W sposób naturalny słowo „kresy” kojarzy nam się z dawnymi wschodnimi ziemiami Rzeczpospolitej. Ale przecież Polska nie jest samotną wyspą. Można mówić ogólnie o wschodnich i południowo-wschodnich kresach Europy, których częścią są te kresy blisko nas. W takim rozumieniu najbardziej kresowymi kresami Europy są Bałkany.
To tu przecież krzyżowały się wciąż krzyżują czy to polityczne, czy kulturowe (czy jedne i drugie) wpływy różnych mocarstw Wschodu i Zachodu, Bliskiego Wschodu, Afryki. Tu wciąż funkcjonują obok siebie Kościół rzymskokatolicki, Cerkiew prawosławna i islam. Jest kilka narodów plus mniejsze grupy etniczne stłoczone na niewielkiej powierzchni. Na tej niewielkiej powierzchni są nawet różne strefy klimatyczne i niezwykle zróżnicowana przyroda! No i (niestety), tak jak te kresy Rzeczypospolitej, Bałkany to też „skrwawione ziemie”.
Jeśli mowa o podróży na bałkańskie kresy Europy zdecydowana większość Polaków miałaby na myśli po prostu wakacyjny wyjazd do Chorwacji nad ciepłe morze, ewentualnie do Czarnogóry. Tez pięknie, zwłaszcza że oprócz przyrody nadmorska część Bałkanów również pełna jest dziedzictwa czy to europejskiego, czy osmańskiego, czy jeszcze dawniejszego, rzymskiego. Nie sposób w krótkim tekście wymienić i opisać wszystkich niezwykłych miejsc i zabytków, jakie zobaczyć można nad Adriatykiem. Jest o nich we wszystkich konwencjonalnych przewodnikach, a nasza rubryka nie jest przeciez konwencjonalna. Ograniczmy się tylko do stwierdzenia, że wakacyjna podróż nad tamtejsze morze, jeżeli tylko chcemy, może być również (tak samo jak podróże do Włoch czy Grecji) podróżą do źródeł naszej cywilizacji i zanurzeniem się w historii nie tylko tamtych krajów, ale też w ogóle Europy. Poza tym warto tam zawsze pojechać także z innych powodów. Polacy cieszą się życzliwością i sympatią wszystkich mieszkających na Bałkanach narodów. Każdy lubi nas z trochę innego powodu, ale tym lepiej i ciekawiej. Poza tym to turystyczny raj także w tym sensie, że prawie zawsze i wszędzie można smacznie zjeść i przenocować. Zjeść tanio, w tym sensie, że praktycznie nie ma różnicy finansowej, czy stołujemy się „na mieście” czy sami sobie przygotowujemy posiłki z produktów zakupionych w sklepie. To pewien pojugosłowiański fenomen, że nawet w największej, zabitej dechami dziurze dostaniemy dobrą kawę, napitki czy jedzenie jakie u nas są w najlepszej restauracji, i, jak wspomniałem, za przystępną cenę. W dodatku w prawie każdy lokalu zostaniemy z klasą obsłużeni przez kelnera. Czasem może trochę za wolno, to w końcu Bałkany…
W tym tekście pozostawmy nadmorskie kurorty wyspecjalizowanym tour-operatorom i skupmy się na nieco mniej uczęszczanych szlakach (choć też znanych). Zacznijmy może od najbardziej zachodniej części Bałkanów, jak chorwackie Zagorje, przy granicy ze Słowenią i Węgrami, a blisko Austrii. Możemy się tu poczuć jak, nie przymierzając, w Małopolsce, ale jest jeszcze lepiej. Bo klimat (i przyroda) niby ten sam, ale jeszcze bardziej korzystny dla człowieka. Małopolskę przywodzi nam na myśl też to, że ten region również był częścią Austro-Węgier, więc miasta i miasteczka przypominają te z dawnej Galicji. Panuje, inaczej niż w nadmorskiej Chorwacji, spokój, cisza, dużo większy porządek i dużo niższe ceny. Wszędzie są one wyraźnie niższe – w sklepach, restauracjach, kawiarniach, ceny noclegów. Często jest też lepszy poziom usług niż nad morzem, bo i ludzie są tu bardziej uważni, tacy środkowoeuropejscy właśnie…
Najcenniejsze zabytki pochodzą z jednej strony ze średniowiecza, z drugiej strony z okresu baroku. Plus dużo charakterystycznej XIX-wiecznej austorwęgierskiej architektury. Atrakcją tego regionu są też liczne uzdrowiska i gorące źródła. Dużo tańsze niż ich odpowiedniki w Polsce czy na Słowacji.
Zagorje to jeszcze, powiedzmy, Europa Środkowa Podobnie jak stolica Chorwacji, Zagrzeb. Ale tam już w większym stopniu niż choćby w pobliskim Varażdinie (największa turystyczna „perełka” Zagorja) czuć, że to już europejskie kresy. Mieszka tam zarówno mniejszość prawosławna (serbska) jak też muzułmańska (Bośniacy, Albańczycy). Już pojawiają się wschodnie wątki choćby w ofercie gastronomicznej. A z Zagrzebia w ciągu jednego dnia można dojechać do Sarajewa, czyli znaleźć się na kompletnych kresach Europy.
Już droga z Zagrzebia do Sarajewa jest atrakcją samą w sobie. Można ją przebyć bez problemu czy to samochodem, czy autobusem, czy pociągiem. Na granicy nie będziemy stali długo, kierowcy muszą tylko pamiętać, że potrzebują „zielonej karty”. Będziemy jechać przez tereny zamieszkałe a to przez Serbów, a to przez Bośniaków, a to Chorwatów. Różnice zauważymy po tym, czy w miejscowości stoją meczety, czy kościoły, czy cerkwie. W Bośni jest dość biednie, i często to widać (np. bezrobocie wynosi kilkadziesiąt procent), ale jednocześnie jest spokojnie i bezpiecznie. Na pewno spokojniej i bezpieczniej niż, dajmy na to, w Paryżu. To paradoks naszych czasów, bo przecież pamiętamy jeszcze niezwykle okrutną wojnę w Bośni w latach 1992-1995. Po tej wojnie niby zmieniło się wiele, doszło do „czystek etnicznych” i mało jest już miejscowości gdzie harmonijnie żyją obok siebie katolicy, prawosławni i muzułmanie. Z drugiej strony, przedstawiciele różnych grup i tak żyją stosunkowo blisko siebie, bo w miejscowościach często ze sobą i tak sąsiadujących. A do kolejnej wojny od ponad 20 lat nie doszło.
Nie chcę siać nadmiernego optymizmu, bo państwo Bośnia i Hercegowina to wciąż dziwny twór i identyfikują się z nim w zasadzie tylko Bośniacy stanowiący prawie połowę jej mieszkańców. Z drugiej strony, trudno się spodziewać, by doszło tam do kolejnej wojny. Nikt tak naprawdę jej nie chce.
Podobnie, jak nie wierzę, że Bośnia zostanie opanowana przez islamistów i terrorystów. Takie ostrzeżenia słychać od kiedy zaczęła się wojna, a więc od ponad ćwierć wieku. Rzeczywiście, wtedy przybywali do Bośni walczyć po stronie muzułmanów islamiści z krajów arabskich. Ale potem jakoś nie zadomowili się w Bośni, większość wyjechała albo została przez policję (a częściej lokalnych watażków nie znoszących konkurencji) zmuszona do wyjazdu. Dziś też media chętnie nagłaśniają że tu czy tam w górach Bośni odnaleziono swoistę „komunę” islamistów. Ale to pojedyncze przypadki. Bośniacy, jeżeli już, to zapatrzeni są w Turcję, i stamtąd też płyną inwestycje oraz dotacje (np. na cele dobroczynne, czy na budowę meczetów). Są też pieniądze na meczety z Arabii Saudyjskiej, ale akurat szejkowie wspierają budowę meczetów gdzie się da, także choćby w Polsce.
Należy też pamiętać, że Bośniacy to naród dość mocno zlaicyzowany albo co najmniej umiarkowany religijnie. Bośniacy to też Słowianie i Europejczycy, jak by nie patrzeć.
Widać to po Sarajewie, gdzie nawet w czasie wojny i oblężenia żyła tam i dzieliła los z innymi mniejszość serbska czy chorwacka. Dziś również spokojnie można być Serbem czy Chorwatem, chrześcijaninem w Sarajewie. Najwięcej oczywiście jest meczetów, ale kwitnie też życie w kościołach i cerkwiach. Tyle się na Zachodzie mówi o „multikulti” i poucza na jej temat wschód, ale Sarajewo jest lepszym przykładem współistnienia kultury niż zachodnioeuropejskie metroplie. Nie ma gett, pogromów, zamachów terrorystycznych. Mimo, że przecież jeszcze niedawno toczyła się tam wojna. A może właśnie o to chodzi? Może, ponieważ była wojna, ludzie podświadomie dbają o ten kruchy pokój?
Sarajewo to architektonicznie i kulturowo największa naturalna mieszanka wschodu i zachodu, północy i południa. Orientalna „starówka” sprzed kilkuset lat, czyli Baszczarszija bezpośrednio sąsiaduje ze śródmieściem z czasów Franciszka Józefa przypominającym w niektórych fragmentach Kraków. A żeby było jeszcze barwniej, największa ulica to ulica przywódcy Jugosławii, marszałka Josipa Broz Tity.
W kuchni też panuje kresowy „multikulturalizm”. Najlepiej na Bałkanach zjeść można właśnie w Sarajewie. Najlepsze mięso, najlepsze pieczywo, najlepsze słodycze, najlepsza kawa… To opinia także większości mieszkańców byłej Jugosławii.
Po Sarajewie można udać się do górskiej Czarnogóry. Trasa między Sarajewem a stolicą Czarnogóry Podgoricą (dawniej Titograd) jest jeszcze większą atrakcją niż trasa Zagrzeb-Sarajewo. Ale o tym w następnym odcinku…
Marek Madej
Część druga tutaj.
fot. Julian Nitsche, CC BY-SA 3.0
1 komentarz
Antoni Kosiba
30 września 2022 o 22:40„W sposób naturalny słowo „kresy” kojarzy nam się z dawnymi wschodnimi ziemiami Rzeczpospolitej.” Nieprawda, nie w naturalny sposób. Należy o tym wiedzieć i pamiętać, kiedy się mówi albo pisze używając nazwę „kresy”, a przynajmniej – czyniąc to w języku polskim. Najpierw wymyślono nazwę „Kresy Wschodnie” (Wincenty Pol, „Mohort”, 1854), w sześć lat później nazwę „Kresy Zachodnie” (Jan Zachariasiewicz, „Na kresach”, 1860); interesujące – obaj ci autorzy byli Polakami obcego pochodzenia. Kiedy nazwa „Kresy” bez bliższego określenia jest traktowana jako równoznacznik nazwy „Kresy Wschodnie”, to to stanowi odwoływanie się do własnej i odbiorców ignorancji. Człowiek przesiedlony np. z Podola na Śląsk był kresowiakiem i przed przesiedleniem, i potem, najpierw kresowiakiem wschodnim, a potem kresowiakiem zachodnim.