oznaczałaby, że system ma moc i „się restartuje”. Problem w tym, że dziś w Rosji nawet w struktury władzy wkradły się, w najlepszym razie, zastój i znudzenie. Niektóre sondaże mówią, że nawet połowa Rosjan nie chce głosować. Jeśli nie uda się ich zmobilizować prośbą lub groźbą, władza może wygrać przy kompromitująco dla niej niskiej frekwencji. I to właśnie od frekwencji zależy, co w najbliższych latach będzie się działo w Rosji.

Marcin Herman

Tekst pochodzi z  „Gazety Polskiej Codziennie” i portalu Niezalezna.pl